×
logo Jurassic World

Poszedłbym odc. 75

Czekaliśmy, czekaliśmy i się doczekaliśmy – to ten okres, kiedy praktycznie co tydzień trafia do kina jakiś fajny letni blockbuster. W ten weekend trafiło na:

Jurassic World (2015) Poszedłbym 

Pierwszy zwiastun nowego Parku Jurajskiego, jaki się pojawił był zwyczajnie słaby. Wszystko plastikowe, jarmarcznie kolorowe, naiwnie dziecięce. Potem na szczęście było lepiej. Na tyle dobrze, że mimo pewności, że nic niezapomnianego mnie w kinie nie czeka, nie mam też wątpliwości, że chcę zobaczyć, co do pokazania ma to nowe pokolenie dinozaurów, z którym będzie się ścigał najgorętszy aktor bieżącego sezonu – Chris Pratt.

Jak przystało na sequel (choć to już czwarta część) wszystkiego jest tu dużo więcej – więcej dinozaurów, więcej akcji, więcej atrakcji. A przynajmniej tak to wygląda z zapowiedzi. O skali „większości” stanowi już choćby to, że największe badguye oryginału – welociraptoryjedzą głównemu bohaterowi z ręki. Czymże bowiem są wobec genetycznie zmodyfikowanego szwarccharaktera – indominusa reksa? Gdzie się zresztą nie obejrzysz, tam czeka cię coś więcej. Gdzie w oryginale karmiono barankiem (czy tam kózką, nie pamiętam dokładnie), teraz będą karmić rekinem. To dużo mówi o zamierzeniach twórców i anonimowego do teraz reżysera Colina Trevorrowa.

Pierwsze recenzje potwierdzają to, czego można się było domyślać: szybka i efektowna akcja przysłoni tu fabułę i papierowe postaci.

Najdłuższa podróż [The Longest Ride] (2015) Nie poszedłbym 

Są takie filmy, w przypadku których wystarczy spojrzeć na plakat (bez czytania literek :P) i już wszystko wiadomo. Najdłuższa podróż jest właśnie przykładem takiego filmu. Spoglądamy na plakat:

Najdłuższa podróż plakat The Longest Ride

Oho, kolejny film na podstawie powieści Nicholasa Sparksa

i wiemy: oho, kolejny film na podstawie powieści Nicholasa Sparksa.

Mało prawdopodobne, ale jeśli nazwisko Nicholas Sparks nic Wam nie mówi, to już na pewno coś powie Wam tytuł Notatnik [The Notebook]. Tak jest, to ten film, o którym cały czas mamrotają pod nosem Wasze dziewczyny i który w każde Walentynki musicie z nimi oglądać. „Ach, cóż za wspaniała, ale i wzruszająca miłość, której nie zmógł czas! Kto dzisiaj potrafi tak kochać?„. Znacie to? No to przygotujcie się na kolejną już (Sparks natłukł całą górkę takich samych książek, które doczekały się potem ekranizacji) powtórkę z rozrywki.

Nie sądzę, aby Najdłuższa podróż była złym filmem. Z chęcią go obejrzę, ale w domu. Ale do kina to wybiorę się tylko wtedy, gdy zaciągnie mnie do niego Asiek.

Timbuktu (2014) Poszedłbym 

Siedem Cezarów (najlepsze: film, reżyser, scenariusz, zdjęcia, muzyka, montaż oraz dźwięk), nominacje do Złotej Palmy i Oscara (przegrana z naszą Idą) – mówią same za siebie. Timbuktu to film, którego przegapić nie wypada.

Akcja filmu Abderrahmane’a Sissako rozgrywa się w tytułowym mieście w Mali. Malowana okiem kamery kraina przypomina raj na Ziemi. Spokojne i błogie życie jej mieszkańców nagle zostaje zakłócone przez dżihadystów, którzy obejmują władzę nad tym terenem i natychmiast wprowadzają dziesiątki absurdalnych zakazów. Islamski reżim zabrania muzyki, śpiewu, tańca, piłki nożnej, palenia papierosów (to akurat dobre), a kobiety spycha na margines społeczeństwa.

Brutalny kontrast pomiędzy sielską krainą zamieszkałą przez szczęśliwych ludzi, a surowym prawem wprowadzonym przez religijnych fanatyków sprawia, że Timbuktu zostaje w głowie na długo po seansie. Mówiąc o dzisiejszym świecie dużo więcej niż zdawkowe informacje przemycane w Wiadomościach pomiędzy niusami o pierdołach. Aż chciałoby się zacytować Kazika: „coście, skurwysyny, uczynili z tą krainą”. Taką siłę rażenia może mieć tylko świetne kino, jakim Timbuktu jest.

PS. A policzę to sobie za recenzję :P, bo z mojej strony osoby, która już Timbuktu widziała: 8/10.

(1916)

Miłość od pierwszego ugryzienia [Les combattants] (2014) Nie poszedłbym 

Musiałem zdecydować się na Nieposzedłbyma (pierwszy w historii Q-Bloga pomarańczowy Nieposzedłbym!), bo rzeczywiście na Miłość od pierwszego ugryzienia (idiotyczny tytuł)… nie poszedłem. Ale chciałem pójść. Film był w repertuarze ubiegłorocznego Warszawskiego Festiwalu Filmowego i do ostatnich chwil leżał na liście tytułów, które chętnie zaliczę. Ostatecznie przegrał z innymi (czas nie jest z gumy #OdkrycieDnia), a teraz jest okazja, żeby się przekonać, czy słusznie.

Jako że w kinach leci aktualnie kilka filmów, które bardziej chcę zobaczyć niż film Thomasa Cailleya, zaległość tę nadrobię już w domu. Ale Was nie zniechęcam, bo Les Combattants ma wszystko, co potrzeba do udanego kinowego seansu. Jego bohaterami są spokojny chłopak, który nie wadził nikomu oraz bojowo nastawiona do życia dziewczyna. Oboje zapisują się na dwutygodniowe szkolenie, które ma przygotować ich do służby wojskowej. I tym samym określenie „wojna płci” zyskuje dodatkowego wymiaru. Co innego zaś z „kto się czubi, ten się lubi”, bo to zachowuje swój normalny wydźwięk.

Życie nie lubi próżni. Kiedy hollywoodzkie komedie romantyczne nie mają nic ciekawego do zaoferowania, z ratunkiem przybywa europejskie kino. Miłość… może być tego kolejnym przykładem.

Magical Girl (2014) Poszedłbym 

Strasznie żałuję, że Asiek nie wyjechała na weekend na festiwal w Opolu :P, bo tyle ciekawych filmów wchodzi do kina, że nic tylko do niego chodzić. A tak to mnie nie puści na cały dzień, a sama nie pójdzie, bo nie lubi chodzić do kina, gdy jest „taki piękny dzień”. Życie…

Do tej chwili nic o Magical Girl nie wiedziałem (chyba, bo coś mi się zwiastun kojarzy), ale wystarczył opis fabuły, żebym się zainteresował.

Ojciec śmiertelnie chorej dziewczyny postanawia spełnić jej ostatnie życzenie i zdobyć sukienkę bohaterki japońskiej kreskówki. (Opis dystr.)

Do powyższego opisu trzeba dodać Złotą Muszlę na festiwalu w San Sebastian i deszcz nominacji do Goi (hiszpańskich Oscarów) i tak powstaje seans, któremu trudno się oprzeć.

Marsylski łącznik [La French] (2014) Poszedłbym 

Ech, chciałoby się móc napisać „nie lubię animków” i przejść do następnego tytułu. Ale nie da rady, bo to kolejna premiera weekendu, której nie można zlekceważyć.

Nowy film z Jeanem Dujardinem (są jeszcze jakieś przykłady oskarowych aktorów, którzy nie zrobili międzynarodowej kariery, bo nie znali języka angielskiego? na bank kiedyś zrobią o nim biopica!) wygląda smakowicie. Co prawda zapowiada powtórkę z policyjno-francuskiej rozrywki (nieustępliwy glina (czyt. ambitny sędzia) kontra bezwzględny mafiozo), ale przez umiejscowienie w Marsylii połowy lat 70. ubiegłego wieku automatycznie „robi się” ciekawy. Poza tym ładnie wygląda i ślicznie brzmi.

Strefa nagości [Nude Area] (2014) Nie poszedłbym 

Gdyby inne filmy były w stanie stratować mały i niepozorny filmik to właśnie mielibyśmy do czynienia z taką sytuacją. 73 minuty czasu trwania? Dziękuję, nie piję.

Młoda Holenderka poznaje w saunie piękną Arabkę. Jest to początek erotycznej fascynacji dwóch nastolatek. (Opis dystr.)

Podziel się tym artykułem:

2 komentarze

  1. Nie wiem czemu, ale takie film jak „Magical Girl” wolę oglądać w domu niż w kinie. Późnym wieczorem a nawet nocą, kiedy wszyscy śpią i nie przeszkadzają mi. Wtedy bardziej mogę się skupić na filmie. A kino mi tego nie daje.

  2. „La French” to podobno film nawiązujący do wydarzeń ze świetnego „Francuskiego łącznika” z Hackmanem.

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004