Jako że każdego dnia wyskakują znienacka nowe produkcje serialowe, czas i Serialowo przenieść na level 12.
Serialowo, s12e01
Manifest, s01e01. NBC
Wielce oryginalnym pomysłem atakuje serial Manifest, w którego creditsach przewija się nazwisko Roberta Zemeckisa. Oto grupa osób wsiada na pokład samolotu rejsowego numer 828 wracającego z Jamajki do Stanów Zjednoczonych. Kiedy ląduje na miejscu, wszyscy na lotnisku są wielce zdziwieni, bo minęło pięć i pół roku od startu samolotu. Jego pasażerowie nie postarzeli się ani o trochę i są równie zdziwieni, bo poza turbulencjami nie doświadczyli w trakcie lotu niczego dziwnego. Powroty do czekających rodzin są da nich przeważnie szczęśliwe, ale są i ancymony, które ułożyły sobie życie na nowo, wierząc w to, że zaginieni krewni na zawsze pozostaną zaginieni. I właściwie na tym zakończyłoby się to połączenie Zagubionych, 4400, Langolierów i jeszcze paru innych seriali, gdyby nie fakt, że niektórzy z pasażerów lotu 828 zaczynają słyszeć głosy. Szczególnie pani policjant Michaela (Melissa Roxburgh), która dzięki owym głosom zdąży do zakończenia pilota uratować kilkoro dzieci przed niechybną śmiercią.
Najważniejsza informacja jest taka, że Manifest otrzymuje Q-cancela już po pilocie, bo jest to strata czasu, która w normalnej sytuacji również dostałaby cancela. No ale gusta Amerykanów są dziwne, więc może ten nieoryginalny serial ze śmiechową tajemnicą przetrwa dłużej. Nie sądzę, choć trzeba oddać sprawiedliwość, że po pilocie nie wiadomo jeszcze, w jaką stronę podąży fabuła i czy z tego punktu wyjścia da się gdzieś konkretnie dojść. Bardziej pachnie jednak FlashForwardem, gdzie pomysł był super, ale co dalej.
Czemu więc cancel, skoro nie wszystkie karty są na stole? A temu, że to słabej jakości produkcja przypominająca realizacją seriale z lat 90. ewentualnie nowsze produkcje TVN-u. W dobie seriali, które od razu mogłyby trafić na duży ekran, takie przestarzałe produkcje wyglądają jeszcze gorzej. Do tego dochodzi przykry fakt, że ta cała manifestowa tajemnica została podana w taki sposób, że zamiast budzić dreszcz na plecach, budzi śmiech. Kiedy główna bohaterka słyszy powtarzane „Set them free! Set them free! Set them free!” nie pozostaje nic innego jak tylko wybuchnąć śmiechem.
Rojst, s1. Showmax
Zapomniałem w ostatnich odcinkach wspomnieć o showmaksowym serialu Rojst, który zasłużył co najmniej na to, żeby znaleźć się w Serialowie. A może nawet i na trochę więcej. Wspominam zatem teraz.
Prowincjonalne miasteczko z gazetą, burdelem, Peweksem, rzeźnią i hotelem, który o dziwo ma klientów, choć dziura, w którym się znajduje wygląda na zapadłą. Lata 80. ubiegłego wieku. Zamordowany zostaje miejscowy prominent oraz towarzysząca mu pani lekkich obyczajów. W innym kącie miasta z dachu rzuca się na śmierć dwójka małolatów. Doświadczony redaktor Witold Wanycz (Andrzej Seweryn) szykuje się do czmychnięcia do Reichu, ale jeszcze na koniec chce skrobnąć dwa słowa w sprawie ostatnich wypadków. Bez większej ekscytacji. Taką wykazuje za to jego młodszy kolega Piotr Zarzycki (Dawid Ogrodnik). Jak przystało na gęsty kryminał, wkrótce z szaf wyjdzie dużo więcej szkieletów.
Gromko zapowiadany serial Rojst produkcji Showmax bezapelacyjnie wygrywa realizacją. Właściwie to inne polskie seriale powinny wziąć z niego przykład i już zawsze tak wyglądać. Wszystko poniżej poziomu realizacyjnego serialu Rojst powinno zostać zakazane i wtedy mielibyśmy się czym pochwalić. Marzenia. Niezależnie od tego, Rojst wygląda pięknie w swojej brzydocie. Lata 80. ubiegłego wieku wyglądają tu jak lata 80. ubiegłego wieku i nie sposób się niczego przyczepić. To chyba pierwszy(?) polski serial, który mógłby z powodzeniem robić za kinowy film.
Gorzej z intrygą, która nie wyróżnia się niczym specjalnym. Lepiej jej idzie w wątku kryminalnym, dużo gorzej w wątku nazwijmy to społecznym. Szczególnie męczący jest wątek redaktora Ogrodnika z jego mimozowatą żoną (Zofia Wichłacz) – cały do wycięcia w pizdu. Szkoda, że Rojst został zapełniony takimi wątpliwej jakości wątkami, bo przecież pięć odcinków to nie tak dużo, żeby trzeba je było upychać zapełniaczami.
No ale widocznie uznano, że wysoki poziom realizacyjny wystarczy, a reszta? Reszta standardowa dla polskich seriali. Jakieś morderstwo, wredne dzieciaki (w polskich serialach nastolatkowie to wcielone diabły), obowiązkowa tajemnica z przeszłości sięgająca korzeniami wojny i takie tam.
Ach, no i plus dla czarnego charaktera, w jego roli Jacek Beler. Szkoda, że scenariusz nie dał mu rozwinąć skrzydeł.
Podziel się tym artykułem:
Jeden komentarz
Pingback: 25 lat niewinności. Recenzja filmu. Tomasz Komenda