Czyli co Q-Słonko widziało w styczniu 2025. (Sorki, nie mam weny, ochoty ani humoru do pisania bloga bardziej na bieżąco).
Filmowy styczeń 2025 w ocenach
8
– Count of Monte Cristo, The (2024). Hrabia Monte Christo aka Le Comte de Monte-Cristo
Edmond Dantes mógł mieć wszystko. Zdradzony trafił jednak na długie lata do celi, po ucieczce z której rozpoczął realizację misternego planu zemsty. Czasem filmy po prostu wychodzą i ma się wrażenie, że udało się to bez większego wysiłku. Takie wrażenie pozostawia po sobie kolejna już ekranizacja „Hrabiego Monte Christo”, która pięknie wygląda, nie dłuży się pomimo trzech godzin metrażu i satysfakcjonująco opowiada o zemście skrzywdzonych na pospolitych chujach.
7
– Complete Unknown, A. Kompletnie nieznany
Po osiągnięciu gigantycznego sukcesu na amerykańskiej scenie folkowej, Bob Dylan coraz poważniej rozważa porzucenie gitary akustycznej i szarpnięcie elektrycznym wiosłem. W tytule dzieła Jamesa Mangolda pobrzmiewa kapitulacja, bo oceniając po filmie, nie dowiedział się na temat Boba Dylana nic. Jego bohater to smętny dupek z talentem nie wiadomo skąd. No ale zawsze co się nie dobejrzy, to się doczyta, a nam pozostaje ładnie nakręcony biopic z wybitną muzyką, który obejrzałem z przyjemnością.
– Kulej. Dwie strony medalu
Legendarny pięściarz Jerzy Kulej w drodze po kolejne olimpijskie złoto musi zmagać się z własnym ciężkim charakterem, kolegami-cwaniakami oraz ambitną żoną. Porządnie nakręcony film biograficzny, który ogląda się przyjemnie i zadowoli tych, którzy szukać tu będą rozrywki, a nie złożonego psychologicznego portretu człowieka, który za fasadą legendy skrywał swoje problemy. Świetni Tomasz Włosok i Michalina Olszańska, która nie jest tu jedynie kwiatkiem do kożucha głównego bohatera.
Wracający na stare śmieci z Dubaju architekt poznaje sympatyczną matkę zdradzaną przez męża. No i w końcu jakiś film, o którym nikt nie słyszał, który mogę Wam szczerze polecić, że bardzo warto, a którego i tak nie obejrzycie. Dawno już nie widziałem tak kreatywnego twista jak tutaj. Jasne, masa tu zbiegów okoliczności, ale na fajność zwrotu akcji nie mają wpływu. Film to indyjski, ale stylizowany na europejskie kino wszak na europejskiej powieści oparty.
– Nosferatu
Hrabia Orlok przebywa oceany czasu, by posiąść płonącą z pożądania Ellen Hutter. Stanowczo za mało mówi się o tym, że po pierwsze to remake „Draculi” Francisa Forda Coppoli, a po drugie to film gorszy od wspomnianego pierwowzoru. A weź no mnie pan, panie Eggers, zaskocz czymś, co nie jest przede wszystkim surowe w formie i wiernie oddające epokę, w której się rozgrywa. Bo ja wiem, ale może nie filmem o wilkołakach nakręconym w języku protośrednioangielski, co?
– Secret Life of Pets 2, The. Sekretne życie zwierzaków domowych 2
Nie powiem Wam dokładnie, o czym jest to film, bo widziałem go z młodą w sumie ze sto razy, ale w niechronologicznych kawałkach, ale na pewno jest to bardzo sympatyczne dzieło o zwierzakach i różnych (nie)przyjemnościach wynikających z ich posiadania. Spostrzeżenia odnośnie tychże zwierzaków są celne, animacja przepięknie kolorowa, a że całość w wydźwięku jest raczej banalna i bez refleksji, które zmienią życie Waszych dzieci na zawsze – to w niczym nie przeszkadza.
– Trzynaście dni. Thirteen Days
Administracja prezydenta Johna F. Kennedy’ego musi zrobić wszystko, aby zażegnać zbliżający się konflikt nuklearny z Sowietami. Seans powtórkowy. Od morza nazwisk i pełniących przez nie funkcji może się tu zakręcić w głowie, ale historia trzynastodniowego kryzysu kubańskiego została tu pokazana w sposób zrozumiały i bez niepotrzebnych ozdobników. Może zbyt teatralny to film, ale bracia Kennedy niezmiennie szlachetni.
6
– Back in Action. Znowu w akcji
Dwoje supertajnych agentów korzysta z okazji na rozpoczęcie nowego życia, ale lata później przeszłość się o nich upomina. Jak na w całości przewidywalny familijny akcyjniak Netfliksa, ogląda się to całkiem dobrze. Jamie Foxx i Cameron Diaz dobrze się bawią, co pozytywnie wpływa na resztę filmu.
– Bad Guys, The. Pan Wilk i spółka
Grupa światowej sławy zwierzęcych włamywaczy zostaje ujęta i postanawia udowodnić wszystkim, że przeszła na dobrą stronę mocy. Za dziecinne dla dorosłych, za dorosłe dla dzieci (choć moja sześciolatka ogląda pasjami, więc co ja się tam znam). A ponieważ ma sporo fajnych tekstów i motywów, wydaje mi się, że dużo lepiej by się sprawdził, gdyby zmienić go w aktorską fabułę dla dorosłych.
Chłopak wyjeżdża z dziewczyną na spotkanie ze znajomymi, wśród których nie wszyscy ją lubią. Fajny pomysł na fabułę, ale jego rozwinięcie, co najwyżej satysfakcjonujące i w większości przewidywalne. Trudno nie odnieść wrażenia, że ogląda się odcinek „Czarnego lustra”, który już się widziało.
– Music by John Williams. Muzyka filmowa: John Williams
Hagiografia poświęcona najwybitniejszemu żyjącemu kompozytorowi muzyki filmowej jest dokumentem kręconym na kolanach, choć oczywiście ciekawym biorąc pod uwagę bogaty dorobek i nieco mniej znane życie prywatne Williamsa. Zawsze mnie śmieszy, że nie znajdzie się w takich dokumentach jeden ktoś, kto powie: „Williams? Znałem kiedyś tego cwanego chujka. Udaje świętego, a moją sonatę mi podkradł”.
– Order, The. The Order: Ciche braterstwo
Zgorzkniały agent FBI po przejściach rozpracowuje niebezpieczny ruch białych supremacjonistów, który pod osłoną amerykańskiego zadupia szykuje coś poważniejszego. O ile porównania do „Gorączki” Manna można uznać za uzasadnione, to kolejny oparty na faktach slow burner Justina Kurzela nie oferuje połowy jej atrakcji. Głównym problemem antagoniści, w których ciężko uwierzyć, że są w stanie dokonać czegokolwiek. Do ich rozpracowania wystarczyłby ojciec Mateusz, siły FBI są tu zbędne. Za dużo pary w konwencję, za mało w fabułę. W efekcie najbardziej niepokojąca jest tutaj czerwona okładka „The Turner Diaries”.
– Real Pain, A. Prawdziwy ból
Dwaj kuzyni ruszają do Polski śladem swojej niedawno zmarłej, ukochanej babci, która przeżyła Holocaust. Porządne, ubrane w nieco lżejszą formę, kino o depresji i o tym czy cierpienia jednostki i ogółu w ogóle wypada ze sobą porównywać. Całość zrealizowana za bardzo po łebkach, zbyt powierzchowna i za szybko sunąca do przodu bez szansy na refleksję. No ale filmy o depresji teraz na starcie już dostają +2 do oceny, a gdy tego nie rozumiesz, to znaczy, że nie masz empatii i nie rozumiesz depresji. Z filmów o depresji wolę „Aftersun”, bo miałem wrażenie, że trwał dziesięć godzin i wyczerpał temat.
5
– I, The Executioner aka Veteran 2. Ja, kat aka Beterang 2
Do oddziału policyjnych wyg dołącza młody, uzdolniony glina, który ma pomóc w schwytaniu seryjnego mordercy wymierzającego sprawiedliwość. Czasem nie mam pojęcia jak ugryźć niektóre koreańskie filmy. O ile lubię ich umiejętne łączenie gatunków i brak hamulców, to tutaj po raz kolejny (pierwszy „Weteran” też mi nie podszedł) nie pasowało mi połączenie głupawej komedii z krwawym thrillerem. A że do tego zwrot akcji był tu pożalsięboże, to ocena jak widać.
– Kleks i wynalazek Filipa Golarza
Gdy były kolega Ambrożego Kleksa, Filip Golarz, zamierza rozprawić się raz na zawsze z dziecięcą wyobraźnią, profesor Akademii zrobi wszystko, by go powstrzymać. Tyle opis, ale Ambroży robi co najwyżej z siebie idiotę, na co patrzy się żenująco. Kontynuacja trzyma słaby poziom pierwszej części, choć oglądało mi się ją lepiej, bo nie traci czasu na poboczne pierdoły, tracąc jedynie czas na wątki główne.
– Mufasa: The Lion King. Mufasa: Król Lew
Osierocony przez powódź, lew z klasy średniej Mufasa wyrusza w stronę mitycznej krainy, a jego podróży towarzyszą stałe niebezpieczeństwa. Nigdy nie byłem fanem „Króla lwa”, ale odniesienia do niego fajnie wplecione w tę historię, a kilka momentów samoświadomości cieszy japę. Historia jednak takase, a dla dzieci zbyt straszna, bo bohaterowi co chwilę ktoś grozi śmiercią. Grafika komputerowa momentami wybitna, a momentami Amiga. Piosenki do zapomnienia.
– Quiet Place, A: Day One. Ciche miejsce: Dzień pierwszy
Nieuleczalnie chora kobieta musi mierzyć się z niespodziewanym zagrożeniem ze strony krwiożerczych istot wyczulonych na dźwięk, które masakrują Nowy Jork. Ładny, ale zupełnie niepotrzebny i jeszcze bardziej obojętny film o genezie apokalipsy znanej z filmów Johna Krasinskiego. Gdyby ta geneza była w tym wszystkim najciekawsza, to pewnie od niej zacząłby swoją historię wspomniany twórca.
4
– It Ends with Us
Uciekająca przed rodzinną traumą właścicielka kwiaciarni spotyka na swojej drodze łagodnego neurochirurga. Opowiedziana z subtelnością walca drogowego historia z pogranicza wenezuelskich telenowel i tvn-owskich paradokumentów. Chcąc opowiedzieć o czymś naprawdę ważnym, wywala żenadometr poza skalę. Atlas, kurwa, ATLAS…
Podziel się tym artykułem: