×

WFF 2014 – Pieśń ćmy: tajny agent Reiji [The Mole Song: Undercover Agent Reiji aka Mogura no uta]

No i cóż tu napisać… No typowy Takashi Miike :). I to właściwie by wystarczyło. Choć z drugiej strony cóż oznacza „typowy Miike” w przypadku reżysera, który nie brzydzi się żadnym gatunkiem filmowym? Chyba to, że wystarczy zobaczyć parę minut jego filmu, żeby nie mieć wątpliwości, kto go wyreżyserował.

„Pieśń ćmy”, który to film właściwie powinien się nazywać „Pieśnią kreta”, to AFAIR ekranizacja jakiejś mangi. Miike lubi przenosić je na ekrany, więc nic dziwnego, że zainteresował się kolejną. Gdyby porównywać ją do amerykańskich ekranizacji komiksów to chyba trzeba byłoby napisać, że to japońska wariacja na temat „Sin City”, choć powierzchownie nic nie wygląda tu jak w „Sin City”. Zamiast czerni i bieli jest full kolor HD, a bohaterowie zamiast smutnych garniaków noszą garniaki we wzory z motylkami i obszyte etolą (nie mylić z ebolą) futra. Wszystko jest tu zresztą przesadzone do granic możliwości wyobraźni reżysera. Która wydaje się być nieskończona.

Ale jak się tak głębiej przyjrzeć to dostrzeże się „Sin City” jak malowany. Noirowa narracja z offu, gliniarze i przerysowani przestępcy w mieście pełnym świrów. Wszystko w jaskrawym japońskim wydaniu. A wiadomo: Japonia to nie kraj, Japonia to stan umysłu.

Tytułowa kretoćma to japoński policjant, który nie potrafi przystosować się do wymagań, jakie stawiane są przed stróżami prawa. Jego obsesja na punkcie trzymania się litery prawa zostaje dostrzeżona przez przełożonych. Reiji otrzymuje tajną misję pojmania najgroźniejszego szefa yakuzy. By to zrobić będzie musiał przedostać się w gangsterskie szeregi i rozmontować yakuzę od środka. Trafia akurat na początek wojny pomiędzy dwoma rodzinami.

Najnowszy Miike… Tak piszę, żeby nie zaczynać znów od tytułu, ale wiadomo, że w przypadku tego reżysera jest jak z komputerami – niby kupujesz nowy, a on już jest stary… Zatem najnowszy Miike przynosi dokładnie wszystko to, czego można by się spodziewać po dziele zwariowanego reżysera. To produkcja w klimacie takich jego filmów jak Ace Attorney czy aktorska wersja „Yattamana”, przy czym podobała mi się od nich bardziej. Wszystko jest tu przerysowane, przejaskrawione, postawione na głowie, a dodatkowo urzeka świetnymi dialogami – cóż za sytuacja! Dopiero co pisałem, że praktycznie nie znam azjatyckich filmów z dobrymi dialogami, a tu proszę, drugi taki się trafił.

W „The Mole Song” jest, i chyba wiele nie przesadzam, wszystko. I mimo kilku mniejszych przestojów naprawdę warto mu poświęcić pełne 130 minut. 8/10

(1807)

PS. Nie chce mi się sprawdzać, ale jakby ktoś był tak miły i zobaczył, czy „szalony doktor, który nie zna japońskiego” to nie jest przypadkiem autor mangi-pierwowzoru – niech da znać. Bo odniosłem takie niczym nieuzasadnione wrażenie.

Podziel się tym artykułem:

Jeden komentarz

  1. Szukam tego filmu już tyle czasu i absolutnie nigdzie go nie ma 🙁 A to już sequel gotowy!

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004