Jeśli ktoś spodziewał się po filmie The Meg odmóżdżającego dzieła, w którym wielki rekin rozszarpuje niewinne laski w bikini – zawiedzie się filmem Jona Turteltauba. Owszem, jest odmóżdżający, ale nie ucierpiała w nim ani jedna niewinna laska w bikini. Nie mówiąc już o rozszarpaniu. Recenzja filmu The Meg.
O czym jest film The Meg
Jonas Taylor (Jason Statham) to super-hiper-duper nurek, który podczas akcji ratunkowej na pokładzie podwodnego okrętu atomowego musi podjąć decyzję, w wyniku której ginie dwóch jego kumpli (Jonasa nie okrętu :P). Jest przekonany, że za niepowodzeniem akcji stoi ogromne stworzenie morskie, które dostrzegł w głębinach. Nikt mu w to nie wierzy, a dręczony wyrzutami sumienia Jonas zaszywa się gdzieś w Tajlandii, gdzie pije na umór. Pięć lat później naukowcy ze stacji badawczej Mana One dokonują epokowego odkrycia. Otóż dno Rowu Mariańskiego wcale nie jest dnem tylko warstwą czegoś-tam, pod którą kryje się całkiem nowy, nieznany, podwodny świat. Jego eksploracją zajmuje się m.in. była żona Taylora, która zostaje uwięziona pod powierzchnią i terroryzowana przez ogromnego rekina megalodona. Na miejsce wezwany zostaje Taylor, który z miną „a nie mówiłem” rusza z misją ratunkową. Efekt jest tylko w połowie zadowalający. Megalodon zostaje uwolniony i wypływa na mokrego przestwór oceanu.
Recenzja filmu The Meg
Czasem pokutuję za to, że niewiele czytam o nadchodzących filmach. Wiedziałbym, że The Meg to kolejny przedstawiciel ratingu PG-13 i nie liczył naiwnie na niewiadomoco. A po The Meg trochę liczyłem na większą rozpierduchę, bo kurde. Rampage sobie mógł być PG-13, kiedy do rozwalenia było Chicago. A co rozwali taki megalodon pływając po oceanie?
Oczywiście można zrobić emocjonujący film li tylko o polowaniu na rekina (Szczęki, wiadomix), więc to PG-13 nie jest jeszcze wyrokiem śmierci, ale tutaj konieczny jest do szczęścia dobry scenariusz. The Meg go nie posiada, co skazało film Turteltauba na nijakość. I na ten niefajny stan u kinowego widza, kiedy uświadamia on sobie, że nie będzie miał z seansu żadnego funu i zaczynają go męczyć wszystkie przedstawione na ekranie bzdury. Bohater Stathama przez pięć lat ciurkiem łoi piwo do zalania się w trupa, a mimo to cały czas wygląda bez koszulki jak Jason Statham bez koszulki. Stan wiecznego nawalenia nie przeszkadza mu z marszu zanurkować poniżej 11 tysięcy metrów i nie poczuć żadnych większych niedogodności organizmu poza mikrym krwotokiem z nosa. Wpływa sobie małą łódeczką podwodną pod dno Rowu Mariańskiego, co każe się zastanowić nad tym: dlaczego amerykański miliarder (Rainn Wilson) wyłożył na budowę super podwodnego laboratorium prawie półtora miliarda dolarów, zanim sprawdził, czy warto go budować. Wystarczyło przecież wpłynąć łódeczką pod Rów i potem dopiero wyłożyć miliardy na budowę, nie na odwrót. Wątpliwa zresztą jest sama korzyść z odnalezienia czegoś pod powierzchnią Rowu, co miałoby być rentowną inwestycją. Coś tam przebąkują o tematycznym parku rozrywki pod dnem Rowu Mariańskiego, nie patrząc na to, że do tej pory ledwo trzy osoby zanurkowały tak głęboko.
Nie odkrywam żadnej Ameryki twierdząc, że nie są to rzeczy, o których powinno się rozmyślać w trakcie emocjonującego filmu o dużym rekinie. Który to rekin wcale nie robi aż tak dużego wrażenia na wielkim ekranie. Właściwie to przez 3/4 jego ekranowego pojawiania się widoczna jest tylko płetwa ewentualnie zęby. W pełnym wody oceanie totalnie brakuje skali, która pozwoliłaby docenić rozmiary naszego megalodona. Rekin nie ma wielu możliwości, żeby coś pożreć, a schowany w wodzie każe jedynie wierzyć na słowo, że jest ogromny. Na co poszło te 180 milionów dolarów budżetu? The Meg ani nie potrafi być emocjonujący jako thriller o walce człowieka z potworem, ani efektowny jako niezobowiązująca rozpierducha potwór kontra pożywienie. A przecież mógłby się sprawdzić jako kino pokroju Piranii 3D.
Tyle, że The Meg jest kinem pokroju „zaróbmy na małolatach i na Chińczykach”. To kolejny ukłon w stronę najbardziej prężnego obecnie kinowego rynku na świecie i widzów liczonych w miliardach. Wyrachowanie bije z ekranu mokrą ścierą prosto w ryj. Pełno tu ledwo dukających po angielsku chińskich aktorów i wszystkiego tego, co obliczone na wzruszenie chińskiego widza. A cała reszta to kino z excela, które dba tylko o to, żeby do kin wpuszczono trzynastolatki. Jadące na stereotypach z gatunku: niechudy Afroamerykanin jest wesołkiem, a nieznany ludzkości gatunek zwierzęcia trzeba ubić. Na domiar złego The Meg jest całkowicie pozbawiony humoru. A przynajmniej tego udanego. Ile to już filmów uratowały zgrabnie wplecione w dialogi onelinery? Nie wiem, ile, ale tego na pewno nie ratują, bo ich tu nie ma.
The Meg po raz kolejny udowadnia, że Jason Statham najlepiej czuje się jako dodatek do sensacyjnego kina, a nie jego główny motor napędowy. Bo trudno uznać megalodona jako główną gwiazdę filmu The Meg. Tyle go tu w pełnej krasie co Tomasz Kot napłakał.
(2168)
Ocena Końcowa
5
wg Q-skali
Podsumowanie : Coś, co miało być przełomowym odkryciem naukowym zamienia się w polowanie na ogromnego prehistorycznego rekina - megalodona. Nieudany blockbuster, w którym 180 milionów dolarów budżetu poszło w dużą płetwę widoczną nad lustrem wody. Zmarnowany potencjał na odmóżdżający fun.
Podziel się tym artykułem:
Jeden komentarz
Pingback: Meg 2: Głębia. Recenzja Meg 2: The Trench. Jason Statham