Trwa powolne dogorywanie uniwersum DCEU, które po wydrenowaniu zasobów DC Comics zmieniło kierownictwo i zacznie drenowanie od nowa. Nowy Flash nie jest ani zły, ani dobry, ale sądzę, że to pożegnanie z tym bohaterem w tym jego wcieleniu. Jeszcze tylko chyba Aquaman, o którym panowie James Gunn i Peter Safran też będą mówić, że jest znakomity i że nie przekreślają niczego, a potem ciach, gruba kreska i jedziemy z tym młodym Supermanem od początku. Recenzja filmu Flash.
O czym jest film Flash
Barry Allen (Ezra Miller) jest zirytowany. Nie dość, że w ulubionej kawiarni musi czekać na bajgla z rodzynkami i miodem o wiele za długo, to jeszcze w Lidze Sprawiedliwości traktują go jako sidekicka, a nie pełnoprawnego superbohatera. Kiedy jednak przychodzi czas działania, potrafi schować zirytowanie do pierścionka, w którym na co dzień chowa swój kostium i robi co należy. Powinien się więc cieszyć, ale tragiczna historia z przeszłości nie daje mu spokoju. Już wkrótce ponownie przed sądem stanie jego ojciec niesłusznie skazany za zabójstwo swojej żony, matki Barry’ego. Minęły od niego lata, Barry zdążył wyrosnąć, ale takiego piętna z dzieciństwa nie tak trudno się pozbyć. A może wcale nie? Kiedy Barry Allen vel Flash tak sobie biegnie przed siebie by uciec od wspomnień, nagle znajduje się w miejscu, z którego może wyruszyć na naprawianie przeszłości. A gdyby tak na zakupach podrzucić matce puszkę z pomidorami to może wszystko potoczyłoby się inaczej? Batman (Ben Affleck) nie zaleca igrania z czasem, ale Flash spróbuje to jednak zrobić.
Zwiastun filmu Flash
Recenzja filmu Flash
O tworzeniu filmu Flash w reżyserii Andy’ego Muschettiego (To) można by nakręcić osobny film i jeszcze podzielić go na dwa vole. Kiedy tak spojrzeć na cały ten proces produkcyjny, wyjdzie zapewne na to, że oto mamy do czynienia z jednym z najdłużej powstających superbohaterskich filmów w historii. Co naturalne, nie znając kulisów, można by przypuszczać, że kręcenie Flasha trwało tak długo, bo jego twórcy chcieli dopracować każdy możliwy szczegół powstającego filmu. Nie byłoby to jednak właściwe przypuszczenie, bo podobnie jak filmowy Barry Allen, tak twórcy filmu o jego przygodach próbowali za wszelką cenę połapać w jedną nić te fruwające w każdą stronę fragmenty sznurka. Oto pandemia COVID-19, mamy opóźnienia. Oto Ezra Miller dusi kobietę w islandzkim barze, może wycofajmy się z tego filmu rakiem jak z Batgirl (sorry, Michaelu Keatonie, ze zawracaliśmy ci dupę!). Oto nowe szefostwo naszej firmy wyrzuca do kosza superbohaterów, z którymi mieliśmy scenę po napisach, trzeba będzie pozmieniać. Oho, może jednak dadzą nam wykorzystać to, co myśleliśmy, że nie dadzą… Itd., itp. Poproszę o jakiś serial dokumentalny na artyście znanym kiedyś jako HBO MAX. No kłopotów mieli po kokardę i pod względem ich okiełznania należy docenić, że nie wyszedł im kompletny chaos. Doceniam więc.
Zasygnalizowane problemy nie mogły jednak nie pozostawić swojego śladu na finalnej produkcji, którą praktycznie cudem udało się dociągnąć do wielokrotnie przekładanej kinowej premiery. Może nie są aż tak widoczne, że rzucają się w oczy jak kiepskie CGI, ale też można śmiało przypuszczać, że Muschietti zaproponowałby nam zupełnie inne widowisko, gdyby jego realizacja poszła gładko i o czasie. Gdyby w tle nie rozgrywała się wielka bitwa o przyszłość DC w kinie i roszady, które z perspektywy czasu potomni być może nazwą historycznymi. Doszło do sytuacji wcale nie prostej, w której masz film za 200 milionów dolarów i chętnie byś go wywalił do kosza, żeby mieć święty spokój, no ale, kurde, kosztował 200 milionów dolarów. Każemy więc Gunnowi i Safranowi mówić, że jest wybitny, choć i tak dobrze wiedzą, że ciąg dalszy już nie powstanie. A przynajmniej nie w tym przetasowaniu. Myślę, że panowie kierownicy odetchnęli z ulgą, gdy „Flash” w pierwszy weekend wyświetlania zarobił w Stanach tylko 55 milionów dolarów i nic go już nie uratuje. Wszyscy są zadowoleni. Trochę inwestycji udało się odzyskać, a nie trzeba teraz motać się w zeznaniach, dlaczego jednak Flash 2 nie zostanie nakręcony. Bo nie będzie. A ja tego żałował też nie będę.
Nie jest Flash filmem wybitnie złym jak niedawno trzeci Ant-Man, nie jest też filmem, który poza powrotem Michaela Keatona do roli Batmana miałby do zaoferowania coś, na co warto byłoby pójść do kina. W zamierzchłej przeszłości miał być kamieniem milowym DCEU wprowadzającym do tego uniwersum koncepcję multiwersów, ale to było dawno i nieprawda. Aktualnie został typowym solowy odcinkiem poświęconym konkretnemu superbohaterowi, który doczekał się swojej chwili. Może dzieje się w nim więcej niż w podobnych produkcjach, którym zależy tylko na tym, żeby niczego nie pchnąć do przodu, ale finalnie z tych wszystkich cameosów i nawiązań do przeszłości niewiele wynika. Gdyby kłaść go na jakąś półkę to nie z filmami, które nadały nowy rytm znanym franczyzom, a na półkę z filmami o pętli czasowej, których bohaterowie dwoją się i troją, by naprawić to, co zmienili, a potem zmienili jeszcze bardziej i jeszcze bardziej. Utknięty w dniu świstaka Ezra Miller nadąża za tym wszystkim i choć w wolnych chwilach lubi się włamać do czyjegoś mieszkania, we Flashu stanowi mocny punt tego widowiska. Szkoda, że za często w paradę wcina mu się to okropne CGI.
Mignęło mi dzisiaj w jakimś nagłówku, że Muschietti celowo wykorzystał w swoim filmie fatalne CGI, no ale co ma chłopina mówić? Nie do obrony jest ta źle wyglądająca komputerowa grafika, która wykorzystana została nie tylko do tego, by pokazać to, czego nie można było nakręcić w rzeczywistości. Ona wykorzystana została również do tego, by pokazać to, co spokojnie można było wziąć i nakręcić z aktorami. Praktycznie wszystkie sekwencje w tej całej kuli od podróży w czasie to jedno wielkie CGI. Nie, że przy aktorach, którzy już nie żyją albo których trzeba było odmłodzić, ale też przy aktorach, którzy byli na planie i tylko czekali, żeby zgarnąć dodatkową dniówkę. Źle to wygląda, a gdy coś źle wygląda, to automatycznie wybija ze skupienia się na filmie.
O wiele lepiej bawiłem się w zamierzenie kiczowatej pierwszej części filmu, gdy Flash ratował psy i spadające noworodki. Samoświadomego dowcipu zostało tu wciśnięte o wiele za dużo niż ustawa przewiduje, ale nie przeszkadzało mi to i kupiłem tę konwencję. Czułem się ukontentowany rozrywkowo, a przecież o to w tego typu filmach chodzi. Gorzej było z całą drugą częścią filmu, gdy po ochłonięciu z powrotem Batmana Keatona (co za forma, spokojnie mógłby uciągnąć cały samodzielny film o Batmanie) i przestawieniu wajchy na tematy poważne, podczas bitwy z Zodem czekałem już tylko na to, żeby ten film się skończył. Wiele nie pomogło naprawdę sprytne zakończenie tej całej timeloopowej intrygi i obowiązkowy w tego typu produkcjach finałowy twist. Zabrakło tylko ashowego „Zaspałem!”.
(2581)
Ocena Końcowa
6
wg Q-skali
Podsumowanie : Rozpamiętujący rodzinną tragedię Barry Allen znajduje sposób na to, by cofnąć się w czasie i jej zapobiec. Nadgryzione zębem niekończących się fakapów w fazie produkcji widowisko, któremu udało się zapanować nad chaosem i zaproponować rozrywkowe kino i solowy występ, któremu Ezrze Millerowi nie będzie już dane powtórzyć. Tak kończą się wielkie, komiksowe uniwersa, które utknęły w braku koncepcji rozwoju.
Podziel się tym artykułem:
To duszenie dziewczyny przez Ezrę Millera to był, jeśli dobrze początek początek problemów z aktorem, ale chyba nie chciałeś wymieniać wszystkich jego przestępstw i dziwnych zachowań, bo tekst by się rozrósł do ogromnych rozmiarów.