Wyst. Paul Conway, Fiona Horsey, Beth & Amy Steel, Phil Hayden, Jonnie Hurn, James Crichton, Fiona Smith
Reż. Wolfgang Buld
Scen. Wolfgang Buld
Zdj. Uwe Boher
Muz. Tom Dokoupil
Ocena: 5+(6)
Recenzja tylko dla czytelników dorosłych! Ostrzegam! 🙂
Dennis jest nieśmiałym facetem, który co wieczór przemierza na rowerze uliczki swojego miasta, spędzając czas przeważnie w swoim tylko towarzystwie. Dziewczyn nie obchodzą faceci jeżdżący na rowerze, lubiący poezję i poważne filmy, a na dodatek nieśmiali. Zresztą Dennis nie rozpacza z tego powodu, a zależy mu jedynie na miłości jednej, konkretnej dziewczyny (Helen), do której wzdycha dzień i noc i o której marzy. Helen jednak też ma go w głębokim poważaniu. Jednym słowem niezbyt wesołe jest życie Dennisa, który im dalej w film, tym większym pechowcem się okazuje. Szczególnie w miłości nie ma szczęścia. I to nawet nie chodzi o to, że żadna go nie chce, tylko o to, na jakie kobiety trafia. Dla przykładu Helen jest posiadaczką nienasyconej cipki (właściwie to nie ma się co czaić, to zwykła cipa jest, a nie żadna cipka 🙂 ). Taka dziewczyna to skarb dla większości facetów, ale jest pewien kłopot. Otóż cipa naszej Helen ma to do siebie, że gdy jest głodna, to po prostu informuje o tym swoją posiadaczkę głośnym „Nakarm mnie!”, na co Helen nie ma żadnego innego wyjścia, jak tylko dać się przelecieć jakiemuś facetowi, który na sam koniec zostanie wessany przez jej cipę. Taka jest pierwsza miłość biednego Dennisa. A jaka jest następna? Ano Dennis zakochuje się w jednej z bliźniaczek, tak samo jak i on interesującej się poezją. Tyle, że jest następny kłopot. Jego ukochana to bliźniaczka syjamska, a jej siostra zupełnie się od niej różni.
Nie drodzy czytelnicy, w powyższym opisie ani razu nie posługiwałem się metaforą.
Tak naprawdę, to główną bohaterką tego filmu jest Helen, a może nawet bardziej jej krwiożercza cipa, ale jako, że Dennisa bardziej polubiłem, to niech chłopak ma swoje pięć minut sławy. W końcu nacierpiał się sporo i nawet kanapki ze śmietnika w spokoju nie mógł zjeść. Hehe. W ogóle cały film jest właśnie taki: hehe. Zdaję sobie sprawę, że to stawia pod ogromnym znakiem zapytania moje zdrowie psychiczne, ale co mi tam – nie od dzisiaj krążą słuchy, że ze mną nie wszystko jest w porządku. Żeby się pogrążyć dodam jeszcze, że z czystym sumieniem dałbym filmowi szóstkę, gdyby nie kiepsko zrobione sceny gore (niewiele na szczęście), a w szczególności za giętki nóż elektryczny. 5+ to też dużo, choć od razu mówię, że to ocena tylko dla zwolenników takiego porąbanego kina, jakie reprezentuje opisywany film. Dla sporej większości świata, ten film zapewne na żadną ocenę nie zasługuje, a co więcej jest obleśny i nienormalny, a jego reżyser z pewnością uciekł z wariatkowa.
Jakby nie było, nareszcie trafiłem na porządne kino klasy Ź wyprodukowane za marne pieniądze, ale nadrabiające pomysłem i jego rozwinięciem w ani chwilę nie nużący, ponad półtoragodzinny film. Pomijając właściwie brak krwi (trochę jest, ale tyle co kot napłakał; więcej jest nagości), to ze spokojem można PA porównać do niezrównanej „Martwicy mózgu”. Wiele razy już słyszałem, że jakiś film zasługuje na takie porównanie, ale dopiero teraz, po raz pierwszy się z tym zgadzam. Klimat, muzyka oraz pokręcone poczucie humoru są w obydwu filmach porównywalne. Ubawiłem się setnie na PA, co pewnie spotęgowane zostało tym, że wcale się nie spodziewałem takiej reakcji. No, ale jak tu się nie śmiać z cipy, która wsysa mężczyzn tak, że tylko garnitur zostaje.
Wolfgang Buld (występuje tu w epizodzie teścia Helen), niemiecki reżyser, o którym wcześniej nie słyszałem ani słowa, poszedł ścieżką wydeptywaną od lat przez swojego niemieckiego kolegę po fachu, Jorga Buttgereita, i udało mu się zajść o wiele dalej. Przede wszystkim udało mu się nakręcić film o wiele lepszy technicznie, choć zapewne dysponując podobnymi środkami i aktorami o podobnych (marnych) umiejętnościach. Filmy obydwu tych reżyserów są równie pokręcone, ale podczas, gdy Buttgereit skupia się tylko na scenach gore i na tym, żeby sceny odcięcia członka wyglądały z filmu na film bardziej realistycznie, to Buld ma o wiele większą wyobraźnię i wyczucie kina. Nie jest tak, że film determinowany jest przez te wszystkie pokręcone pomysły, ale to raczej one kształtują cały film.
Nie ma się co rozpisywać i przekonywać normalną część kinomanów do tego, że białe nie jest białe, a czarne nie jest czarne. Polecam spróbować obejrzeć ten film i samemu sobie wyrobić o nim zdanie, ale nie ukrywam, że większość widzów będzie pewnie zniesmaczona niż zadowolona. Ja tam się uśmiałem i seansu nie żałuję. Nawypisywałem się tutaj o jakimś wyczuciu kina, determinacji formy nad treścią, ale to tylko pusta gadanina, bo to jajcarski film jest i nie zrobiony dla takich recenzji, tylko dla widzów, którzy czują takie, chore powie większość, klimaty. I dla nich zabawa to przednia. W końcu nie zawsze jest okazja popatrzeć na nagie bliźniaczki syjamskie, z których jedna lubi „Raj utracony” Miltona, a druga ogląda sobie w telewizji porno z zakonnicami.
Podziel się tym artykułem: