Nie mam za dużo czasu, ale dobrze się składa, bo gdyby nie spotkanie ze swoją przyszłą żoną Ritą Wilson, o kolejnym filmie z Tomem Hanksem nie byłoby co gadać. A nie było to nawet pierwsze ich spotkanie, bo wcześniej mieli tę przyjemność na planie serialu Bosom Buddies. Recenzja filmu Ochotnicy [Volunteers] (1985).
O czym jest film Ochotnicy
Lawrence Bourne III (Tom Hanks) to młody playboy, syn bogatych rodziców, który przez studia przeszedł rozrywkowo. Jedna panna rano, druga panna w nocy, imprezy, wino i śpiew. Ale wszystko co dobre – studia – kiedyś się kończy. Lawrence odbiera dyplom, ale nie zamierza porzucać dotychczasowego życia. Życia, w którym dla pikanterii lubi czasem postawić parę dolców u buka. Z tych paru dolców robi się kilka tysięcy, które buk w końcu chce od Lawrence’a odebrać siłą. Chłopak w ostatniej chwili ucieka nasłanym przez buka oprychom ładując się w zastępstwie kolegi do lecącego do Tajlandii samolotu. Jego pasażerowie, członkowie Korpusu Pokoju, lecą do Azji, by w jednej z miejscowych wiosek wybudować most, który ułatwi im codziennie życie. Nie ułatwia to natomiast życia Lawrence’owi, który jednak po pierwszym szoku zaczyna układać sobie codzienność wedle swojej mańki. Kombinując i zarywając koleżankę z Korpusu Beth (Rita Wilson).
Recenzja filmu Ochotnicy
Ochotnicy mieli wszystko, co potrzeba do zrobienia dobrej komedii. Reżysera Nicholasa Meyera, który w najbliższym czasie pokaże światu na Netfliksie kolejny serial ze startrekowego uniwersum (Star Trek: Discovery), ciekawą historię, która miała w planach podśmiechujki z Mostu na rzece Kwai i Casablanki, no i dobrą obsadę, bo jeszcze Tima Thomersona, którego w Złotej Erze Wideo bardzo lubiłem i Johna Candy’ego, który po raz drugi i ostatni wystąpił u boku Toma Hanksa (pierwszy raz w Plusku). Ach no i jeszcze Xandera Berkeleya w jednym z ciut większych epizodów. Aktualnie można go oglądać w The Walking Dead (Berkeleya, a nie ciut większy epizod :P)- w zeszłym tygodniu miał swoje pięć minut. Fanom 24 koleżki przedstawiać natomiast nie trzeba.
Mieli wszystko, ale nie wyszło. Ochotnicy balansują pomiędzy absurdalnym humorem, a kinem, które przez dowcip chciałoby opowiedzieć o czymś ważnym, i zdecydowanie brakuje decyzji, czym w końcu miałby być ten film. Mimo fajnego klimatu popularnych w połowie lat 80. filmów o spoconych Amerykanach walczących o pokój hen gdzieś na zadupiu wszechświata, absurdalny humor jest tu zbyt przaśny, jak przystało na erę, w której bezkarnie można się było podśmiewywać z Azjatów. Lepsze to niż dzisiejsza polityczna poprawność, ale prowadziło do zupełnie niepotrzebnej karykatury w myśl tego, że im dziwniejszy Azjata, tym zabawniejszy Azjata. A wystarczyło się zatrzymać na schinolizowanym Johnie Candym, który jako wierny ideom Mao komuch jest tu najzabawniejszy. Udany jest tu jeszcze homaż do ikonicznej sceny z Casablanki (Zagraj to jeszcze raz Sam) i zdecydowanie za dobra jak na taki film muzyka Jamesa Hornera. No dobra, fajny był jeszcze George Plimpton w roli ojca Hanksa.
Aktorzy starają się pchnąć życie w tę napisaną na kolanie historyjkę (pomysł na film fajny, scenariusz odwalony byle był), ale niewiele z tego wychodzi. To klasyczny przykład humoru, który teoretycznie powinien być zabawny, a nie jest. I właściwie już od połowy filmu Ochotnicy chciałem, żeby się skończył, a przy ekranie trzymała mnie tylko sympatyczna Rita Wilson wyglądająca niczym siostra Elizabeth Hurley.
Z rzeczy, które mnie ożywiły znów trzeba wymienić bekę z tłumaczenia. W jednej ze scen tytułowi ochotnicy dowiadują się, że polecą helikopterem. Kujon John Candy oznajmia „I call shotgun on this one”, co według tłumacza oznacza „to też moja specjalność”. No OK, ale chodziło o miejsce obok pilota. W ogóle tłumacze filmów z Hanksem mają jakieś kłopoty z motoryzacją. W Plusku z „ktoś tam jump start the car” zrobili „popchnie mi samochód”. To tylko potwierdza, że warto powtarzać filmy, które widziało się kiedyś w młodości. Możliwe, że połowy nie zrozumieliśmy jak należy.
(2163)
Ocena Końcowa
5
wg Q-skali
Podsumowanie : Młody playboy i hulaka uciekając przed oprychami trafia do Tajlandii, gdzie jako przedstawiciel Korpusu Pokoju ma wybudować most. Gdyby nie Rita Wilson, nie byłoby na co patrzeć.
Podziel się tym artykułem:
2 komentarze
Pingback: Człowiek w czerwonym bucie (1985). Recenzja. Tom Hanks
Pingback: Zawsze, gdy mówimy żegnaj (1986). Recenzja. Tom Hanks