Zainteresowałem Was tytułem wpisu? Zastanawiacie się, cóż to za film? No to teraz ta gorsza część wiadomości – mowa o malajalamskim filmie Drishyam. Cała reszta się zgadza. Jest trup, jest ogródek, będzie recenzja.
A nie wdając się w szczegóły, bo nie jestem aż tak kompetentny – ów cały „malajalamski film” to ni mniej ni więcej tylko produkcja z indyjskiego stanu Kerala. Tak, tak, to kolejny ollywood, który światu potrzebny jest do szczęścia – Mollywood.
Już słyszę te jęki i w zasadzie takiej reakcji się nie dziwię, ale nie odchodźcie jeszcze od monitorów, bo choć zdaję sobie sprawę, że nie zaryzykujecie seansu, to może jednak choć trochę zaintryguje Was fakt, że to naprawdę fajna historia z solidnym twistem i epickim zakończeniem. Jedyny jej problem jest taki, że trzeba przetrwać pierwszą połowę filmu (czyli według indyjskiej miary około 90 minut), co dla nieprzyzwyczajonego do Indii oka może być zadaniem ponad miarę. Jesteście twardzielami?
Szybki opis fabuły rozpocznę w miejscu po upływie tych 90 minut, bo tak naprawdę konkretna fabuła zaczyna się dopiero tam. Oto pewnej nocy w domu spokojnej i szanowanej rodziny 2+2 pojawia się przedstawiciel młodzieży durnej i chmurnej. Posiadając jako matkę groźną inspektor policji (nie ogarniam tych indyjskich skrótów pozycji zajmowanych przez grube ryby, możliwe, że wcale nie jest inspektorem tylko jakimś generałem co najmniej – nieważne w sumie) czuje się bezkarnie i zuchwało. Szybko pokazuje starszej z córek filmik spod prysznica, który potajemnie nakręcił, a w którym córka owa odgrywa główną rolę. Szantażując umieszczeniem filmiku w necie żąda od niej… no dowodu miłości żąda. Co dostaje to po łbie. Tak poważnie, że ginie na miejscu. Tu do akcji wkracza głowa rodziny, tata Georgekutty (Mohanlal) i postanawia zatuszować całą sprawę.
Wiem, miało być krótko.
Mimo wszystko jesteście pewnie ciekawi, co dzieje się przez pierwszą połowę filmu? Sadomasochiści! Otóż pierwsza połowa to standardowe indyjskie kino rodzinne (po naszemu to tak pi razy oko: film obyczajowy), w której poznajemy lepiej głównego bohatera i towarzyszymy mu w jego codzienności pomiędzy rodziną, a pracą. Całkiem kozacką pracą – Georgekutty jest właścicielem lokalnej kablówki, w której na okrągło pokazuje filmy. Nie wiem, skąd je bierze, ale w repertuarze ma m.in. Krucjatę Bourne’a :). Oczywiście nie jest tak, że nie ma w tej połowie niczego, co byłoby istotne dla fabuły, ale jednak przetrwają ją tylko najsilniejsi (fanów indyjskich ollywoodów proszę o powstrzymanie się przed narzekaniem, to recenzja dla normalnych widzów 😛 ).
Ale przetrwać warto, bo Drishyam to taki „film, o którym lepiej nic nie wiedzieć przed przystąpieniem do seansu”. Historia tu opowiedziana może w wielu momentach wydawać się naiwna, ale przy odrobinie dobrej woli można spokojnie przyjąć, że wszystko jest do łyknięcia. Szczególnie że finał nie rozczarowuje. Nie jest to na pewno mroczny thriller, jaki zrobiliby z tej historii w Hollywood, ale to tylko dodatkowy urok, bo nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać po facetach z wąsami i w pieluchach. Przy okazji warto zwrócić też uwagę na jeszcze jeden fajny myk – główny bohater to miłośnik kina i wiele rozwiązań problemów znajduje właśnie w filmach. Choć akurat ten motyw można było pociągnąć lepiej.
PS. Nie śpiewają i nie tańczą.
(1925)
Ocena Końcowa
8
wg Q-skali
Podsumowanie : Uwikłany w morderstwo w obronie własnej ojciec zmuszony jest zrobić wszystko, by uchronić swoją rodzinę przed więzieniem. Dla miłośników filmów z twistem.
Podziel się tym artykułem:
Jeden komentarz
Pingback: Sairat. Recenzja filmu, największego hitu Marathi 2016