Komu potrzebna do szczęścia była kontynuacja serialu Breaking Bad? Nikomu. Kto podjarał się na wieść o tym, że ruszają zdjęcia do tej kontynuacji? Wszyscy. Recenzja filmu El Camino, kontynuacji Breaking Bad. Netflix.
O czym jest film Breaking Bad
Nie żyje Walter White. Legendarny handlarz niemal stuprocentowo czystej amfetaminy. Na miejsce strzelaniny, w której zginęło kilka osób przyjeżdża policja. Nie znajdują tam Jessego Pinkmana, który został uwolniony z niewoli. Chłopak właśnie przyciska do dechy gaz Chevroleta El Camino, by odjechać jak najdalej. A przynajmniej na odległość na tyle bezpieczną, by w spokoju przemyśleć co dalej. Trafia do starych kumpli: Chudego Pete’a (Charles Baker) i Badgera (Matt Jones). Wyczerpany usypia w tej samej sekundzie, gdy tylko przyłoży twarz do prześcieradła. Po przebudzeniu będzie musiał podjąć decyzje dotyczące kolejnych kroków. Wiadomości telewizyjne na okrągło relacjonują wydarzenia, jakie rozegrały się minionej nocy. Jesse Pinkman jest najbardziej poszukiwanym przestępcą w Albuquerque i okolicach.
Zwiastun filmu El Camino
Recenzja filmu El Camino
By nie trzymać za długo w napięciu, od razu trzeba napisać, że historia wyjętego spod prawa Jessego Pinkmana okazała się filmem raczej niepotrzebnym. Potwierdziły się zatem zupełnie rozsądne obawy o to, że kontynuacja Breaking Bad była zbędna. Nie zgodziłby się z tym pewnie sam Jesse Pinkman, który w postaci filmu otrzymał zamknięcie swojej historii – i jest to właściwie jedyny powód, dla którego El Camino nie jest całkowicie niepotrzebny. I nie napiszę tutaj „nie jest stratą czasu”, bo film zrealizowany został na wysokim poziomie serialu, jakim był Breaking Bad. A tym, którym serialu brakowało, na pewno nie będzie żal tych niecałych dwóch godzin seansu.
Jak widać z opisu fabuły, El Camino rozpoczyna się dokładnie w tym samym momencie, w którym kończył się serial. Decyzja była to ryzykowna, bo takim Pete’owi i Badgerowi zdążyło się schudnąć od czasu serialu, ale jeszcze bardziej ryzykownym okazało się to, że wydarzenia aktualne przeplatają się tu z przeszłością. Dużą częścią El Camino jest więc czas, kiedy Jesse siedział w klatce oraz jego kontakty z Toddem (Jesse Plemons). Plemons, w przeciwieństwie do ww. fanów popkultury z plakatem z Conana na ścianie, wybrał drugą część skali na wadze i przytył od czasu Breaking Bad co najmniej dwa razy. Zgrzyta to strasznie i odwraca uwagę od filmu za każdym razem, gdy na ekranie pojawia się nalana twarz aktora.
Głównym tematem El Camino jest więc odpowiedź na pytanie: czy Jessemu udało się umknąć obławie? Wyreżyserowany przez Vince’a Gilligana film rozgrywa się na przestrzeni kilkunastu godzin po śmierci Waltera White’a i korzysta z utartego schematu każącego rzucać głównemu bohaterowi tak wiele kłód pod nogi jak tylko się da. Jesse będzie musiał stawić więc czoła wielu problemom, co ogląda się z zainteresowaniem (szczególnie, że wyobraźnia twórcy filmu pracuje na nieszablonowych obrotach), ale nie sposób oprzeć się myśli, że ciekawsze są jednak wycinki wiadomości, w których szerzej zarysowany zostaje świat po śmierci Heisenberga. Nie ma jednak okazji zatrzymać się przy nich na dłużej, bo to Jesse jest tutaj w centrum uwagi i on rozgrywa karty. Choć precyzyjniej byłoby chyba napisać, że to karty rozgrywają Jessem.
Trudno było spodziewać się po El Camino, żeby realizacyjnie odstawał od Breaking Bad i od niego nie odstaje. To produkcja na wysokim poziomie, nawet jeśli równie dobrze mogłaby być dwoma odcinkami serialu. Filmowego rozmachu tu nie ma, a wizualnie i fabularnie trzymamy się tego, do czego przyzwyczaił serial. Trafi się więc kilka soczystych dialogów, ciekawych montaży i scen, w których operatorowi nigdzie się nie spieszy. Gilligan pilnuje też drobnych szczególików, które nadają filmowi smaczku. Mowa tu m.in. o opadających spodniach Todda, które z seansu zapadną mi w pamięci chyba najbardziej.
I z jednej strony fajnie, że można było powrócić na chwilę do Breaking Bad, ale z drugiej życie bez tego powrotu byłoby moim zdaniem takie samo jak z nim.
(2364)
Ocena Końcowa
6
wg Q-skali
Podsumowanie : Po śmierci Waltera White’a, Jesse Pinkman próbuje wyrwać się z policyjnej obławy. Fajnie, że można było powrócić na chwilę do Breaking Bad, ale z drugiej strony życie bez tego powrotu byłoby moim zdaniem takie samo jak z nim.
Podziel się tym artykułem:
SPOILERS AHEAD NATURALNIE
>takim Pete’owi i Badgerowi zdążyło się schudnąć od czasu serialu
Mam wrażenie, że Skinny Pete nie schudł i nie jestem pewien czy w ogóle mógłby być chudszy niż w serialu. Mnie bardziej uderzyła po oczach sztuczna łysina (w sensie czepek) Cranstona, który pewnie dla jednego dnia zdjęciowego nie bardzo miał ochotę golić głowę.
Co do Todda (aktualna ksywa Fat Damon) to dziwne, że Plemons taki nalany skoro jeszcze kilka lat temu grał kolarza w „The Program” i nie miał problemów z pozbyciem się sadła. Pewnie kwestia terminów, bo on w zasadzie poza Aaronem Paulem gra największą rolę w filmie, więc i dni zdjęciowych miał dużo i pewnie gażę niemałą.
Mi się podobało, 7,5/10, dupy nie dali, miło było powrócić do Albuquerque.
Swoją drogą czy ci Amerykanie nie mogą się chować w jakimś obcym kraju? Ja rozumiem, że w językach nie obeznani, ale już ta Kanada przez którą jechał miała więcej sensu niż Alaska.
Aa, no i bardzo mi się podobały tradycyjne Gilliganowskie nawiązania do dawnych wydarzeń i postaci. Alfons z Hummera to facet, który uciekł z parkingu w Better Call Saul, tarantula to zapewne pająk ze słoika z odcinka „Dead Freight” itp.
PLuToN gdyby nie „w poprzednich odcinkach”, które pojawia się przed filmem na Netflixie to przyznam, żebym nie zauważył jak zmienił się Plemons przez lata, bo ja w głowie mam obraz od wielu lat, chyba od czasu Fargo, fat Damona. Dobrze musi go karmić Dunst, poznali się na planie serialu Fargo. Ciekawe czy charakterek żona ma też taki sam jak w Fargo:)
Jest to film na który ogóle nie czekałem. Bardzo lubię serialowy prequel/spin-off o Saulu Goodmanie, „Better Call Saul”, który znalazł swój styl, to dobry serial, który z serii na serię jest coraz lepszy, a przynajmniej trzyma dobry poziom. Więc nie powinienem się obawiać o sequel, zwłaszcza jak za scenariusz odpowiada twórca „Breaking Bad” i „Better Call Saul” (i mój ulubiony scenarzysta Archiwum X, tylko z 4 z ponad 40 co napisał dla XF nie podobają mi się), czyli Vince Gilligan. Więc jeśli twórca serialu miał pomysł na prequel serialu i wyszło dobrze, a nawet znakomicie, to powinienem być wniebowzięty, a przyjąłem informację o dalszych losach Jessego bez żadnych emocji.
Ostatni sezon BB jest znakomity, ale finał serialu nie jest aż tak dobry jak pozostałe odcinki sezonu finałowego, jest po prostu porządny, a jednocześnie jest to odcinek, który tak ładnie pozamykał większość wątków, w tym wątek Jessego, że wydawało mi się niepotrzebne dopowiedzenie co dalej z Pinkmanem. No i każdy widz mógł swoją wersję wydarzeń dopowiedzieć sobie sam. Ale film powstał, tylko co ciekawe dla Netflixa, a nie AMC. Stacja odpowiedzialna za BB, czyli AMC, była współproducentem filmu, i na tej stacji film poleci jakiś czas po premierze na Netflixie. Pewnie dlatego, bo ta platforma streamingowa przyczyniła się do światowej popularności BB, gdy serial trafił na platformę w okolicach emisji 4 serii, to dopiero wtedy usłyszeli o BB wszyscy.
Wcześniej, przez 3 serie, to była ceniona produkcja, którą oglądała mała grupa, głównie fani twórczości Gilligana (jak ja), fani Bryana Cranstona (aktor był po sukcesie Zwariowanego Świata Malcolma) i miłośnicy dobrych seriali. Pomimo popularności i zachwytów wśród dziennikarzy i krytyków serial nie stał się hitem od razu, dopiero w okolicach emisji 4 serii widownia skoczyła do góry i każdy zaczął nadrabiać poprzednie serie dzięki Netlixowi, gdzie serial trafił. Więc pochwalę się, że oglądałem na bieżąco od premiery pilota 1 serii BB , czyli długo przed premierą na Netflixie. Byłem jednym z tych nielicznych co byli z serialem od początku, gdy nikt nie znał BB, gdy była to produkcja niszowa nim stała się globalnym hitem i nie było popularne oglądanie BB, tak jak pod koniec emisji, gdy wszyscy znali serial.
Z wszystkimi filmowymi wersjami seriali jest taki problem, że to są produkcje dla fanów, nie dla zwykłych widzów, co pokazał np. film HBO Deadwood Movie, który nie nadaje się do oglądania przez widzów co nie znają bohaterów, bo cała przyjemność z seansu wtedy znika. Podobnie jest z El Camino, który jest epilogiem do serialu, ostatnim (?) rozdziałem Breaking Bad. Nawet nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mógł oglądać El Camino bez znajomości BB, nie chodzi mi jedynie o wszystkie nawiązania (pewnie nawet połowy nie wyłapałem), co po prostu o związek emocjonalny z tym światem i bohaterami. Jeśli się nie zna bohaterów, to wiele scen, choćby retrospekcje, będą tylko nudnym zapychaczem, który nie wnosi nic do produkcji.
Porównałem akurat z filmowym Deadwood nie tylko dlatego, że widziałem serial oryginalny, ale też dlatego, że jest jedna różnica między BB i Deadwood oraz ich filmowymi epilogami. Serial Deadwood został skasowany po 2 serii, urwany, historia nie dostała zakończenia. Dopiero po wielu latach doczekał sie Deadwood epilogu, który zamknięto w 120 minut co wyszło w pewnych elementach dobrze, a w innych źle.
A w przypadku serialu Gilligana i filmowej kontynuacji mamy do czynienia z sytuacją, gdzie historia została opowiedziana od początku do końca, więc w filmie mamy coś na kształt ostatniego rozdziału historii dopisanego po latach. Widać w filmie miłość Gilligana do bohaterów i świata co stworzył ze swoją ekipą, chciał po prostu wrócić do Jessego i dopowiedzieć jego historię. Film nie jest bez wad, bo przyznaję, że niektóre retrospekcje były trochę za długie, ale w większości są to wady wpisane w filmowe kontynuacje seriali, wiec mi nie przeszkadzają.
Miło zaskoczył mnie Aaron Paul, który gra dobrze. Oczywiście w BB był świetny, ale od czasu zakończenia serialu widziałem go w paru rolach i jakoś na mnie wrażenia nie zrobił. Udało mu się pokazać Jessego, uwierzyłem w tą postać, mimo tego że aktor jest starszy od Jessego, którego gra w filmie. El Camino dzieje się od razu po zakończeniu serialu, a nie w 2019 roku. Uwierzyłem że to jest Jesse, ale widać, że też inny, bo przeszedł sporo. Jest to postać, która ewoluowała, zmieniła się, co widać jak porówna się Jessego z retrospekcji z tym o którym opowiada film. Przyznam, że ja Jessego lubiłem od początku, nawet jak działał na nerwy widzom (można zadać pytanie a kto nie działał na nerwy w BB?).
A poza tym to typowe Breaking Bad, czyli wymieszanie dramatu, komedii z sensacją. Jest sporo typowego humoru Gilligana i fajnie zainscenizowanych scen w stylu BB i BCS, sporo momentów gdy pozornie się nic nie dzieje, a napięcie sięga zenitu. Więc tak ogólnie jestem zadowolony z tego epilogu, że pokazał Gilligan co u Jessego słychać. I jako epilog serialu dostaje ode mnie El Camino 7/10, czyli dobra rzemieślnicza robota.
Gilligan ponownie nie zawiódł, tak jak nie zawiódł z prequelem, nie jest to skok na kasę ani odgrzewany kotlet, tylko ładny hołd dla BB od twórcy serialu. Choć chciałbym by Gilligan zrobił w końcu coś zupełnie nowego, nie mającego nic wspólnego z BB, bo siedzi od lat w uniwersum BB i nie potrafi się z tego świata uwolnić.
P.S. Dziwne uczucie, w piątek obejrzałem El Camino, a wczoraj dowiedziałem się, że zmarł Robert Forster.