×
La La Land (2016), reż. Damien Chazelle.

La La Land. Recenzja filmu z Ryanem Goslingiem i Emmą Stone

Za długi o półtorej godziny. Nudny. Emma Stone to drewno. Jakim cudem dostał aż siedem Złotych Globów? Miałam ochotę wyjąć telefon i sprawdzać, co się dzieje na Facebooku… Takie opinie po przedpremierowym seansie La La Land dało się usłyszeć wśród widzów opuszczających salę kinową. A i owszem, nie jest La La Land arcydziełem na miarę kina wszech czasów, ale przytoczone wcześniej opinie są mocno przesadzone. Recenzja filmu La La Land.

O czym jest film La La Land

Los Angeles, Hollywood, największe stężenie ambicji na metr kwadratowy planety. Populacja podzielona pomiędzy aktorów i tych, którzy chcą zostać aktorami. Takich jak Mia (Emma Stone). Biegająca od castingu do castingu kelnerka w knajpce na terenie studia filmowego. Pewnego dnia w samochodowym korku Mia poznaje Sebastiana (Ryan Gosling). Well, poznaje to za dużo powiedziane. Obtrąbiają się nawzajem i pokazują sobie faka. Sebastian spieszy się do pracy w knajpce, w której brzdęka na fortepianie kolędy, bo akurat jest grudzień. Ale Sebastian ma w życiu cel. Chce, żeby jazz znowu był modny i on tego dokona zakładając swoją jazzową knajpę w miejscu, gdzie kiedyś grali kultowi muzycy, a teraz w myśl najnowszych trendów jest bar, w którym tańczą salsę i serwują tapasy. Najpierw jednak musi uzbierać kasę, co utrudnia fakt, że znów zostaje wywalony z roboty za swoje niereformowalne zachowanie. Tyle dobrego, że wkrótce ponownie wpada na Mię i tym razem okazuje się, że młodzi mają się ku sobie. Rozmowa sama się klei, pląsy z widokiem na Los Angeles też wychodzą całkiem niezłe, bajera na Buntownika z wyboru także się sprawdza. Czy beztrosko nastawiony do życia, ale nie rezygnujący ze swoich marzeń Sebastian przekona Mię, która po sześciu latach bezowocnych starań o rolę powoli ma tego wszystkiego dość, że warto się nie poddawać i walczyć o swoje?

Recenzja filmu La La Land

Kiedy w Polsce wyjdzie jakiś niezły film, choć nie do końca chcielibyśmy się nim pochwalić przed zagranicznymi kolegami, zwykle używa się w stosunku do niego magicznej formułki „jak na polski film…”. W świetle beznadziejności filmowej, jaką przyniósł miniony rok 2016, warto byłoby powołać do życia formułkę „jak na film z 2016 roku…”. Idealnie pasowałaby ona bowiem do najnowszego filmu Damiena Chazelle’a (Whiplash). Jak na film z 2016 roku, to La La Land jest bardzo dobry!

La La Land to tylko częściowo zapowiadany musical i jeszcze mniej zapowiadany melodramat. La La Land to przede wszystkim filmowa bajka i tęsknota za Hollywoodem, którego już nie ma, a może i nawet nigdy nie było. To opowieść o krainie filmowych snów, w której marzyciele z całego świata spotykają się razem, by odnieść sukces. A w oczekiwaniu na niego pracują sobie w knajpkach i dobrze im się wiedzie. Producenci filmowi i spece od castingów nie są dla nich zbyt mili, ale bez przesady, taka ich praca, nie ci to inni. Szefowie opieprzają, ale co tam, wieczorem ruszamy w miasto, w którym zawsze jest gorąco i marząc czekamy na ten dzień, w którym przyjdzie ona, Sława. La La Land to opowieść o Hollywood, jaki jawi się w wyobrażeniach zwykłego Kowalskiego czytającego o wspaniałym życiu gwiazd, czerwonych dywanach, drogich sukniach zakładanych na wytworne gale i uwielbieniu widzów. Hollywood lat dawno minionych, za którym tęskni się równie sentymentalnie jak u nas za minionym ustrojem, w którym podobno było lepiej. Nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością, ale La La Land to nie przeszkadza w snuciu tej kolorowej bajki idealizującej Hollywood, w którym każdy może zostać gwiazdą (na dobrą sprawę nawet nie wiadomo, czy bohaterka Stone ma talent, ale on i tak niepotrzebny, wystarczy w sumie szczęście). Nawet gdy wspomina się o tym, że życie aktora/muzyka to nie tylko blichtr, ale też odrzucenie. A może i przede wszystkim. W filmie Chazelle’a cały czas miesza się ze sobą nowe ze starym, głównie w inscenizacyjnych odwołaniach do klasycznych musicali, których gwiazdy dawno już nie żyją. Hollywood zapełnia nowe pokolenie gwiazd żyjących w tym samym miejscu co kiedyś Fred Astaire czy Gene Kelly i spacerujących po tych samych uliczkach co oni. Co bardziej wrażliwi widzowie złapią się na nostalgicznej refleksji, że życie płynie i nie znosi próżni. I tylko Hollywood się nie zmienia i jak dawniej, tak i teraz suną tam setki młodych osób w poszukiwaniu sławy. I jakoś się kręci. A w to wszystko wplątany jest inteligentny komentarz dotyczący dzisiejszego showbiznesu i jego priorytetów.

Z tego nostalgiczno-bajkowego punktu widzenia wydaje się, że na seansie La La Land nie mają czego szukać widzowie zbyt twardo stąpający po ziemi i zbyt nowocześni, żeby poświęcić więcej niż potrzeba czasu na wciągnięcie się w ten klimat z piosenek Lany Del Rey. Jeśli ktoś usiądzie w fotelu kinowym z nastawieniem: Baw mnie! Niech się dzieje! Niech błyszczy, niech wiruje, niech co pięć minut będzie coś wow i niech się nie spodziewam! to rzeczywiście może się zanudzić, bo nie ma co ukrywać, La La Land nie opowiada jakiejś specjalnie skomplikowanej historii ani nie dba o takiego nowoczesnego widza. A właściwie to wydaje się, że w ogóle nie zwraca uwagi na opowiadaną historię i co innego jest dla niego ważne. Patrząc powierzchownie to kolejny film o zakochanej parze rozegrany na pięć pór roku z Hollywood w tle. I tyle. Taki dla marzycieli, jak główni bohaterowie, którym poświęcona jest zresztą jedna z filmowych piosenek.

Nie ma też co ukrywać, że La La Land nie niesie ze sobą choćby połowy ładunku emocjonalnego, jaki miał Whiplash. To z pewnością słabsza strona tego filmu, bo choć bohaterów ma sympatycznych i łatwo ich polubić, to jednak ich życie/romans jest zbyt letnie, by się nim emocjonować. Z drugiej strony nawet najbardziej zanudzonych widzów wzruszyła finałowa scena La La Land, a to oznacza, że mimochodem i oni wciągnęli się w życie naszych bohaterów i chcieli dla nich dobrze. Gdyby mieli ich w nosie, to przecież żadna łza nie skapnęłaby na tym zakończeniu. Może więc podobało im się bardziej niż myślą, tylko o tym nie wiedzą? :). Tak czy siak w tym elemencie La La Land zawodzi, bo większości pokazanych tu dramatów dałoby się łatwo uniknąć. Szczególnie postawę postaci Emmy Stone ciężko momentami zrozumieć – robi histerię z niczego.

Plusów i minusów jest zresztą więcej. Z pewnością na plus zasługuje cała oprawa wizualna La La Land – na film z przyjemnością się patrzy. Efektowne sceny muzyczne zadowalają, choć znów nie ma tu mowy o niczym przełomowym. Trafiają się perełki jak scena na autostradzie czy kamera śledząca dzikie pląsy z poziomu wody w basenie, ale choreograf z pewnością miał z tyłu głowy ograniczenia, jakie niesie ze sobą fakt, że ani Emma Stone ani Ryan Gosling tancerzami nie są. Pod tym względem La La Land to taki nowy rodzaj musicalu, w którym może wystąpić każdy, nawet jeśli nie potrafi tańczyć czy śpiewać. A mimo to piosenki wpadają w ucho (a najbardziej ich wstępy), a największa chemia pomiędzy bohaterami pojawia się, gdy śpiewając w duecie „City of Stars” przesympatycznie się mylą od czasu do czasu. W „starym” musicalu pewnie powtarzaliby do momentu aż się nie pomylą. Tutaj to nie przeszkadza.

No właśnie, Emma Stone i Ryan Gosling. Co do tego jak wypadli w La La Land zdania są również podzielone. Najbardziej absurdalne jest takie, że Emma była beznadziejna, a Ryan wspaniały :P. W życiu. To właśnie drewniany Ryan Gosling jest najsłabszym elementem La La Land. Nie można mu odmówić tego, że jest sympatyczny, ale cały film przegrał na właściwie jednej minie. Tym bardziej błyszczy na jego tle Emma Stone, która nie dość, że jest sympatyczna, to jeszcze aktorsko ma bez porównania trudniejsze zadanie do wykonania. Perełką jest scena, w której na przesłuchaniu odbiera telefon z przykrą wiadomością. I jej wszystko mówiąca mina na widok castingowców, którzy mają w dupie, że właśnie otworzyła przed nimi całe serce. Gosling o brak Oscara może być spokojny, Emma Stone nie powinna gasić nadziei na nagrodę.

Mnie się podobało. Jak na film z 2016 roku było bardzo dobrze.

(2179)

PS. Nie wiem czy gdzieś na planie nie kręcił się Tom Hanks, bo w jednej ze scen dostrzec można naszego Malucha!

Za długi o półtorej godziny. Nudny. Emma Stone to drewno. Jakim cudem dostał aż siedem Złotych Globów? Miałam ochotę wyjąć telefon i sprawdzać, co się dzieje na Facebooku... Takie opinie po przedpremierowym seansie La La Land dało się usłyszeć wśród widzów opuszczających salę kinową. A i owszem, nie jest La La Land arcydziełem na miarę kina wszech czasów, ale przytoczone wcześniej opinie są mocno przesadzone. Recenzja filmu La La Land. O czym jest film La La Land Los Angeles, Hollywood, największe stężenie ambicji na metr kwadratowy planety. Populacja podzielona pomiędzy aktorów i tych, którzy chcą zostać aktorami. Takich jak Mia…

Ocena Końcowa

8

wg Q-skali

Podsumowanie : Początkująca aktorka i muzyk pragnący otworzyć swój klub jazzowy zakochują się w sobie w gorącym Hollywood. Uroczy film o marzycielach i dla marzycieli. Roztańczona, rozśpiewana i kolorowa bajka o Krainie Snów.

Podziel się tym artykułem:

9 komentarzy

  1. Ale to właśnie mówiłam film nudny, bez polotu, ale zdjęcia i muzyka na plus 😀

  2. Bez polotu to były Wasze komentarze, o! 🙂

  3. Piękny, delikatny film. Ktoś pisze, że nudny? Pewnie popcorn zbyt czesto spadał na podłogę. Nie wierzę żeby mógł się nie podobać. Może ktoś nie lubi czuć tego niepokojącego bicia serca w romantycznych chwilach ale pozostaje jeszcze muzyka, marzenia, piękne… wszystko. To film na którym można zapomnieć na chwilę o rzeczywistości.

  4. Nareszcie uczciwa recenzja, bo jak czytam o deszczu nagród dla tego filmu, to jest przeażające. Zbiorowa głupota światka filmowego to gorsze niż dyktatura Kim Dzong Una.

  5. wspaniały film perełka

  6. wspaniały film – perełka jak dla mnie film sezonu

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004