×

Poszedłbym, odc. 52

52 odcinek = 52 tygodnie = 1 rok. Mam na imię Quentin, nie opieprzam się z pisaniem cyklu „Poszedłbym” już od roku!

A tymczasem rzucamy okiem na pierwsze premiery nowego roku, by z radością stwierdzić, że będzie co oglądać.

Dzikie historie – Poszedłbym

Zaczynamy od filmu, który leży sobie od dłuższego czasu na mojej liście Do obejrzenia i czeka na to, żeby go stamtąd wykreślić. Po polskim tytule nawet bym się nie domyślił, że chodzi o ten właśnie film Damiána Szifróna, co ze zdziwieniem zrozumiałem, gdy gambit zapytał mnie, czy znam jakieś „Dzikie historie”. Odparłem, że nie, a potem się zdziwiłem. Dlatego staram się w rozmowach z cywilizowanymi ludźmi nie używać nigdy polskich tytułów i liczę na to, że nie będą mnie pytać o jakieś dziwne polskie tytuły. Dla mnie filmy egzystują tylko pod angielskimi tytułami.

To czemu w „Poszedłbym” używam polskich tytułów? No cóż, to cykl dla wszystkich, którzy zastanawiają się na co pójść do kina. A przecież nie będą szukali w repertuarach angielskich tytułów – gdzie nie wejdą zobaczą polskie. Taki dobry jestem!

Za uzasadnienie poszedłbyma wystarczy fakt obecności filmu na ww. liście, co chcecie więcej? gambit był i mu się spodobało. Stwierdził, że gdy Quentin Tarantino zobaczy „Relatos salvajes” (tyle się nagadałem o angielskich tytułach, a ten film akurat znam z takim, oryginalnym tytułem) to dotrze do niego, jak bardzo spieprzył „Cztery pokoje”. Nie dajcie się wystraszyć Alodovarem krzyczącym z polskich plakatów – „Dzikie historie” to sześć niepowiązanych ze sobą historii a’la „Opowieści z krypty” (C) gambit

***

Whiplash – Poszedłbym

Jeśli The Guest wszyscy chwalili, to „Whiplash” naprawdę, naprawdę wszyscy chwalą. I przez to dochodzimy do częstej w moim przypadku sytuacji, w której za dużo o filmie nie sprawdzam, żeby wiedzieć o nim jak najmniej.

Martwi mnie ten jazz, trochę mniej martwi mnie ta perkusja, a przede wszystkim nie wiem, gdzie można tutaj znaleźć materiał na aż tak dobry film. No ale skoro wszyscy chwalą, to pozostaje mi uwierzyć i zobaczyć na własne oczy bez wdawania się w szczegóły.

***

Niezłomny – Nie poszedłbym

Pozwolę sobie na bycie sceptycznym, jeśli chodzi o ten najnowszy film Angeliny Jolie. Reżyserki, której własne przekonania i światopogląd często przysłaniają wszystko inne i serwuje naiwne pierdy nie licząc się z niczym. Tak, wiem, wyreżyserowała do tej pory jeden film ;). Ale dlaczego drugi miałby być inny?

Teoretycznie wszystko wskazuje na to, że powinniśmy mieć do czynienia z epickim kinem (tak, wiem, co oznacza „epicki”, ale w potocznej mowie tak bardzo utarło się już to określenie, że trudno znaleźć zastępstwo; a poza tym mam to gdzieś, jak ktoś będzie narzekał na moją polszczyznę). Pełen rozmachu zwiastun, wojenną historię, która rzuca głównego bohatera z kąta w kąt, scenariusz współautorstwa braci Coen, no i Jacka O’Connella, którego dopiero co chwaliłem za wybieranie świetnych ról. A jednak przeczucie mówi mi, że mogła wyjść z tego solidna dawka ckliwego patosu made in Jolie.

Poza tym historia opowiedziana w filmie przypomina fabułę innego opartego na faktach epickiego dzieła prosto z Korei Południowej – My Way. I pozwolę sobie myśleć, że Koreańczykom wyszedł z tego lepszy film.

***

Paddington – Nie poszedłbym

Jest parę misiów, które zrobiły w Polsce karierę. Paddington, z tego co mi wiadomo, nie zrobił (Asiek słysząc reklamę ww. filmu spytała mnie: „który to jest ten Paddington?” i to dla mnie mówi wszystko – Asiek jest moim prywatnym specem od bajek). Pełnometrażowy film o jego przygodach kariery też nie zrobi. Niezależnie od tego, ile się nakłamią w reklamach, że to ukochany miś wszystkich dzieci.

I to nawet nie chodzi o to, czy bajka/film jest dobra, czy nie. Czasem tak już jest, że niektóre rzeczy mocno zakorzenione w jakiejś kulturze/środowisku po przeniesieniu ich na inny grunt przepadają bez wieści. Amerykanie pewnie tłumnie polecieliby do kina na film o maśle orzechowym czy marshmellowsach. Tak jak Angole polecą tłumnie na swojego Paddingtona. Ale to wcale nie oznacza, że u nas będzie tak samo.

***

Son of a Gun – Nie poszedłbym

Ale w domu bym obejrzał, szczególnie że znów nasi dystrybutorzy zaspali. No ale niech będzie, to kino z gatunku tego, na którego oficjalną premierę w domowych warunkach mogę sobie poczekać.

Australijskie kino gatunkowe od jakiegoś czasu przeżywa swój renesans. Nawet bez znajomości szczegółów fabuły itd. warto więc próbować mierzyć się z ich produkcjami, bo jest duże prawdopodobieństwo trafienia na udany seans. Po „Son of a Gun” nie spodziewam się niespodzianki na miarę The Mule„, ale opinie o filmie każą wierzyć, że jest porządnie.

Dziewiętnastoletni JR trafia do więzienia, gdzie zostaje protegowanym najbardziej znanego przestępcy w Australii, Brendana Lyncha. (Opis dystr.)

***

Wielkie oczy – Nie poszedłbym

Wspominany w kontekście Oscarów najnowszy film Tima Burtona świeci zbyt wieloma lampami ostrzegawczymi, żebym uwierzył w to, że rzeczywiście wart jest uwagi. Obstawiam bardziej rozczarowanie na miarę zeszłorocznego Saving Mr. Banks.

Przede wszystkim nie wygląda jak film Tima Burtona. A przecież główną zaletą filmów Tima Burtona jest to, że wyglądają tak, jak żadne inne na świecie. A ten wygląda całkiem normalnie i tylko te tytułowe duże oczy na obrazach dają jakąś namiastkę klimatu spod znaku burtonowskiego, przerysowanego widzenia świata. A może to ten rzadki przypadek, w którym trailer niczego nie zdradza i w kinie czeka nas całkowite zaskoczenie? Osobiście wątpię.

Poza tym nie przepadam za Amy Adams i Christophem Waltzem. Christoph u Tarantino był znakomity, nie przeczę, ale poza tym zawsze gra tak samo, jak typowy Christoph Waltz. Moim skromnym zdaniem nie ma przypadku w tym, że tak późno zrobił karierę. Trafił w końcu na skrojone pod siebie scenariusze i w nich się sprawdził. A poza tym zawsze już był jedynie przeciętny.

***

Ugryź mnie! – Poszedłbym

Ten serbski film (nie mylić z „Serbskim filmem”) nie ma żadnych szans z innymi tytułami, które dzisiaj mają premierę i pewnie przepadnie w box offisie na miejscu równym liczbie kin, w którym go pokażą. Ale to nie znaczy, że nie warto zwracać na niego uwagi. Bo na kino byłojugosłowiańskie zawsze warto rzucić okiem, choćby z tego powodu, że jest nieco inne niż wszystkie. Tamtejsi twórcy i ich dzika, a zarazem romantyczna wrażliwość potrafią sprawić, że nawet najbardziej zwyczajny film ogląda się z ciekawością. Czy tak będzie w tym przypadku? Nie wiem. Wiem, że lubię takie nostalgiczne historie:

Leni i Lazar jako dzieci byli najlepszymi przyjaciółmi. Kiedy Lazar wraca ze swojej zagranicznej podróży na pogrzeb ojca, przyjaciele z dzieciństwa postanawiają wyruszyć w spontaniczną podróż. Czy wraz z powracającymi wspomnieniami powróci dawne uczucie? (Opis dystr.)

Podziel się tym artykułem:

Jeden komentarz

  1. Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Etiam et turpis vitae dolor fringilla maximus eu a lacus. Curabitur sed mauris fringilla, lobortis tortor in, tempus diam. Ut mattis suscipit fringilla. Mauris pretium blandit elit et efficitur. Proin non vestibulum est. Ut vel tellus sapien. Donec dolor ipsum, eleifend ac bibendum luctus, maximus et est. Suspendisse faucibus, sapien id rutrum tempor, metus sem ultrices sapien, nec cursus nunc lectus at mi. Fusce porta cursus arcu, sit amet rhoncus turpis faucibus non. Maecenas vitae ante velit.

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004