Najlepsze sceny akcji w polskim kinie? Zweryfikujmy te szumnie i zachęcająco określone mordobicia i strzelanki z najnowszej polskiej produkcji Netfliksa. Recenzja serialu Idź przodem, bracie. Netflix.
O czym jest serial Idź przodem, bracie
Oskar Gwiazda (Piotr Witkowski) nie ma szczęścia w niczym. Ten dobrze wyszkolony antyterrorysta doznaje ataku paniki w trakcie ważnej akcji, co kosztuje jedną ofiarą śmiertelną w jego ekipie. A samego Gwiazdę wydalenie na kopach z jednostki. Nie jest to jedyne nieszczęście, jakie go dotyka. Wkrótce tonie w długach swojego ojca, którym można by zapobiec nie przyjmując spadku po nim. No ale chłopak nie chce pozbyć się rodzinnych włości, co nie podoba się jego siostrze (Ola Adamska) i szwagrowi Sylwkowi (Konrad Eleryk). Przez ojca Oskara i Marty, ta ostatnia mieszka ze swoim mężem w uroczym baraku nad wodą, który przestanie być uroczy wraz z nastaniem mrozów. Krótko mówiąc, Gwiazda potrzebuje pieniędzy. I wydaje mu się, że może je znaleźć w sejfach kupców z hali targowej, na której dorabia jako ochroniarz.
Zwiastun serialu Go Ahead, Brother
Recenzja serialu Idź przodem, bracie
Przebrany za lekarza terrorysta (Marcin Kowalczyk) opanował szpital. Strzela do pacjentów, torturuje jednego z nich, a bezwzględności mógłby mu pozazdrościć niejeden sadysta. Na miejsce wezwany zostaje oddział antyterrorystów, który w zgrabnej formacji przemierza estakadę prowadzącą do szpitala i kieruje mijających go przerażonych pacjentów w stronę wyjścia. Wygląda jak opis z jednego z filmów Johna Woo, ale nie, tak rozpoczyna się jedna ze scen w naszym rodzimym Idź przodem, bracie. Serialu określonym przez krytyków jako ten, w którym znajdziemy najlepsze sceny akcji w całej polskiej kinematografii.
Well.
Jedną scenę akcji być może i tak. Tę wspomnianą w powyższym opisie. Trzeba by głębszych analiz porównawczych z choćby innymi dostępnymi na Netfliksie akcyjniakami z polskim Jasonem Stathamem – Piotrem Witkowskim czy z gościnnie napierdalającą oprychów siatką z piwem Agnieszką Grochowską, ale tak na szybko i na świeżo po tej emocjonującej sekwencji z mexican standoffami zajumanymi od Woo, prawdopodobnie tak, lepszej akcji polska kinematografia wcześniej nie oferowała. Przy czym nie, nie jestem specjalistą od batalistyki i mówię to tak swojsko na oko przebijając wasze karty tromfem z chłopskim rozumem.
Co do reszty serialowej akcji to już wstrzymajmy się z entuzjazmem, bo z apetytem rozochoconym sekwencją szpitalną chciałoby się dużo więcej. I jakieś zalążki tego dużo więcej tutaj są, nie przeradzając się jednak w rozpierduchę rodem z jakiegoś Tom yum goong, w którym Tony Jaa zasuwa na jednym ujęciu po schodach i rozpieprza kolejnych oprychów. A było tu miejsce na takie coś, bo (ale) stanowczo za często jak na brak dalszego rozwinięcia włącza się tutaj kamera akcji typowa dla takich mastershotów. Tak jak np. w scenie szturmu głównego bohatera i jego dawnego kapitana (Mirosław Haniszewski) na budynek, gdzie mogą przebywać podejrzani. Włącza się wspomniana kamera, chłopaki obiegają budynek dookoła i cięcie, szansa zmarnowana.
Owszem, być może czepiam się szczegółów, szczególnie w produkcji, która tak naprawdę jest kryminalną, a nie kinem akcji, no ale nie pytaliście o to, czy są tu najlepsze sceny akcji w całym kinie, więc Wam odpowiedziałem. Nie czekajcie więc tylko na nie i cieszcie się, gdy są.
Ale
też cieszcie się z całej reszty, bo Idź przodem, bracie to fajnie zrobiona, może i prosta, ale dobra do oglądania produkcja. Bohaterowie mają swoje atuty i złe strony, które wpływają na rozwój fabuły, do niektórych z nich można się przywiązać, co zawsze pomaga w tego typu produkcjach, a źli są wystarczająco bardzo źli, by chętnie zobaczyłoby się ich z dziurą po kuli w czole. Wśród tych wrednych wymiata Piotr Adamczyk, który osiągnął już w polskim kinie wszystko i ma tego pełną świadomość. Bawi się swoją rolą i przychodzi mu to tak naturalnie, że koledzy i koleżanki z planu mogą mu tego pozazdrościć.
Jak to mówią, przez cztery odcinki Idź przodem, bracie dostajemy samo gęste bez zamulania i nudziarstwa. Historia toczy się walcem do przodu zmierzając do konkluzji. No i wtedy zaczyna się dziać coś trochę niedobrego i zamiast przechodzić do konkretów, konkrety odwlekają się w czasie. Serio, na wysokości czwartego i pół odcinka wiadomo już wszystko, Wiadomo kto jest dobry, kto względnie dobry, kogo trzeba zabić, a kogo zabić trzeba w sposób wyjątkowo pomysłowy. Przy czym nie jest to wiedza z gatunku „łoo, rozgryzłem finałowego twista”, bo nie jest to serial z finałowym twistem. To serial kryminalny, ale bez zagadki kryminalnej tylko z kryminalną historią. I pisząc o tym, że wszystko już wiemy, piszę np. o tym, że serio nie potrzebuję sekwencji kilku scen z Jewą (Anastasia Pustovit), która zastanawia się nad tym, o czym śpiewali The Clash.
No ale te sekwencje opóźniających nieuniknione scen dostaję, a potem to nieuniknione też jest jakieś takie no nie do końca wymarzone. Ostatnie pół godziny to powinno być ostre łubudubu, bo nie po to masz na podorędziu cały oddział „ateciaków”, żeby ich trzymać na komendzie. Szczególnie że obsadziłeś w ich rolach całkowicie zmarnowany potencjał złotego dziecka polskiego kina, Jakuba Wesołowskiego. Żartuję, piszę o zupełnie niewykorzystanym Sebastianie Deli. Ostatnie pół godziny Idź przodem, bracie powinno błyszczeć niczym najlepsze odcinki Gangów Londynu, a nie błyszczy. Tli się w czasami absurdalnych decyzjach bohaterów, które napędzają ciąg dalszy (uwaga, SPOILER W NAWIASIE; pocieszny był ten ochroniarz Bogdana, który miał milion okazji do tego, żeby zrobić różnicę, a zdecydował się na swój ruch w sytuacji, w której parę sekund później wietrzył mu się mózg przez dziurę po kuli) i przynoszą najbardziej przerażające rozwiązanie, jakie może zaoferować finał serialu: „Kochani, będzie ciąg dalszy, stay tuned”.
Ponarzekałem. Nie zmienia to faktu, że Idź przodem, bracie to bardzo dobra propozycja Netfliksa, którą oceniłbym o punkcik wyżej, gdyby nie to niesatysfakcjonujące zakończenie.
Ocena Końcowa
7
w skali 1-10
Podsumowanie : Doświadczony wielokrotnie przez los antyterrorysta decyduje się na odważny lecz niezgodny z prawem ruch, który ma zapewnić dobrą przyszłość jemu i jego rodzinie. Bardzo dobry do oglądania kryminalny serial bez zagadki kryminalnej, ale z kryminalną historią. Dobrze zagrany tam, gdzie trzeba i wartko zrealizowany. Sceny akcji potrafią zrobić wrażenie, dlatego szkoda, że w zakończeniu nie zdecydowano się na przypieczętowanie miana produkcji z najlepszymi scenami akcji w historii polskiej kinematografii. Stąd punkt mniej za ostatnie półtora odcinka.
Podziel się tym artykułem:
Skojarzenia miałem te same: John Woo i Gareth Evans. Solidna robota, scenariusz za bardzo nie przeszkadzał. Aktorzy odrobili zadanie domowe i świecili sześciopakami, kiedy trzeba było (no może poza Kowalczykiem), co w polskich produkcjach nie jest standardem.
Generalnie bardzo na plus, „kino” zrobione na wysokim poziomie i bez kompleksów. I tylko nie mogę sobie przypomnieć czy scena z celowaniem do siebie przez ścianę to homage jedynie do Face/Off czy też był ten motyw już wcześniej w Killer/Hard Boiled/A Better Tomorrow. Chyba czas na powtórkę klasyki z Hongkongu.
Prawie dokładnie w takiej formie to raczej z „Face/Off” lustra i „a teraz się pozabijajmy”, ale F/O to był taki amalgamat wszystkich poprzednich heroic bloodshed Johna Woo i jego słynnych impasów. Brał co najlepsze z poprzedników i poprawiał je na lepsze. W efekcie nikt już chyba nie wymyśli lepszego mexican standoffu niż ten z lustrem, kiedy chłopaki jednocześnie patrzą na siebie, ale też na swojego największego wroga 🙂
Jak Bogdan wezwał Damiana na dywanik i go strofował przy suto zastawionym stole (swoją drogą – czy on to wszystko miał zjeść w pojedynkę?) to poczułem vibe Łazuki z „Chłopaki nie płaczą” – może podświadomie zadziałała magia imienia :D. Było kilka momentów, które trochę irytowały lub bawiły (czekanie na włam do Oskara aż będzie jasno, szef wszystkich szefów o wyrafinowanych artystycznych zamiłowaniach), ale ogólnie dobrze się bawiłem.
Prosta sprawa z Damięckim i też Adamczykiem w roli złola (trochę gra jak tego dresa z Hawkeye’a ale jeszcze bardziej szarżuje) to dużo lepsza rozrywka z fajnymi mordobiciami, świetnymi dialogami.
Fajny ten serial. Znaczy w sumie jak na polski. Wyglądał na profesjonalnie zrobiony, chociaż niektóre sceny mocno naciągane. Scena w szpitalu super, ale złol trafia każdego jednym strzałem, a policyjna elita nie jest w stanie jego trafić.
Scena ze standoffem w kiblu jest najlepsza w całym serialu. Kit, że zżynka, tak czy siak robi wrażenie. Naprawdę szkoda, że zabrakło takich więcej.
Witkowski mnie strasznie irytuje, bo wygląda, jakby się ciągle uśmiechał. Obojętnie co akurat się na ekranie dzieje, to on jest zadowolony, jakby był przeszczęśliwy, że może swój zawód wykonywać. Dla niego to oczywiście dobrze, nie wiem czy dla widzów też (ale może tylko ja tak mam). Ale w scenach akcji jest spoko, co w historii całej polskiej kinematografii to wciąż ewenement.
Witkowski jak Affleck, który też ma ten firmowy uśmieszek z dupy 🙂
Co jeszcze mnie w tym serialu uderzyło, to fakt, że jak leci jakaś piosenka, to nie jest polska. Tak jakbyśmy się wstydzili.
Wczoraj zacząłem oglądać Adorację na Netflixie – włoski serial. Tam tylko włoska muzyka leci jako podkład, w ten sposób dodatkowo promują swoją kulturę. My wciąż wydajemy się mieć kompleksy. Mam nadzieję, że do takiego momentu też dojdziemy, że nawet w polskim akcyjniaku będą w tle leciały tylko polskie utwory.
Dokładnie tak. Wspominam o tym tu i ówdzie od dawna. Mało co mnie tak wkurza jak właśnie zagraniczne hity w polskich produkcjach. Tyle własnych evergreenów mamy, idealnych do tych wszystkich gangsterskich produkcji z epoki, a zwykle cudzymi się podpieramy.