Kinowo-telewizyjną ofensyfę (zostawiam jak jest, bo „samo” mi się tak napisało i kto wie, może wszechświat chce mi coś przez to powiedzieć?) stephenokingową można uznać za rozpoczętą.
Premiery kinowe weekendu 11-13.08.2017
Mroczna wieża, The Dark Tower (2017) – Poszedłbym
O ile Stephen King we wcieleniu horrorowym jest najprawdopodobniej moim ulubionym pisarzem, to jego wcielenia niehorrorowe nie obchodzą mnie nic a nic i całkowicie je zlałem. No dobra, przeczytałem trylogię Mercedesa, koszmarna cienizna. O tym, jak wyszła mu próba zostania drugim Tolkienem dowiem się dopiero z kina, do którego wybieram się z całkowitą tabulą rasą. Niestety, dopiero po powrocie z urlopu, jeśli jeszcze będą to grali :P.
Pozbawiony wszelkich uprzedzeń i oczekiwań muszę uznać zwiastun Mrocznej wieży za zachęcający, choć wykorzystania pozytywki z Za kilka dolarów więcej im nie wybaczam. Świetnie prezentuje się Idris Elba, mniej świetnie Matthew McConaughey, choć dykcję ma obłędną.
Gra cieni, Mil-jeong (2016) – Poszedłbym
Milutko, że do kin wpada kolejna południowokoreańska produkcja i z pewnością warto się na nią do tychże kin wybrać (ciekawe tylko do których 🙁 ). Co prawda recenzji z mojej strony się nie doczekała, ale oceny z uzasadnieniem jak najbardziej:
No dobra, może specjalnie to nie zachęca, ale ja po prostu jestem wymagający dla ichnich produkcji, bo wiem, że potrafią lepiej. A i tak Gra cieni jest lepsza od większości pierdół zalegających co tydzień kina. Choć nie tak dobra jak wcześniejszy Assassination aka Amsal dotykający podobnej tematyki narodowowyzwoleńczej.
Annabelle: Narodziny zła, Annabelle: Creation (2017) – Nie poszedłbym
Nie ma się co oszukiwać. Te filmy powstają tylko dlatego, że zarabiają. A że nikt w sumie nie wie, dlaczego zarabiają, to nie będą w nich niczego zmieniać, bo jeszcze nie daj Boże przestaną zarabiać. I póki będą zarabiać, będą tłukli te wszystkie serie i spin-offy o lalkach, zakonnicach i innych tego typu sprawach.
Wyjdzie jak zawsze (czasem przypadkiem wychodzi lepiej, ale to raczej nie jest ten przykład), czyli według wzoru. Jak to mawia gambit, w tego typu filmach zawsze jest scena, dwie, które warto zobaczyć, ale cała reszta to niestety ziew.
Niedoparki, Lichožrouti (2016) – Nie poszedłbym
Jak już mówiłem – jestem na urlopie, więc „nie lubię animków” i następny proszę…
No dobra, miałem wyrzuty sumienia, bo zdaje się, że moja kategoryczna rekacja trafiła na całkiem dobry film. Obejrzałem więc zwiastun i rzeczywiście, mowa o propozycji lepszej niż 90% animowanego, kinowego szrotu. Co nie zmienia faktu, że i tak bym nie poszedł.
Moje wakacje z Rudym, Red Dog: True Blue (2016) – Nie poszedłbym
Sympatyczne kino familijne do obejrzenia w niedzielę o 14:30 na TVP1. Myślę, że to ten gatunek filmu co to sam z siebie bym się za niego (film, nie gatunek :P) nie wziął, ale gdyby leciał w telewizji i akurat bym na niego wpadł to dojechałbym do końca. Szkoda tylko, że to kolejny pies, który nie dożyje końca seansu :P.
Paryż na bosaka, Paris pieds nus (2016) – Nie poszedłbym
O kurde, Pierre Richard…
No co ja mogę rzec, kina nie stworzono do oglądania takich filmów jak Paryż na bosaka. I tyle. Choć uroku mu nie odbieram, a humor z listem w śmieciach do mnie przemawia.
Podziel się tym artykułem:
Pierwszy Red Dog był świetną komedią, nie głupią przy tym i taką bardzo australijską. Ale jakoś obawiam się sequelozy wszelakiej. 😛