Czyli co Q-Słonko widziało w czerwcu.
Filmowy czerwiec 2020 w ocenach
8
– Wild at Heart. Dzikość serca
Młodzi kochankowie Sailor i Lula uciekają przed oprychami nasłanymi przez matkę dziewczyny. Seans powtórkowy. Lynchowi udaje się to, co nie udało się Dario Argento. Kiczowaty i przesadnie kiepsko zagrany film jakimś cudem broni się w zupełności. Wielka, amerykańska opowieść drogi w niepowtarzalnym lynchowskim stylu – pulsuje i wciąga.
7
– Ashfall
Czego więcej chcieć od świetnie zrealizowanego południowokoreańskiego akcyjniaka o saperze, którzy współpracując z północnokoreańskim szpiegiem musi ukraść głowice nuklearne i detonując je zapobiec katastrofie związanej z wybuchem wulkanu?
– Becky
Nastoletnia Becky w położonym na odludziu domu stawia czoła grupie neonazistów. Potencjał tej krwawej wersji „Home Alone” był o wiele większy, ale cieszy Kevin James w niestandardowej roli, sporo krwi i scena z okiem.
– Eurovision. Eurovision Song Contest: Historia zespołu Fire Saga
Islandzki duet wokalny spełnia swoje marzenie biorąc udział w kolejnej edycji Konkursu Piosenki Eurowizja. Sympatyczna komedia dla wszystkich, która z sympatią obśmiewa Eurowizję. Najmocniejszymi punktami programu są tu piosenki oraz Dan Stevens.
– Innocent Witness. Jeung-in
Szansą na zrobienie wielkiej kariery staje się dla samotnego adwokata sprawa, w której jedynym świadkiem jest autystyczna nastolatka. Bardzo ładnie wplecione zostało tu w konwencję dramatu prawniczego kino obyczajowe o kilku uniwersalnych sprawach, które ostatecznie przysłaniają przeciętną zagadkę kryminalną.
– Spelling the Dream. Mistrzowie dyktand
Dokument zgłębiający tajemnicę sukcesu uczniów pochodzenia indyjskiego, którzy od kilkunastu lat rządzą i dzielą w ogólnokrajowym konkursie Scripps National Spelling Bee. Sympatyczne, ale to wszystko (minus indyjska dominacja) już było w „Spellbound” z 2002 roku.
– Torpedo
Grupa belgijskich partyzantów rusza z misją przewiezienia uranu z Kongo do Ameryki na pokładzie niemieckiego U-Boota. Przygodowe kino wojenne, którego nie powstydziliby się jugosłowiańscy twórcy 50 lat temu. Szkoda, że później zamienia się w opowieść umiejscowioną w całości na pokładzie łodzi podwodnej.
– You Should Have Left
Rodzina 2+1 wybiera się na wypoczynek do położonego na odludziu walijskiego domu. Jak to mówią: „Zaczyna się jak japoński horror”. Filmy napisane przez dobrych scenarzystów ogląda się dobrze, nawet jeśli nie ma w nich niczego wyjątkowego.
6
– 7500
Pilot uprowadzonego przez terrorystów samolotu podejmuje walkę o przetrwanie swoje i pasażerów. Solidny thriller, który zwraca uwagę trzymaniem się procedur i brakiem typowego w takich filmach kowbojowania. Mimo to nie zaangażował mnie na tyle, na ile powinien.
– Da 5 Bloods. Pięciu braci
Pięciu weteranów wojny w Wietnamie wraca do Azji, by odnaleźć zakopany skarb i szczątki swojego dowódcy. Byłby to zapewne świetny film w starym, dobry stylu VHS, gdyby Spike Lee nachalnie nie powpychał tu afroamerykańskiej martyrologii i pretensji do białego świata. A także nie eksperymentował niepotrzebnie z formą.
5
– Lost Bullet. Zagubiona kula aka Balle pardue
Zdolny mechanik kryminalista musi udowodnić swoją niewinność, gdy zostaje wrobiony w morderstwo policjanta. Przeciętny akcyjniak, którego nakręcenie nie ma żadnego prawa bytu w dobie tak dopracowanych produkcji jak m.in. „Atomic Blonde”.
– Man Standing Next, The. Nam-san-eui Bu-jang-deul
Oparty na faktach film opowiadający o kulisach zabójstwa południowokoreańskiego prezydenta dyktatora. Statyczne kino polityczne przypominające sztukę teatralną, które przyporządkować należy do filmów dla widzów, którzy dobrze znają realia opowiadanej historii.
– Pollywood
Polski dokumentalista wyrusza do Hollywood, by odkrywając jego polskie początki, odnaleźć sposób na zaistnienie w Krainie Snów. Z dużej chmury mały deszcz. Interesujący pomysł rozbił się o nieinteresującą opowieść o autorze filmu i parę niezbyt sprytnych sztuczek, które miały udowodnić, że ów autor dobił się do Wszystkich Świętych Hollywood.
3
– Force of Nature
Emerytowany glina i znudzony życiem krawężnik walczą z bezwzględnymi oprychami w trakcie huraganu. Jest tu niby wszystko, co trzeba, żeby dostać niezobowiązujący akcyjniak z Melem Gibsonem. Mimo to „Force of Nature” to niewątpliwy idiotyzm i strata czasu.
Podziel się tym artykułem:
Widzę że wziąłeś się za trochę klasyki, np. Dzikość serca, to tak jak ja, bo obejrzałem większość filmów Lumeta i już lepszy filmowo mam miesiąc jak poprzedni (około 20 filmów). A co do filmu Lyncha, to nie zgadzam się, że jest przesadnie kiepsko zagrany. Przecież rola Cage’a to kult na kulty (tak jak jego kurtka), jedna z najlepszych ról w karierze, jak jeszcze był uważany za dobrego aktora. Ale nie tylko on jest świetny, bo też Dern, a zwłaszcza Ladd i Dafoe.
Większość, a w zasadzie wszystkie postaci w „Dzikości serca” są na maksa przerysowane. Takiego też podejścia aktorskiego potrzebowały. Można było poszarżować, żeby jak najbardziej podkreślić „amerykańskość” przedstawionych tu archetypów. I to się sprawdza bardzo dobrze, szczególnie w kiczowatej konwencji filmu. To jedna sprawa. Inna sprawa to pytanie, czy tego typu aktorskie szarże łapią się do kategorii „wielkie aktorstwo”, bo wyjęte z kontekstu, powtórzone w innych „normalnych” filmach, biły będą po oczach sztucznością. Dlatego np. nominację do Oscara dla Ladd uważam za nieporozumienie. Wyszła ze swojej strefy komfortu i dla mnie bardziej docenili ją za odwagę niż za rolę (która wg mnie była kiepska). To jak z tymi komikami, którzy nagle grają w poważnych filmach. Wszyscy cmokają nad niespodziewanym aktorstwem, a oni zwykle grają to, co zawsze tylko w normalnym filmie (vide Carrey w Trumanie). Dern wg mnie również była tu kiepska. Lepiej wypadli chłopaki. Głównie Dafoe i ten koleś od Santosa. Cage do takich ról jest idealny, więc też na plus.
Nie zgadzam się do końca co do Carreya, gdy podałeś przykład komika, który w filmach poważnych grał to co zawsze, czyli to w komediach. No może w Truman Show jest w jego postaci coś z jego ról komediowych, ale to jest komediodramat, podobnie jest z rolą w The Kidding, która jest fenomenalna, ale to też komediodramat. Choć akurat w Kidding to wydaje mi się, że on nie tyle grał bohatera z depresją, z problemami, co jest po prostu sobą. Ale za to w Zakochanym bez pamięci, Człowieku z księżyca, czy w tym polskim beznadziejnym i nudnym filmie nie przypominał mi Ace Ventury czy Riddlera z Batman Forever.
A co do tej polskiej produkcji z Carreyem to pamiętam do dzisiaj ostatnią scenę, która mnie niezamierzenie rozbawiła i muszę napisać dlaczego. Carrey grał bohatera zmęczonego i wcale mu sie nie dziwię. Film był tak okrutnie nudny, że w ostatniej scenie aktor usnął, tak się zmęczył tą chałą. Po prostu bohater/aktor tak znudził się tą chałą, że usnął ze znudzenia na kanapie w ostatniej scenie, więc film musiał się skończyć 😉
Carrey potem udowodnił, że jest więcej niż komikiem. Miałem na myśli moment wchodzenia Trumana do kin, gdy nie myślano o nim inaczej niż o komediancie.