Trzy ogromne prehistoryczne megalodony nie będą mieć najmniejszych szans w starciu z Jasonem Stathamem na skuterku wodnym. Wiadomo o tym od początku i wszelkie narzekanie na głupotę drugiej części Mega uważam za nieuprawnione, jeśli sami z nieprzymuszonej woli wybraliście się na seans. Szczególnie że Meg 2: Głębia jest bardzo interesującym filmem. Nieważne, że wszystko co najbardziej interesujące związane jest ze sprawami dziejącymi się wokół samego filmu. Recenzja filmu Meg 2: Głębia.
O czym jest film Meg 2: Głębia
Pięć lat po wydarzeniach z pierwszego filmu Jonas Taylor (Jason Statham) sieje postrach wśród wszelkich złoczyńców pragnących zrobić krzywdę środowisku naturalnemu. Jest w tym bardzo skuteczny i w pojedynkę potrafi załatwić pełen toksycznych odpadów kontenerowiec. Jednocześnie Taylor wciąż jest twarzą chińskiej korporacji Mana One, która kontynuuje badania w pobliżu Rowu Mariańskiego, gdzie odkryty został prehistoryczny megalodon. In fact jeden z nich nadal pływa sobie w zamkniętym akwenie kontrolowanym przez korporację, gdzie naukowcy badają zwyczaje tej przerośniętej ryby. Na tym nie kończy się działalność utalentowanych Chińczyków. Raz za razem eksplorują głębiny wodne coraz dalej w poszukiwaniu ich tajemnic. Jedna z takich wypraw kończy się tragicznie, a już wkrótce ludzkość będzie musiała stawić czoła trzem ogromnym megalodonom. Choć finalnie nie potrzeba ludzkości, bo wystarczy Jason Statham na skuterku.
Zwiastun filmu Meg 2: Głębia
Recenzja filmu Meg 2: Głębia
W 2018 roku do kin trafił rekinowy monster-movie Meg, który rozbił kinowy bank. Z niewiadomych przyczyn widzowie kochają filmy o rekinach i Meg nie był wyjątkiem. Jeszcze w tym samym roku zapowiedziano kontynuację, co nie było niespodzianką, bo przecież każdy kasowy film dostaje kontynuację, d’oh. Tyle, że ta nie powstała aż do teraz. Czemuż to? Sprawa jest prosta, choć trzeba na chwilę jeszcze wrócić do tych prehistorycznych czasów około 2018 roku. Oto hollywoodzkie widowiska biją rekordy kasowe w Chinach. Producenci z Los Angeles czują piniondz i robią wszystko, żeby nachapać się go jak najwięcej. Nie przeszkadza im to, że aby to zrobić, trzeba będzie włazić do dupy Chińczykom. Wspólny amerykańsko-chiński projekt zatytułowany Meg to jeszcze mały pikuś, bo mniej więcej w tym samym czasie Amerykanie ubolewają, że w ich filmie Monster Hunter znalazł się malutki, niewinniutki żarcik z okołopekińskich Azjatów. Przeprosinom nie ma końca, a ich apogeum staną się później mandaryńskie przeprosiny Johna Ceny łkającego na insta, że błędem było nazwanie Tajwanu państwem. Tak być nie może. Filmy powinny być takie jak Meg. Chińczycy w nich występujący mają być mili, przyjaźni, uśmiechnięci, a chińska technologia najlepsza zaraz po Wakandzie i Krużewnikach!
I, k…a, właśnie wtedy jakiś chiński patol zjada na targu w Wuhan surowego nietoperza. Przyjaźń amerykańsko-chińska rozpada się niczym domek z kart. Chińskie kina są jeszcze bardziej na granicy upadku niż te amerykańskie, ale udaje im się podnieść. Sukcesy napędzają kolejne miejscowe patriotyczne hity. To sprawia, że rynek chiński zostaje najbardziej dochodowym kinowym rynkiem na świecie i przekonuje się, że może sobie poradzić bez tych amerykańskich Marveli i innych Gwiezdnych wojen. Filmy z Hollywood dostają nieformalnego bana i prędzej można w nich obejrzeć Legendę Mietka Kosza (to najprawdziwszy fakt z tych autentycznych, nie musicie sprawdzać). Jak w takim klimacie kręcić drugą część Mega? Ano nijak.
Trzeba było poczekać na to, aż sytuacja zacznie się powoli zmieniać. Taki moment właśnie nadszedł, stąd i drugi Meg fruwający w kinach. A przy jego okazji kilka nowych polityczno poprawnościowych śmiesznostek. Oto w jednej z ról głównych jeden z najbardziej dochodowych aktorów w historii kina, Wu Jing (nie musicie sprawdzać, nie kłamię), który wciela się w rolę Pana Sympatycznego, który i mądry jest i odważny jest, i dowcipny jest, i pomysłowy – takiego Chińczyka chciałbyś przedstawić swojej szukającej męża córce. Taki też Chińczyk jeszcze niedawno występował w chińskim propagandowym kinie wymierzonym zupełnie niesubtelnie przeciwko Stanom Zjednoczonym. Czyli w chińskim kinowym hicie wojennym The Battle at Lake Changjin opowiadającym o dzielnych Chińczykach stawiających podczas wojny koreańskiej opór bezwzględnym amerykańskim wojskom, które najechały miłujący pokój lud Korei Północnej.
Nakręcony za chińskie pieniądze Meg 2: Głębia legitymizuje fajność i prawość chińskiego ludu poprzez hollywoodzką kinematografię. Bo lepszego medium do propagowania tego wizerunku się nie znajdzie. I to działa. Widzowie chwalą film Bena Wheatleya (osobną kwestią jest to, co miał w głowie ktoś, kto wymyślił, że do wyreżyserowania filmu o megalodonie najlepszy będzie twórca Listy płatnych zleceń i Turystów) za to, że wolny jest od lewackiej promocji LGBTQ i nie zgina kolana przed polityczną poprawnością. Ano jest wolny, bo chińskiemu widzowi nie wciśniesz międzyrasowych małżeństw, homoseksualnych relacji i malowania świata w sposób aprobowany przez SLD, a potępiany przez PiS. To nie z powodu równych chłopów twórców tego dzieła brakuje takich wątków w drugiej części Mega. Nie ma ich, bo w tej z pozoru niewinnej chińskiej propagandzie takich wątków być nie może. Brak politycznej poprawności? Śmiechom nie było końca.
Naprawdę recenzja filmu Meg 2: Głębia
Jeśli więc w radości z filmu przeszkadza ci kryjąca się za nim ideologia i propaganda, a także nie lubisz produkcji, które są, ciężko o lepsze słowo, głupie – olej seans drugiego Mega. To film, w którym z góry musisz akceptować, że jeśli Jason Statham kopnie z podeszwy gargantuicznego megalodona, to gargantuiczny megalodon krzyknie: „AUUA!” (warto wspomnieć pomijany wszędzie w opisie tej sceny fakt, że ów megalodon powstrzymywany był przez ogromny łańcuch w pysku, więc Statham mógł go sobie bezkarnie kopać). I jeśli to akceptujesz, będziesz się nieźle bawił na tej rozkosznie głupiej rekinowej rozrywce.
Co nie zmienia faktu, że film Meg 2: Głębia można było z łatwością poprawić, by był jeszcze bardziej rozrywkowy. Wystarczyło wykorzystać czarny humor Wheatleya (po coś przecież go zatrudniono, a nie tylko po to, żeby mieć co wpisać pod „reżyser”?) i pójść ścieżką krwawo wydeptaną przez znakomitą Piranię 3D. Aż prosiło się o ten sam poziom kreatywnej makabry zaimplementowany w scenach nalotu… napływu megalodonów na zabawową wysepkę. Meg 2: Głębia to produkcja, w której – podobnie do części pierwszej – jak echo powraca problem filmów PG-13, które powinny być filmami R. Wydawało się, że już z powrotem ustalono, że R-filmy też potrafią zarobić i nie ma się ich co bać. Chiński widz też powinien to na luzie przełknąć, bo i poziom makabry w tamtejszych filmach w ostatnim czasie rośnie. Dlaczego więc postawiono na makabrę bez makabry? Potencjał został zmarnowany. Nie tylko zresztą w makabrze, ale i w samych ekranowych rekinach, które w ostatnich latach doczekały się miliona irracjonalnych filmów głupszych jeden od drugiego. Meg 2: Głębia miał być najgłupszym z nich, a na dodatek sto razy lepiej nakręconym (jego budżet to budżet około stu przeciętnych filmów o rekinach). Niestety, poziom rekinowej abstrakcji nie został tu ustawiony na zupełnie nowej wysokości. W recenzjach łatwo przechodzą takie stwierdzenia, których nie sposób pominąć: Jason Statham przeskoczył rekina. No przeskoczył, ale myślę, że Wheatley, gdyby zostawiono go w spokoju, zawstydziłby te wszystkie Rekinada 7. Ciekawe, czy chciał i czy dopiero w trakcie realizacji skapował się, w co się wplątał. A może po prostu zrobił taki film jak chciał zrobić, a ja szukam podtekstów tam, gdzie ich nie ma.
Drugi Meg podobał mi się bardziej od pierwszego. Nie jest on filmem mądrym, bzdurami operuje często, a poziom megalodonów w filmie o megalodonach nie jest tu miejscami za wysoki. Autorzy filmu, wbrew oczekiwaniom, nie skupili się na rówmariańskiej masakrze rekinem mechanicznym, a spróbowali pójść w klimaty 20 tysięcy mil żeglugi podmorskiej czy innej Otchłani. To w sumie dobry kierunek, gdy robisz film na poważnie, ale gdy robisz film dla jaj, to nie zdziw się, że czekający na nie widzowie będą ziewać, gdy twoi bohaterowie spacerują sobie pomiędzy wodorostami. Z tego punktu widzenia dopiero ostatni akt drugiego Mega dostarcza najbardziej. Wcześniej jest co najwyżej w porządku (jak na głupi film), ale to jeszcze nie powód do tego, żeby rzucać się na niego jak megalodon na otwarte złamanie piszczela. Do całkowitego odmóżdżenia film Wheatleya nadaje się, jak żaden inny grany obecnie w kinach. No i ma fajną ośmiornicę w obsadzie.
(2586)
Ocena Końcowa
6
wg Q-skali
Podsumowanie : Kiedy przez szczelinę w Rowie Mariańskim przedostają się prehistoryczne drapieżniki, ludzkość może uratować tylko Jason Statham. Rozrywkowe kino z gatunku tych zupełnie odmóżdżających. Po zamknięciu umysłu na głupotę fabuły i propagandowy wymiar tej produkcji, widz otrzymuje efektowną głupotkę, która byłaby jeszcze fajniejsza, gdyby podlać ją hektolitrami krwi.
Podziel się tym artykułem: