×
Jacek Braciak i inni na zdjęciu do recenzji filmu Kos (2023), reż. Paweł Maślona.

Kos. Recenzja filmu Pawła Maślony

Czasem słuchanie opinii o jakiejś produkcji przed jej obejrzeniem może mieć dla tego konkretnego filmu zgubne skutki. W niewielkim procencie tak właśnie jest z Kosem i tym, co o nim sądzę. Nasłuchałem się wcześniej, jak wiele wspólnego ma film Pawła Maślony z kinem Quentina Tarantino i na kino Quentina Tarantino byłem nastawiony. Tyle, że Kos nie jest kinem Quentina Tarantino, a już na pewno nie do ostatniej pół godziny seansu. Dlatego też myślę, że bez tej wizji w mojej głowie, Kos mógłby spodobać mi się bardziej. Choć i tak mi się podoba, spokojnie, nie zniszczę Waszych marzeń o dobrym, polskim filmie historycznym. Recenzja filmu Kos. Jej skróconą wersję znajdziecie TUTAJ.

O czym jest film Kos

Rok pański 1794. Wieść gminna niesie, że do kraju wraca opromieniony udziałem w amerykańskiej wojnie o niepodległość generał Tadeusz „Kos” Kościuszko (Jacek Braciak). Tylko jego obecności brakuje do tego, by polska szlachta ramię w ramię z chłopstwem stanęła do walki narodowowyzwoleńczej z ciemiężcą rosyjskim. Nic więc dziwnego, że na Kosa wraz z oddziałem wojaków poluje groźny rosyjski rotmistrz Dunin (Robert Więckiewcz). Tymczasem w innym zakątku kraju, inną walkę o swoją wolność toczy chłop Ignac (Bartosz Bielenia). Ten szlachecki bękart marzy tylko o tym, aby po śmierci jego ojca (Andrzej Seweryn) otrzymać na mocy testamentu to, co mu się należy. Nie będzie to łatwe zadanie, które postawi na jego drodze generała Kościuszkę i jego wiernego przyjaciela, byłego niewolnika Domingo (Jason Mitchell). Od tego, czy znajdą wspólny język, zależeć będą ich dalsze losy.

Zwiastun filmu Pawła Maślony

Recenzja filmu Kos

Oddając sprawiedliwość wszystkim tym, na których narzekałem we wstępie, że wmówili mi, jak bardzo tarantinowski jest Kos Maślony, muszę też powiedzieć, że przed seansem filmu nie pokusiłem się o zobaczenie jego zwiastuna. Być może wiedziałbym wtedy, czego się nie spodziewać. No ale do tej pory go nie widziałem, więc nie wiem, czy cokolwiek zmienia w odbiorze całego filmu. Przy czym uspokoję po raz drugi. Nie będzie to recenzja filmu, który spodziewałem się zobaczyć, tylko recenzja filmu, który zobaczyłem. Choć nie da się tego całkowicie odseparować, co byłoby łatwiejsze, gdyby tarantinowskich zagrywek tu nie było. A są.

Przez większość trwania Kosa ich tu jednak nie ma. Zarówno w warstwie wizualnej, dialogowej, jak i traktowaniu prawdziwej historii do swoich nie zawsze cnych celów. Zacznijmy od tego, jak wygląda Kos. Produkcji daleko do przemyślanego rozmachu Tarantino, u którego epicko wygląda nawet zaspa. Skrojony formatem obrazu bardziej pod telewizyjny ekran niż kino, Kos zamiast tego stawia na realizm. Szarości, błota, brudy, smutne drzewa w tle ściśnięte we wspomnianym wyżej formacie przypominają bardziej niskobudżetowe produkcje pokroju Na polu w Anglii Wheatleya czy Pierwszą krowę Kelly Reichardt. Braki budżetowe sprytnie maskowane są tutaj realizmem i broń Boże nie mówię, że to źle. Mówię, że nijak nie ma to niczego wspólnego z Tarantino. Podobnie sytuacja wygląda z oszczędnymi dialogami bez niepotrzebnych szarż retorycznych, jak również ze sposobem opowiedzenia historii. Opowiedzianej inaczej, bardziej nowocześnie niż przeciętny polski film historyczny z przeszłości i przede wszystkim nie stawiającej na to, by Kosa traktować jako poważną lekcję historii. Wydarzenia historyczne nie zostały tu podporządkowane cool opowieści luźno opartej na faktach jak w Niebezpiecznych dżentelmenach. Choć. Pozostając w narzuconym przez siebie tonie tej recenzji, można by po prostu dodać, że przy całym szacunku dla Pewnego razu… w Hollywood – nikt nie będzie go traktował jak film historyczny. A Kosa można. Nawet jeśli stopniowo popada w fantazję na temat, co by było, gdyby.

Można i należy się cieszyć, że nie jest to kolejna produkcja podążająca od daty do daty jak niedawny Napoleon. Ambicją twórców nie jest nauczanie historii, a być może nakłonienie do tego, by widz sam sięgnął po jakąś książkę, jeśli wcześniej nie miał wystarczającej wiedzy. Kos nie epatuje datami, nie epatuje historycznym nazwiskami, nie epatuje wydarzeniami, które koniecznie trzeba pokazać w filmie historycznym. Kos maluje kontekst wydarzeń, które na dobrą sprawę nie zostały tu nawet streszczone. Skupia się na Polsce końca XVIII wieku i stawia na pokazanie przeszkód, które musiał pokonać Kościuszko. Przeszkód również materialnych i zbrojeniowych, ale przede wszystkim tych, wynikających z lat kultywowania polskich przywar i wydającej się nie do zasypania wyrwy pomiędzy szlachtą a chłopstwem. Tu należy przyklasnąć pomysłowi uczynienia jednym z głównych bohaterów filmu czarnoskórego adiutanta Kościuszki (byłem mocno zaskoczony jak dobrze wypadł na ekranie Mitchell i dopiero później uświadomiłem sobie, że toż to Easy-E ze Straight Outta Compton czy główny bohater Mudbound), który jest postacią kluczową dla filmu Maślony. Kto jak nie on mógłby lepiej spojrzeć świeżym okiem na rzeczywistość znaną mu z plantacji bawełny?

W tej sytuacji niezadowoleni z seansu Kosa mogą być jedynie widzowie, którym przeszkadza szkalowanie wizerunku świętej Polski. Nic bowiem świętego w Polakach tu nie znajdziecie. Chłopi są głupi, szlachta jest, well, mało szlachetna.

A Tarantino? Tarantino wbija na pełnej dopiero w ostatnim akcie filmu, gdzie najgłośniej pobrzmiewają echa nie tyle Django, co bardziej Bękartów wojny i Prawdziwego romansu. Wszystko to, co do tej pory, ładnie zaczyna się gotować w postawionym na ogniu garnku, przynosząc satysfakcjonujący finał. Z jednym tylko wyjątkiem, który uważam za największy zawód Kosa: (ROT 13) Qhava mnfłhżlł an cbwrqlarx!

(2605)

Czasem słuchanie opinii o jakiejś produkcji przed jej obejrzeniem może mieć dla tego konkretnego filmu zgubne skutki. W niewielkim procencie tak właśnie jest z Kosem i tym, co o nim sądzę. Nasłuchałem się wcześniej, jak wiele wspólnego ma film Pawła Maślony z kinem Quentina Tarantino i na kino Quentina Tarantino byłem nastawiony. Tyle, że Kos nie jest kinem Quentina Tarantino, a już na pewno nie do ostatniej pół godziny seansu. Dlatego też myślę, że bez tej wizji w mojej głowie, Kos mógłby spodobać mi się bardziej. Choć i tak mi się podoba, spokojnie, nie zniszczę Waszych marzeń o dobrym, polskim…

Ocena Końcowa

7

w skali 1-10

Podsumowanie : Losy generała Kościuszki i chłopa Ignaca splatają się w przeddzień zrywu narodowowyzwoleńczego. Nowocześnie opowiedziane, surowe w warstwie audiowizualnej, kino historyczne, które nie boi się eksperymentu z formą i ma odwagę do prowokowania w treści.

Podziel się tym artykułem:

5 komentarzy

  1. film jest od 16+ czy raczej 12+ ?? nie ma nigdzie informacji…

  2. Polskie filmy nie mają chyba kategorii wiekowych. Jak dla mnie 13+, nie ma żadnej makabry, nagości itp., ale też zauważyłem już wcześniej, że nie do końca mam wyczucie w tej kwestii i coś, co dla mnie nie jest za mocne, może trochę być. Na mój gust, poza jedną sceną w karczmie, gdzie jest trochę więcej brutalności, reszta na spokojnie. Nie idą w epatowanie przemocą dla zabawy.

  3. Po obejrzeniu wg standardów netflixa pewnie by dostał kategorię 16+. Przemocy jednak trochę jest… Nie ma makabry…
    Film bardzo dobry – podobał mi się… Twoja ocena adekwatna (ja dałbym 8/10 – za czas akcji…) Dlaczego nie kręcą więcej filmów w tym okresie?
    Tylko II wojna i II wojna…

  4. W sumie to cały życiorys Kościuszki starczyłby na kilka filmów albo na jeden długi serial.

  5. Dla mnie to Django II. Lepsze jesli chodzi o intrygę, gorsze muzycznie i zdjeciowo. Czy polscy operatorze musza oszczędzać na świetle?
    Jeden niewybaczalny błąd: Dunin przytacza powiedzenie o stu gramach wódki. Jednostkę masy gram wymyślono rok później we Francji.

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004