Wyst. Audrey Tautou, Gaspard Ulliel, Dominique Pinon, Jodie Foster, Chantal Neuwirth, Tcheky Karyo
Reż. Jean Pierre Jeunet
Ocena: 6(6)
Matylda (Tautou) i Manech (Ulliel), zwany Bławatkiem, znają się od dzieciństwa. Znają się i kochają. Niestety powiewy historii im nie służą. Właśnie trwa I Wojna Światowa, a Bławatek zostaje powołany do służby krajowi. Matylda zostaje sama i pozostaje jej tylko czekać na ukochanego. Los jednak widocznie jest przeciwko niej, gdyż wkrótce dostaje wiadomość, że Bławatek został skazany przez sąd wojenny na śmierć i że wyrok został wykonany, a chłopak nie żyje. Matylda nie przyjmuje tego do wiadomości i rozpoczyna swoje własne, prywatne śledztwo.
Nowy film Jeuneta powinien znaleźć się w encyklopedii pod hasłem: „magia kina”. Właśnie taka myśl przyświecała mi podczas seansu. I choć nie jest idealny i nie wciągnął mnie „w” siebie aż tak żeby z czystym sumieniem oceniać go na 6(6), to na tle tej całej tandety przelewającej się przez ekrany kin całego świata, zdecydowanie należy go ocenić jak najwyżej.
„Plastyczna” wyobraźnia Jeuneta sprawia, że ogląda się „Zaręczyny” z otwartą japą i chłonie każdy kadr. Wydaje się, że każda klatka filmu jest przemyślana i jakakolwiek zmiana wyszłaby jedynie na gorsze. Owszem, od czasu do czasu trochę za bardzo „pachnie” to wszystko komputerem, ale tu komputer jest tylko po to żeby wspomóc dobry i bez niego film, a nie po to żeby zostawić wszystko na barkach komputerowej animacji i zapomnieć o scenariuszu, zdjęciach i wszystkim tym co sprawia, że czujemy iż oglądamy film, a nie intro gry komputerowej.
Szkoda, że Jeunet nakręcił wcześniej kiepską „Amelię” (wiem, wiem 🙂 ), bo gdyby nie ona, to „Zaręczyny” byłyby jeszcze lepsze, bo bardziej oryginalne. A tak, to te wszystkie wstawki w stylu: „Matylda w wieku lat siedmiu rozlała mleko, które wydoiła wczesnym rankiem matka Józka, który w wieku lat czternastu odkryje, że zakochał się w krowie sąsiada, wujka Matyldy” na kilometr pachną „Amelią” i można odnieść wrażenie, że reżyser idąc za ciosem i po najmniejszej linii oporu, postanowił nakręcić drugi raz to samo. No, ale w sumie wyszło wszystko na dobre, bo komu podobała się „Amelia”, to i „Zaręczyny” mu się spodobają, a komu się „Amelia” nie podobała (tak jak mnie), temu jest szansa, że „Zaręczyny” przypadną do gustu.
Magiczny film i tyle.
Podziel się tym artykułem: