Na odtrutkę po przeintelektualizowanym Burning postanowiłem powtórzyć sobie seans filmu The Battleship Island, który kiedyś nieopacznie obejrzałem z kichowatymi angielskimi napisami myśląc, że jakoś to będzie. I była to bardzo dobra decyzja, bo to zupełnie inny film, gdy się go rozumie jak trzeba. Recenzja filmu The Battleship Island aka Hashima.
O czym jest film The Battleship Island
II wojna światowa trwa w najlepsze. Korea pod okupacją Japonii nie jest najlepszym miejscem do życia. A może być jeszcze gorzej. Wie o tym odnoszący sukcesy muzyk Kang-ok Lee (Jung-min Hwang), który razem z córką So-hee (Su-an Kim) i swoim zespołem postanawia znaleźć schronienie w Japonii. Uzbrojony w list intencyjny od jakiegoś tam prefekta, wsiada na pokład statku, który ma zawieźć go ku happy endowi. Tak się jednak nie dzieje. Po nieplanowanej przesiadce Lee i So-hee trafiają na Hashimę. Wyspę i kopalnię węgla w jednym, na której Koreańczycy pracują w uwłaczających człowieczeństwu warunkach. Niby wszystko zorganizowane jest na legalu, wypłaty, ubezpieczenie zdrowotne i tak dalej, ale w rzeczywistości to usankcjonowane więzienie. So-hee od razu ląduje pod ziemią, gdzie ma fedrować, a Lee do burdelu, gdzie ma zadowalać japońskich nadzorców. Tak się jednak szczęśliwie składa, że zdolności muzyczne szybko wyrywają ich z okowów cierpienia. Przez chwilę jest umiarkowanie dobrze, ale niedługo potem Japończycy zaczynają przegrywać wojnę na Pacyfiku i zaczyna być nerwowo. Główną rolę w nadchodzących wydarzeniach rozegrają nie tylko Lee i So-hee, ale także przebywający na Hashimie król seulskich kryminalistów Moo-yeong Park (Ji-seob So) oraz koreański Witold Pilecki: Chil-seong Choi (Joong-Ki Song).
Recenzja filmu The Battleship Island
The Battleship Island aka Hashima to wzorowe kino wojenne, z której strony by na to nie patrzeć. Gwiazdorsko obsadzone (spokojnie, nie znacie nikogo; no może Jung-mina Hwanga, ale raczej nie z nazwiska), monumentalne, wzruszające, świetnie zrealizowane, brzmiące znakomitą muzyką (obok mojej ulubionej piosenki pilotów kamikaze wepchnęli nawet kawałek Ennio Morricone), oparte o prawdziwą historię miejsca znanego dzisiaj jako Miasto Duchów, a w latach 50. i 60. przeżywającego okres prosperity związany z odkrytymi głęboko pod jego powierzchnią złożami węgla kamiennego. Do którego wydobywania w trakcie II wojny światowej Japonia zagoniła wielu Koreańczyków i Chińczyków, by fedrowali pod ziemią w nieludzkich warunkach. O ciężkim losie tych pierwszych opowiada The Battleship Island.
Ten „Island” w tytule filmu znalazł się nieprzypadkowo. Hashima to właśnie taka ufortyfikowana wyspa położona jakieś 15 kilometrów od Nagasaki. Nagasaki, które również staje się ważnym miejscem dla fabuły filmu, którego akcja rozgrywa się niedługo przed tym, jak na Nagasaki właśnie spadnie druga bomba atomowa. Ale tocząca się gdzieś tam wojna na razie nikogo nie obchodzi, najpierw trzeba przetrwać w miejscu, w którym ludzkie życie warte jest tyle, ile węgla jest w stanie wydobyć. Do takiego miejsca trafia nasz muzyk z jego córką i, cytując klasyka, znaleźli się w dupie, ale zaczynają się tam urządzać.
Wojna w końcu na Hashimę dotrze na dotknięcie ręki i wtedy The Battleship Island przeistoczy się z wzruszającej i patetycznej historii o patriotyzmie i radzeniu sobie w piekle w rasowe kino wojenne pełne perfekcyjnie zrealizowanych strzelanin i walki do ostatniej kropli krwi. Dopełniając to monumentalne dzieło na skalę, jaką oprócz Korei potrafią robić już tylko w Hollywood. Godnego następcę Brotherhood of War i jemu podobnych filmów. Może trochę słabszego, ale nadal znakomitemu do oglądania.
The Battleship Island pokazuje, w jaki sposób powinno się opowiadać językiem filmowym o ciężkich, ale chwalebnych czasach w historii Narodu, o których zapominać się nie wolno, a pokazać światu trzeba. Nie jest wolny od koreańskiego patetyzmu, który charakteryzuje większość, o ile nie wszystkie, podobnych południowokoreańskich filmów. Tyle, że ilość tego patosu jest spokojnie przyswajalna i nie tłumi pięknej historii o odwadze i poświęceniu. Ginie on zresztą też w świetnej realizacji, która cieszy oko nie tylko w trakcie scen akcji, ale i w zwyczajnych scenach, w których bohaterowie wędrują gdzieś po wyższych kondygnacjach Hashimy, a w tle widać panoramę wyspy i fale rozbijające się o jej brzeg.
(2182)
Ocena Końcowa
8
wg Q-skali
Podsumowanie : Ojciec z córką, gangster oraz dzielny szpieg walczą o przetrwanie na wyspie, gdzie zostali wywiezieni, by niewolniczo pracować w miejscowej kopalni węgla. Monumentalne i perfekcyjnie zrealizowane kino wojenne, a zarazem piękna historia o odwadze i poświęceniu.
Podziel się tym artykułem:
Jeden komentarz
Pingback: Squid Game. Recenzja serialu Squid Game. Netflix. Korea