×

ZAGADKA ROZWIĄZANA!!

[disclaimer: nie jestem autorem przytaczanych w tym dziale postów; wrzucam tu posty znalezione na grupach dyskusyjnych :)] [Dziś dla odmiany podaję autora poniższego posta, bo się nie ma czego wstydzić 🙂 I tak sobie myślę, że wczorajszy wpis z tej kategorii też zasługuje na podanie jego autora, co uczynię zaraz po opublikowaniu tej notki. A autorem dzisiejszego posta jest mój stary znajomy Crazy Yogurt] [pl.pregierz]

Temat posta: Proste wyjaśnienie

Treść posta: Witam!

Na fali dyskusji, która niedawno się przetoczyła na łamach pl.pregierz (DC vs Wrocław) a w związku z kilkoma delegacjami w Warszawie, na których miałem przyje… eeee…. na których byłem, pragnąłbym dołożyć kilka swoich własnych spostrzeżeń. A proste wyjaśnienie, o którym mowa w temacie – na końcu.

Po primo, średnia urody Warszawianek poszła bardzo do góry. Albo zaczęły stosować lepszy makijaż. Albo jedno i drugie. Ale nie o tym chciałem pisać.

Boć najważniejsze jest przecie pierwsze wrażenie. A pierwsze wrażenie Warszawa robi na trzy sposoby – Lotnisko Ok Ęcie (a może Encie? Ale Entów nie widziałem w pobliżu), którego nie odwiedziłem; dworzec Warszawa Centralna, o którym już wiele powiedziano; dowolna droga wlotowa do Warszawy. Jako że loty spodkami kosmicznymi nie są jeszcze w powszechnym użyciu a teleportery rząd ukrywa dosyć skutecznie, pozostałe sposoby pierwszego kontaktu pomijam. Jak już wspomniałem, o Warszawie Centralnej powiedziano już wiele, aczkolwiek moim skromnym zdaniem wrażenia zapachowe nie odbiegają od tych, które serwują tabuny eee… „nieprzystosowanych”, którzy zimą koczują na dworcu wrocławskim. Tyle, że warszawski jest betonowy i brzydki, a wrocławski XIX-wieczny i ładny. Ale to moja subiektywna ocena.

Natomiast wjeżdżając do Warszawy samochodem, człowiek odkrywa zupełnie inną naturę. Zwłaszcza innych ludzi. Nie, no, ja wiem, że sposób jazdy samochodem w dużym mieście może być mocno stresujący, a i różne częsci naszego pięknego kraju serwują różne poziomy wrażeń (np w Galicji jeżdżą eeee. Zupełnie eee. Całkowicie.). Ale różnice są takie: We Wrocławiu w korku jeździ się tak: sprzęgło, jedynka, podjechanie, sprzęgło, hamulec, luz, czekać aż ruszą. Mniej więcej. W Warszawie natomiast w korku jeździ się tak: sprzęjedynkagazwpodłognoklaksonkurwaklaksongdzieklaksonjedzieszklaksonkierunkowalboniezmieniampasahamulecsprzęgłoluz. Klakson. I to jest ciekawe. Fakt, tego, co projektuje organizację ruchu w Warszawie powinni zastrzelić w kołysce, ale to w sumie nie usprawiedliwia takiej nerwowości. Bo ludzie tam jeżdżą bardzo nerwowo. I dalekim od twierdzenia, że to tylko Warszawiacy tak jeżdżą – tam WSZYSCY tak jeżdżą. Nawet, jak nie ma korków widać dużą nerwowość. Przykładem może być taka sytuacja: jechałem sobie Grójecką. A pasami obok jechało dwóch takich (jeden z rejestracją warszawską a drugi nie). My jechaliśmy swoim pasem, a oni slalomem, zmieniali pasy częściej niż Kerry poglądy a na następnych światłach i tak stali obok mnie. Ok, pomyślałem, tak się tu jeździ i trudno. A to, że nie tylko Warszawiacy tak jeżdżą, to pewnie dlatego, że kiedy wejdziesz między one, musisz krakać tak jak wrony. Czy jakoś tak.
Tak pomyślałem. Serio.

A na drugi dzień, przed wyjściem do pracy, zrobiłem sobie śniadanie.

We Wrocławiu przyzwyczajony jestem do tego, że nawet, jak kupię bułkę w hipermarkecie, to na drugi dzień zjeść się ją da a na trzeci już jest gumowata ale dalej się da (na czwarty nie wiem, bo zjadałem najpóźniej trzeciego). I że jak kupię coś z napisem „masło”, to to jest masło. I że jak kupię dobrą wędlinę (kryterium cenowe dość nieźle się tu sprawdza), to będzie DOBRA. A nie, nie zawsze – ale wystarczy wiedzieć gdzie _nie kupować_. I czego. Natomiast w Warszawie… Powiem tak. Nie zrobiłem zakupów w hipermarkecie. Kupiliśmy wikutały w sklepie przy osiedlu. Kupiliśmy bułki. Kupiliśmy żywiecką suchą i salami. Kupiliśmy masło. Kupiliśmy żółty ser.

I pierwszy raz w życiu na śniadanie jadłem plastik z plastikiem, plastikiem i żółtym serem.

Bułka, która wieczorem była świeżutka, na drugi dzień zrobiła się taka, że jakbym palnął kolegę między oczy, to zabiłbym go na miejscu. Ja rozumiem fascynację Pratchettem, ale do cholery, niech się to nazywa „krasnoludzia bułka zaczepna” a nie „bułeczka maślana”. A właśnie, masło – okazało się, że z masłem to ma tylko jedno wspólnego. Opakowanie. W środku było jakieś niewiadomoco, jakaś żółtawobiała maź o smaku roztartego na pył plastiku zmiksowanego w wodzie którą chwilę wcześniej obmywano wnętrze wielkiego pieca w Nowej Hucie, z niewielkim tylko dodatkiem zużytego oleju samochodowego i innych produktów ropopochodnych (co wcale nie oznacza, że jadłem taką miksturę, ale teraz potrafię sobie wyobrazić jej smak).
Wędlina to zupełnie inna para kaloszy. I chyba z nich była zrobiona. Salami miało dokładnie taki sam smak, jak żywiecka sucha, a smak ten nie miał nic wspólnego ze smakiem wędlin, raczej jakby ktoś wziął surowy boczek, usunął z niego cały smak i dodał trochę nafatliny; wszystko oczywiście ociekało tłuszczem a zawartość mięsa niewiadomego pochodzenia nie przekraczała połowy masy wędliny (w przypadku żywieckiej, w salami było może trochę więcej).

Ponieważ po takim śniadaniu siłą rzeczy byłem ciut głodny, więc w czasie obiadowej przerwy poszedłem do Blue City (no co, blisko miałem) i tam zamówiłem sobie dobrze wypieczoną pierś kurczaka z gryla z pieczonymi ziemniakami. Dostałem pierś kurczaka z gryla. Dobrze wypieczoną. Z zewnątrz. W środku była surowa. I ziemniaki. Ziemniaki były dobre. Po wsypaniu pół kila soli. Żeby zabić smak starego tłuszczu.

LUDZIE!!! Co mieszkacie w Warszawie!!! Ja Was rozumiem!!! Ja już wiem, czemu Wy tak jeździcie. Jak ja bym miał dzień w dzień jeść takie coś, to jak tylko pojawiłaby się okazja żeby wyjechać i zjeść coś normalnego, to też bym popylał jak głupi, żeby tylko jak najszybciej dojechać do jakiegoś miejsca, gdzie można za normalne pieniądze zjeść coś bardziej normalnego, gdzie masło jest masłem, salami – salami a kura dobrze wypieczona nie oznacza „kura na półtatarsko”.

I to jest właśnie to proste wyjaśnienie. Które niniejszym sobie pozwolę napiętnować. To znaczy nie tyle samo wyjaśnienie, co przyczyny i skutki, które opisuje.

Pozdrawiam,

Yogurt (Crazy)

PS. Mieszkańców Warszawy proszę niniejszego tekstu nie traktować zbyt poważnie i nie obrażać się. To nie jest tak, że wszyscy źle jeżdżą, bo jednak z drogi podporządkowanej na główną da się wjechać spokojnie – w korku ludzie częściej niż we Wrocławiu wpuszczają innych. No i nie całe jedzenie jest paskudne – na drugiej delegacji raz udało mi się kupić coś dobrego do jedzenia. Serio.

Zupkę chińską.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004