Jesień 2021 roku to bardzo dobry okres dla seriali. Co i rusz trafiają się jakieś godne uwagi tytuły, które wciągają i nie puszczają do końca. Midnight Mass, Only Murders in the Building, Squid Game, Chapelwaite (temu zaszkodził Midnight Mass, bo po obejrzeniu serialu Mike’a Flanagana, serial z Adrienem Brodym przestał mi już tak dobrze wchodzić). Teraz do tej listy trzeba dołączyć netfliksową Sprzątaczkę, która zasługuje na hype, jaki się wokół niej tworzy. Owo poverty-porn w wydaniu netfliksowym ogląda się jednym tchem, nie tylko dlatego, że Margaret Qualley jest przesympatyczna. Recenzja serialu Sprzątaczka. Netflix.
O czym jest serial Sprzątaczka
Pewnego wieczora młoda Alex (Margaret Qualley) zrywa się z łóżka, zabiera swoją prawie trzyletnią córeczkę Maddy i ucieka od swojego partnera Seana (Nick Robinson). Kroplą, która przelała czarę była kolejna awantura pijanego chłopa, która o mało nie skończyła się rękoczynami. Nie jest to pierwszy taki incydent w przypadku Seana. Chłopak od dawna stosuje przemoc psychiczną i emocjonalną na Alex, która w końcu postanawia przerwać to ubezwłasnowolnienie i wyrwać z domu w przyczepie swoją córkę. Nie ma się gdzie jednak podziać. Ojciec wymiksował się z jej życia przed laty, a cierpiąca na chorobę dwubiegunową matka (Andie MacDowell, prywatnie matka Qualley) nie jest najlepszą osobą, do której można by się zwrócić po pomoc. Niespełniona artystka żyje powietrzem u boku szemranego Australijczyka w wozie kampingowym. Wobec powyższego, Alex może liczyć jedynie na pomoc opieki społecznej. Zasypana papierami i z kilkoma drobniakami w kieszeni, szybko orientuje się, że uwolnienie się od tyrana to nie początek bajki, a egzystencja, która jeszcze szybciej zepchnie ją na margines.
Zwiastun serialu Sprzątaczka
Recenzja serialu Sprzątaczka. Netflix
Zanim zacznę narzekać (to nigdy nie jest narzekanie, to Wy dwoje, którzy tu jeszcze zaglądacie nazywacie je narzekaniem :P), bo w sumie to główna refleksja, z jaką tu przybywam, zaznaczę jasno. Zresztą zaznaczyłem to już we wstępie. Sprzątaczka to bardzo dobry serial, który wsunąłem jednym haustem bez przerywania go na inne filmy i seriale. Dziesięć godzinnych odcinków upłynęło pod znakiem wciągnięcia się w historię, kibicowania Alex i wkurzania się na jej najbliższych. Obyczajowy dramat wciągnął mnie od samego początku i ani przez chwilę nie spowodował myśli o rzuceniu serialu i zajęcia się jakimś innym. Przy czym warto chyba zaznaczyć, że samego sprzątania jest tu stosunkowo niewiele. Serial powstał na podstawie prawdziwej historii opisanej w książce przez dziewczynę, która była w tym samym miejscu co Alex. Sprzątając po domach, opisała w książce to, co w tych domach zastała. W serialu ten wątek pozostaje drugoplanowy.
Wszystko więc jasne? Sprzątaczka jest super. No.
Co nie zmienia faktu, że Alex to najbardziej fartowna bohaterka w historii telewizji! Na pierwszy rzut oka przytrafiają jej się najgorsze z możliwych rzeczy, które poruszają jeszcze bardziej, gdy ma się dziecko w podobnym wieku co Maddy (choć na moje oko to zachowuje się ona jak czterolatka). Nic tylko płakać, gdy bidują na poczekalni promu, a matki nie stać na kupienie gównolalki za dolara w sklepie z rzeczami za dolara. To wszystko prawda. Z drugiej jednak strony ilość szczęśliwych zbiegów okoliczności, jakie jej się przytrafiają rozwala skalę.
SPOILERY (tylko w tym akapicie, w następnym już nie będzie). I nie mówię już nawet o liczbie dobrych ludzi, jakich Alex spotyka na swojej drodze (w sumie wszyscy są „dobrzy” poza jej rodziną), bo to się przecież zdarza. Widzisz tę biedną kobietę z dzieckiem, która robi wszystko, co w jej mocy, by przetrwać, i automatycznie chcesz jej pomóc. Bo wiesz, że to pomoc, która trafi do kogoś, kto nie dość, że jej potrzebuje, to jeszcze dobrze ją wykorzysta. Stąd te dobre anioły na jej drodze nie dziwią i nie sposób na nie narzekać. Na dobrą sprawę nawet Dobry Hindus mógł za nią łazić od pięciu lat i tylko czekać na okazję, kiedy będzie mógł pożyczyć jej auto Wygląda na takiego kolesia. Jednak oprócz tych dobrych duszków, ogromna ilość rzeczy na drodze Alex wydarza się niczym z dobrego snu. Pewnej przegranej pierwszej sprawy w sądzie nie przegra, bo Sean nagle się wycofa. Za samo zajumanie kaszmirowego swetra i zaproszenie kolesia z Tindera odebraliby jej prawa do Maddy do końca życia, a tu nie, właścicielka domu jeszcze z nią ciasto zje. Kurde, nawet jeśli zgadza się na sprzątanie za 10 dolców u kompulsywnej zbieraczki, to za chwilę dorobi się na jej kolegach zbieraczach, u których nikt inny nie chce sprzątać. A takich szczęśliwych zbiegów okoliczności jest dużo więcej (o mega grzecznym dziecku nawet nie wspominam). I w sumie nie po jej myśli idzie tylko wtedy, gdy ktoś bez jej prośby postanawia pomóc jej big-time. Wypasiona prawniczka, która miała wszystko załatwić, okazuje się, że nic nie załatwiła i jeszcze popsuła sprawę. Tutaj Alex zawiódł nos, bo znając jej szczęście, powinna zdać się na obrońcę z urzędu, który pewnie wszystko by ogarnął jak trzeba. No ale po co, skoro Sean znowu okazuje się przez chwilę szlachetny. KONIEC SPOILERA. Koniec „narzekania”.
Polubiłem Seana. To moja ulubiona postać w serialu Sprzątaczka. I to jedna z tych rzeczy, które Sprzątaczka robi najlepiej. Często zastanawiamy się słysząc o podobnych historiach, czemu kobiety wcześniej nie zostawiły swoich oprawców i nie poszukały pomocy? Czemu do nich wracają? Wydaje się to takie oczywiste, co powinny zrobić, że aż dziwne, że tak nie robią. No i serial Netfliksa skutecznie odpowiada na takie pytania, pokazując, że to raczej nigdy nie jest zero-jedynkowa sytuacja. Szczególnie w przypadku osób, które przecież kiedyś się kochały, coś je łączyło. Oglądając serial, lubiąc coraz bardziej Seana, samemu przechodzi ci przez myśl, że się zmienił, że Alex powinna dać mu szansę, fajnie im będzie razem. A potem już wiesz, czemu wiele kobiet latami tkwi w takich sytuacjach.
Atutem Sprzątaczki jest ten cały kontekst społeczny tak dobrze znany z autopsji przez autorkę książki, na podstawie której powstał serial. Przybliżenie tej całej papierologii, sprzeczności, wymagań koniecznych do spełnienia, aby dostać choćby dolara zapomogi. Podbicie absurdów towarzyszących tej pomocniczej roli państwa połączone z zagrywkami rodem z gier komputerowych, które świetnie współgrają z tym, co autorzy chcą nam powiedzieć. Na ekranie obserwujemy kwotę na koncie głównej bohaterki. Zmniejsza się z każdym wydatkiem, zwiększa rzadko, ciągle oscyluje w pobliżu zera, zmuszając do decyzji co kupić, co zostawić. Do tego dochodzą te sceny, w których pracownicy opieki społecznej mówią, co naprawdę myślą, a podczas rozprawy w sądzie słyszysz tylko bełkot. Moim zdaniem serial mógłby podążyć w tę stronę coraz bardziej. Zostać takim Poverty-Porn Ace Attorneyem.
No i bezbłędna Andie MacDowell. Miałem ją raczej za zupełnie bezpłciową aktorkę, która nigdy nie była w gronie moich ulubionych. Nie, żebym śledził uważnie jej karierę, ale w momencie jej największych triumfów a i owszem i nie zostawiła po sobie żadnych większych pozytywnych aktorskich wspomnień. Nie dziwiłem się, że wypadła z obiegu, choć w sumie nie wiem, jakie były do końca tego powody i czy naprawdę wypadła, czy grała w jakichś pierdołach. Może po drodze już gdzieś błysnęła z innej strony, ale dla mnie to w Sprzątaczce była objawieniem. Zupełnie inna od tego, jak ją zapamiętałem. Wkurwiająca na maksa – po prostu świetna.
Podziel się tym artykułem:
1 😉
Przeczytane, jeszcze nie obejrzane.