Czy należy spodziewać się po debiutującym reżyserze, który na swoim koncie ma m.in. scenariusz nędznego serialu Mały zgon, że nakręci dobry film na podstawie wydawałoby się świetnego konceptu na udany film? Pod żadnym pozorem nie! A jednak panu Maciejowi Kawalskiemu się to udało. Recenzja filmu Niebezpieczni dżentelmeni.
O czym jest film Niebezpieczni dżentelmeni
Zakopane, rok 1914. Zabór austriacki. Po zakrapianej imprezie okraszonej spożywaniem pejotlu na podejściu pod Witkiewiczówkę budzi się pan doktor Tadeusz Żeleński (Tomasz Kot). Nie wie, co tu robi, jak się tu znalazł i w ogóle nic nie wie. Postanawia więc zapytać gospodarza domu, Stanisława Ignacego Witkiewicza (Marcin Dorociński), o szczegóły swojego pobytu na zaśnieżonym trawniku. Witkacy też budzi się z kacem i też niewiele pamięta. Nie inaczej jest z pozostałymi towarzyszami imprezy. Pisarz Joseph Conrad (Andrzej Seweryn)? Czarna dziura w pamięci. Antropolog Bronisław Malinowski (Wojciech Mecwaldowski)? Takowoż. I nie byłoby w tym niczego strasznego, ot wytrzeźwieją i po kłopocie, ale jest trochę problemów. Żeleński musi lecieć na dyżur w szpitalu, a Malinowski nie może doszukać się 40 tysięcy przeznaczonych na wyjazd do Australii z Witkacym. Jakby tego było mało, czwórka przyjaciół odnajduje też trupa nieznajomego mężczyzny.
Zwiastun filmu Niebezpieczni dżentelmeni
[Zwiastuna jeszcze nie ma, o.]
Recenzja filmu Niebezpieczni dżentelmeni
Ta historia mogła się wydarzyć, ale się nie wydarzyła – czytamy na samym początku Niebezpiecznych dżentelmenów i już z grubsza wiemy, czego się spodziewać. Oto autor tego dzieła, Maciej Kawalski, postanowił sobie wypożyczyć do swojego scenariusza kilkoro prawdziwych postaci (będą też kobiety) i zrobić z nich użytek na potrzeby klasycznego kryminalnego whodunit. Nie tylko zresztą postaci, wydarzenia pojawiające się w tle tej opowieści również miały miejsce, choć może wydawać się to równie nieprawdopodobne, co filmowa fikcja (podróż antropologiczna do Australii). Specjalistą nie jestem, to jedno sprawdziłem, reszta prawdziwych wydarzeń, jak sądzę, też się będzie zgadzała. Wierzę w to, bo już raz nie uwierzyłem, że takie przedsięwzięcie w Polsce może się udać. A się udało.
No bo bądźmy szczerzy. Ile to już podobnych projektów (nie tylko w Polsce, ale i za granicą) wzięło w łeb? Oto nieznanemu z grubsza twórcy udaje się zainteresować swoim pomysłem na film kilka znanych twarzy, które nigdy wcześniej by nie przypuszczały, ze zagrają u jakiegoś no name’a (generalizuję, nie wykluczam, że to wszystko kumple Kawalskiego, albo choć jeden z nich i namówił resztę jak Harvey Keitel do Wściekłych psów). Pomysł na film też wydaje się fajny i obiecujący, trzeba jeszcze tylko umieć to napisać i nakręcić. No i potem w najlepszym wypadku wychodzi z tego jakieś 6/10, nie więcej. Świat kina pełen jest takich historii. Jednak Niebezpieczni dżentelmeni to również w tym przypadku inna historia.
Można by też przypuszczać, że gdy twórca filmowy wpadnie na pomysł wykorzystania znanych postaci w swoim filmie, to wystarczy mu ten pomysł do szczęścia i już więcej nie będzie się wysilał. Ludzie pójdą do kina, bo w filmie jest Witkacy Dorociński itd. A jak już pójdą do kina, to zapłacili za bilet i więcej ich nie potrzebujemy. Takich historii również jest więcej i to nie tylko związanych z debiutującymi pełnym metrażem scenarzystami/reżyserami. Ale znów, to też nie jest historia filmu Niebezpieczni dżentelmeni, bo tu na skaperowaniu Witkacego, Conrada i reszcie się nie kończy. Właściwie mogłyby to być zupełnie anonimowe postaci i kryminalna historia opowiedziana w Niebezpiecznych dżentelmenach też byłaby interesująca. A przynajmniej jej szkielet, bo film Kawalskiego to dość rzadki przypadek, w którym wszystko się ze sobą zazębia i trudno potem sobie wyobrazić, że coś mogłoby być inaczej. Kryminalna opowieść ze wszystkimi jej zwrotami akcji jest ekscytująca, ale jeszcze bardziej ekscytująca, bo wplątane są w nią znane twarze, ich sposób zachowania, to, w jaki sposób kojarzy się ich na dźwięk nazwiska. Jedno napędza drugie, drugie napędza pierwsze – wszystko tutaj pasuje jak ulał.
Z natury rzeczy, tak to już bywa z kryminałami whodunit, wolałbym nie rozpisywać się więcej na temat fabuły, czy tego, kogo razem ze sobą ta fabuła przyniesie w trakcie filmu (jego opis na festiwalowej stronie jest zdecydowanie za bardzo szczegółowy). Po nieco sennym początku, wiadomo: kac, otumanienie, braki pamięci, za chwilę akcja zaczyna gnać na złamanie karku i taka będzie już do samego końca. Niebezpieczni dżentelmeni to znów rzadki przykład filmu, któremu udaje się nie stracić na tempie i nawet gdy trafiają się nieco wolniejsze momenty, za chwilę znów następuje jakaś fabularna przewrotka i bohaterowie wracają do tego klasycznego, farsowego kryminału, którym np., ostatnio miał być Patrz jak kręcą, a nie był. Ów film z Samem Rockwellem nie ma podejścia do filmu z Tomaszem Kotem.
Dużo dla filmu Kawalskiego robi też klimat Zakopanego, w którym gdzie nie rzucisz kamieniem, to trafisz w artystę. W trakcie seansu szybko przyszło mi do głowy, że chętnie zobaczyłbym taki obyczaj na serio opowiadający o tym miejscu i tym okresie. Pomimo nawału znanych nazwisk, udało się nie popaść w znużenie z tym ciągłym odkrywaniem, a któż to właśnie przechadza się po Gubałówce. No może pojawia się myśl, że już starczy, że za dużo, ale jest krótka. Szczególnie że za chwilę wbije na ekran być może najlepszy Józef Piłsudski (Michał Czernecki) w historii polskiego kina. „Akordeon? Co tu robi akordeon?!” – no są tu momenty wycięte wprost z komedii ZAZ. I jest to komplement. A przy okazji totalnie moje poczucie humoru.
Choć oczywiście najwięcej wycięte jest tutaj z Quentina Tarantino, jak wszędzie, i tu nie ma co się czarować, że nie było inspiracji Bękartami wojny. I z jednej strony chciałoby się, żeby w końcu powstało coś, z czego kopiował będzie Tarantino (była cała fura takich filmów w historii kina), ale z drugiej jakoś w trakcie seansu nie miałem poczucia rżnięcia z QT. Refleksja przyszła dopiero później, a na seansie po prostu dobrze się bawiłem.
No i cóż. Tym samym dostaliśmy (dostaniecie w styczniu, gdy wejdzie na ekrany) najlepszy polski film rozrywkowy od dłuższego czasu, który, moim zdaniem, ma poważne szanse na Nagrodę Publiczności na trwającym właśnie 38. Warszawskim Festiwalu Filmowym. Nie będę nic pisał o aktorstwie itd., bo nazwiska mówią same za siebie. Aktorzy też potrzebują tu trochę czasu, żeby w pełni wejść w rolę i konwencję, ale potem nie mają już tego problemu. Zresztą dostali do swojej dyspozycji samograj (Tylko Jacek Koman mnie nie przekonał).
(2554)
Ocena Końcowa
9
wg Q-skali
Podsumowanie : Po zakrapianej imprezie w domu Witkacego czterech członków zakopiańskiej elity kulturalnej odkrywa trupa. Zwariowany trip po Zakopanem w formie komediowego kryminału whodunit z przebłyskami humoru ZAZ i zmyślną intrygą, w której uczestniczy cała fura osobistości okresu drugiej dekady XX. wieku. Najbliższa oryginałowi polska odpowiedź na kino a’la Tarantino.
Podziel się tym artykułem:
Już jest zwiastun!
Wiem! 🙂