×
Hollywood (2020), reż. Ryan Murphy. Netflix.

Hollywood. Recenzja serialu Ryana Murphy’ego. Netflix

Już pierwszy sezon nowego serialu Ryana Murphy’ego powinien zostać podzielony na dwie części. Tę pierwszą bardzo fajną i tę drugą strasznie naiwną i psującą moje zdanie o całości. A mogło być tak pięknie.

Recenzja serialu Hollywood. Netflix

Ryan Murphy, niczym Quentin Tarantino, postanowił pobawić się w boga i opowiedzieć swoją wersję historii z gatunku: co by było, gdyby dawno temu w Hollywood. Przenosimy się więc razem z nim do Złotej Ery Hollywood u szczytu systemu studyjnego tuż po zakończeniu II wojny światowej. I poznajemy utalentowanych i ambitnych aktorów, scenarzystów, reżyserów i innych twórców filmowych, którzy chcą tu zaistnieć. Szansą dla wszystkich może być film o aktorce, która popełniła samobójstwo skacząc z literki „H” napisu HOLLYWOODLAND.

Większość pierwszoplanowych bohaterów to postaci fikcyjne. Wśród nich pojawiają się jednak prawdziwe postaci tamtej ery, o których przez chwilę jest to opowieść. Murphy potrafi w formie serialowej opowiadać historie z przeszłości, których miejscem akcji jest Hollywood, więc nie dziwi fakt, że sprawnie i umiejętnie pokazuje tamten świat, tamtych twórców. Kasa od Netfliksa wystarcza na to, żeby na ekranie wyglądało to efektownie, więc całość ogląda się bardzo przyjemnie, czerpiąc przy okazji trochę filmowej wiedzy oraz śledząc to całe gnicie nie tak głęboko pod fasadą blichtru i fabryki snów.

A potem do głosu zaczynają dochodzić nasi bohaterowie wspinający się w świetnej czołówce na szczyt napisu HOLLYWOODLAND. A razem z nimi Ryan Murphy zaczyna popuszczać wodze fantazji i zastanawiać się nad tym, jak by to wszystko mogło wyglądać, gdyby nikt w Hollywood nie patrzył na to, jakiej jesteś orientacji seksualnej, koloru skóry, wieku czy płci.

Oczami Ryana Murphy’ego wygląda to słodko do wyrzygania i im bardziej serialowa fikcja odbiega od faktów, tym gorzej dla serialu. Murphy stara się przekonać widza, że świat będzie pięknym miejscem, gdy tylko zostawimy za sobą uprzedzenia i damy nam wszystkim robić to, co potrafimy robić. Dzięki temu powstaną rzeczy piękne, rzeczy przełomowe, rzeczy wybitne, a ludzie będą szczęśliwi, bo nikt nie będzie patrzył na to, z kim się ten i ów zabawia w zaciszu swojej sypialni.

Otóż tak nie będzie i chyba nikt nie ma wątpliwości, że ta fantazja zakończona nagrodą dla każdego (czy to w życiu prywatnym, czy zawodowym) nie ma zupełnie racji bytu. Jest serialem infantylnym, naiwnym i dziecinnym.

Dlatego uczucia mam mieszane, bo jako serial opowiadający o faktach – a tych jest tutaj sporo – jest to zdecydowanie kolejna udana produkcja Ryana Murphy’ego. Serial jest wtedy ciekawy, zachęca do pogrzebania w innych źródłach, w umiejętny sposób pokazuje zepsuty świat wyidealizowany przez produkcje z tamtego okresu i lat późniejszych. Daje świetny pogląd na to, że czasem lepiej popracować od 9 do 5 zamiast próbować gonić coś, co na dużym ekranie wygląda jak marzenie, a najczęściej jest nagłówkiem na TMZ-cie ze zdjęciem do policyjnej kartoteki.

Zamiast przesłodzonej opowieści o tym, że kochajmy się i do zmiany świata wystarczy zmiana postrzegania, nic więcej, chętniej obejrzałbym kolejne dzieło Murphy’ego trzymające się jak najbliżej faktów. Bo przecież historii do opowiedzenia o tamtych czasach jest mnóstwo i nie ma potrzeby bawić się w jakieś konfabulacje. Murphy pewnie chciał dobrze, ale jego polityczna poprawność szybko wywaliła politycznopoprawnościomierz i z czegoś, co było fajnym serialem do oglądania, zmieniło się w poważną wątpliwość.

A i chyba większe pole do popisu z kolejnymi sezonami miałby Murphy zostając przy faktach. No bo do zrehabilitowania zostali mu chyba jeszcze tylko Indianie i niepełnosprawni i tyle. Co za tym idzie – więcej Feud, panie Murphy, a mniej Hollywood!

Podziel się tym artykułem:

Jeden komentarz

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004