W kinie często rządzi prawo serii – jeśli coś zarabia, to róbmy tego więcej. Przykładem na to może być właśnie koreańskie heroiczne kino historyczne, które w ostatnich miesiącach zagoniło do kin liczone w milionach tłumy. Przed Wami recenzja filmu Northern Limit Line aka N.L.L: Yeonpyeong Haejeon.
Co to takiego ta Northern Limit Line
Trudna i napięta sytuacja między Koreami Południową i Północną od zawsze wymagała niełatwych rozwiązań. Jednym z nich jest właśnie tytułowa Northern Limit Line, która mówiąc wprost stanowi morską granicę pomiędzy obydwoma krajami. Nieuznawana oficjalnie przez północ została wytyczona w 1953 roku (rok zakończenia wojny koreańskiej) i zaakceptowana jedynie przez południe. Nie wiadomo kiedy o jej istnieniu dowiedzieli się na północy, przyjmuje się, że… 20 lat później. Sporna i wirtualna granica, jak łatwo się domyślić, stała się areną przynajmniej kilku zbrojnych starć pomiędzy armiami wrogich sobie krajów. O jednym z takich starć opowiada film w reżyserii Kima Haka-soona.
Lądowym przedłużeniem Northern Limit Line jest Koreańska Strefa Zdemilitaryzowana, której sercem jest tzw. Joint Security Area. JSA również doczekała się filmu na swój temat. Wyreżyserowanego przez samego Chana-wooka Parka… JSA – Joint Security Area.
Nie czekając na Amerykanów
Jest taki kraj, który lubuje się w ekranizowaniu każdej pierdoły ze swojej historii. Wygraliśmy, przegraliśmy, byliśmy dzielni i warto to zapamiętać – róbmy film. I jest to bardzo dobre podejście do sprawy, bo wiedziony patriotycznymi uczuciami widz i da filmowi zarobić i często wyciągnie z filmu coś dla siebie, zostanie podniesiony na duchu i dowie się o bohaterach, którzy walczyli o jego ojczyznę. Klasyczne win-win situation. Jest w historii Stanów Zjednoczonych tak wiele tych epizodów, że nie ma co czekać na to aż pochylą się nad epizodami z innych miejsc. A mam wrażenie, że dość często słychać tu i tam głosy typu: czemu nakręcili film o bitwie pod Byle Gdzie, kiedy mogliby na przykład zrobić film o Powstaniu Warszawskim.
Nie ma co czekać, samemu trzeba wziąć się do roboty i z tego założenia wyszli też ostatnio w Korei (w czym zresztą nie ma niczego nowego, oni tam potrafią zrobić takie kino nawet z porażki swoich skoczków narciarskich na igrzyskach; nie mówiąc o filmach typu May 18 czy Silmido), co przyniosło wymierny efekt i pewnie przyniesie kolejne takie produkcje. Roaring Currents zaliczyło w kinach grubo ponad 10 milionów widzów, Northern Limit Line ponad 6 milionów.
O czym jest Northern Limit Line
Razem z bohaterami filmu, załogą dzielnej łodzi patrolowej przenosimy się na morze w okolicy tytułowej NLL. Jest rok 2002, całą Koreę Południową ogarnia właśnie szaleństwo futbolowe. Narodowej drużynie bardzo dobrze idzie na rozgrywanych w Korei i Japonii mistrzostwach świata, a Koreańczykom najwyraźniej nie przeszkadza, że duża w tym zasługa sędziów, bo nawet o tym się nie zająkną. Kibicują cywile, kibicują żołnierze. Minus archetypowy nowy dowódca patrolówki, służbista w wyprasowanym mundurze. Ma w nosie piłkę nożną i zarządza ćwiczenia za ćwiczeniami, nawet w samym środku meczu z Polską. No wyłącza im cham prąd na statku i tyle oglądania.
Tymczasem w koreańskim „Northern Limit Line” :). W bonusie napisy końcowe, bo warto uwiecznić.Więcej pierdół jak zawsze na:http://quentin.pl/
Posted by Q-Blog on 5 października 2015
Razem z nim na patrolówkę trafia nowy medyk, jak się później okaże prawdopodobnie najgorszy medyk-żołnierz w historii kina – w tej roli Lee Hyun Woo, którego nie tak dawno temu można było oglądać w The Con Artists). Wszyscy oni wkrótce będą częścią dramatycznej, opartej na faktach historii, gdy ich łódź patrolowa zostanie zaatakowana przez wrogą jednostkę pływającą pragnącą wykorzystać zamieszanie związane z mistrzostwami świata i coś dla siebie ugrać. Do końca nie wiem jednak co.
I w końcu recenzja filmu Northern Limit Line
To zresztą jeden z problemów Northern Limit Line. Być może nieuważnie oglądałem i coś mi umknęło, ale nie wiem, o co chodziło Koreańczykom z północy, że tak nagle zaczęli strzelać. I w sumie czytam teraz troszkę o tym incydencie i wynika na to, że oni chyba też nie wiedzieli. Ot przekroczyli NLL, południowcy nakazali im zawracać (nie mogli otworzyć ognia na co ówcześnie zabraniała im ich doktryna wojenna; potem ją zmienili), a oni zaczęli strzelać. Więc, hmm, może to nie problem filmu tylko mój, bo spodziewałem się jakiegoś bardziej sensownego ataku w stylu „są mistrzostwa, łatwo się przemknąć morzem i potem popłynąć zabić ich prezydenta” czy coś podobnego.
Ale nawet jeśli to ja jestem rzeczywiście problemem w tym akurat aspekcie, to i tak nie zmienia to faktu, że Northern Limit Line jest filmem przeciętnym. Na pewno ważnym dla ofiar opowiadanego incydentu i swoistym uhonorowaniem ich poświęcenia dla ojczyzny, ale z punktu widzenia neutralnego widza nudnym. Zanim dojdzie do konkretów trzeba przetrwać 90 minut takiego sobie kina, które ani nie pozwala do końca zżyć się z bohaterami dramatu, ani nie stanowi większej rozrywki – zanim widz doczeka się tragicznych wydarzeń jest raczej komediowo niż poważnie, ale na azjatyckim poziomie humoru. Plus to bardzo sztampowe kino wojenno-katastroficzne ze wszystkimi kliszami, jakich można by się po nim spodziewać. Nic ponadto.
Realizacyjnie jest nieźle, w końcu to film z Korei, ale jednak za bardzo rażą widoczne greenboksy szczególnie w scenach na mostku i na pokładzie. Sama finałowa konfrontacja robi wrażenie – kule świszczą, krew się leje, a ostatnie minuty chwytają za serce, ale zniszczeń, jakie dokonało pierwsze 3/4 filmu nie da się już naprawić.
Rzucić okiem warto, a przynajmniej ja zawsze doceniam filmy, z których mimo wszystko czegoś mogę się dowiedzieć. Dla nas MŚ w Korei i Japonii były klęską chłopaków Engela i tyle. Nikt nawet nie przypuszczał, że gdzieś tam na jakiejś Northern Limit Line rozgrywa się tragedia. I z tego poznawczego punktu widzenia seansu nie żałuję.
(1986)
Poczytaj też o innych koreańskich filmach:
- No Tears for the Dead
- Roaring Currents
- A Hard Day
- Blood Rain
Czas na ocenę:
Ocena: 6
6
wg Q-skali
Podsumowanie: Historia morskiej bitwy, jaka rozegrała się na morskiej granicy łączącej obie Koree. Dla widza spoza Korei - nic specjalnego, ale ładna dla oka batalistyka.