×
Znachor (2023), reż. Michał Gazda. Netflix.

Znachor. Recenzja filmu Michała Gazdy. Netflix

Majonez Kielecki czy Winiary? Pomidorowa z ryżem czy z makaronem? Placki ziemniaczane z cukrem czy z solą? Adam Małysz czy Kamil Stoch? Wydawało się przez chwilę, że do listy tych nieśmiertelnych polskich konfliktów narodowych wkrótce będzie można dodać: Znachor z 1981 czy Znachor z 2023 roku?* Wiadomo już, że nic z tego, bo Król Polski jest tylko jeden. Recenzja filmu Znachor od Netfliksa.

*Pierwsza ekranizacja powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, o której wielu zapomina, film Znachor z 1937 roku wyreżyserowany przez Michała Waszyńskiego, nie bierze udziału w tym wyścigu. Obecnie można oglądać go jedynie w ramach ciekawostki w celu dokonania porównań i wyłapania jakichś drobnostek z całości, która współczesnym okiem jest zupełnie infantylna i niezamierzenie śmieszna na tak wielu płaszczyznach. Warto jednak o niej pamiętać, zanim zacznie się drzeć, że oryginalnego Znachora z Bińczyckim nie wolno ruszać! Jak również o tym, że przed wojną powstała cała trylogia o profesorze Wilczurze uzupełniona filmami Profesor Wilczur i Testament profesora Wilczura. Trzeci z nich  nie doczekał naszych czasów.

O czym jest film Znachor (2023)

Profesor Rafał Wilczur (Leszek Lichota) to warszawski chirurg uważany za geniusza. Pracując w prywatnej klinice leczy najbardziej skomplikowane przypadki najlepiej sytuowanych pacjentów. Wilczur nie dba o karierę i nie obchodzi go polityka oraz podlizywanie się „staremu”. Dba tylko o córeczkę Marysię i żonę Beatę, która nie darzy go jednak tym samym uczuciem. W dniu urodzin córki, Beata zabiera ją furmanką do lasu, zostawiając zrozpaczonego Wilczura z nierozpakowanymi prezentami. Co gorsza, z niewiedzą na temat pobytu dziecka. Profesor nie zamierza się poddawać i jeszcze tej samej nocy rusza na poszukiwanie najbliższych. Rano nad Wisłą odnaleziony zostaje jego płaszcz, a wszyscy są przekonani o samobójstwie z rozpaczy.

Zwiastun filmu Znachor (2023)

Recenzja filmu Znachor (2023). Netflix

Miejmy to już na początku za sobą. Nowy Znachor jest dobrym filmem i jeśli ktoś spodziewa się teraz linczu na tej produkcji, to pewnie się zawiedzie, choć i moja finalna ocena nie będzie tak znowu wysoka, a na wiele rzeczy będę niżej narzekał. Nie zmienia to jednak sedna, że być może Znachor jest najlepszym polskim filmem wyprodukowanym przez Netfliksa. I o ile w przypadku Zielonej granicy nie dało się o niej pisać bez oddzielenia filmu od polityki, tak w przypadku Znachora 2023 dałoby się napisać oddzielając go zupełnie od Znachora 1981. Nie oszukujmy się jednak. Nikogo nie obchodzi, jaki jest Znachor 2023. Każdy chce wiedzieć, jak wypada w porównaniu ze swoim wielkim poprzednikiem, który czasem potrafi lecieć na dwóch kanałach telewizyjnych jednocześnie.

Przy okazji miejmy też z bańki inną rzecz. Znachor 2023 broni się też przed zarzutami o niepotrzebność. Głównie dlatego, że – być może będzie to zaskoczenie dla wielu – nikt nie zabrania teraz oglądania filmu Jerzego Hoffmana! Spokojnie. Nie musicie oglądać się za siebie, gdy oglądacie Znachora z Jerzym Bińczyckim w roli Wilczura. Nie będzie specjalnych komisji sprawdzających, co odpaliliście na swoim telewizorze, a sąsiedzi nie doniosą na Was, że nie oglądacie tej nowej wersji z Lichotą. Możecie ją sobie całkowicie zignorować i żyć w przeświadczeniu, że nie istnieje. Serio, serio.

A zatem. Wyreżyserowany przez Michała Gazdę Znachor to prawdopodobnie najlepsza w Polsce próba nakręcenia filmu podobnego do południowokoreańskiego kina romantycznego, co w moich ustach nie jest obelgą, a wręcz przeciwnie. Wiedzą to wszyscy, którzy czytają mnie od dwudziestu lat, że takie porównanie w niczym nie uwłacza opisywanej produkcji. Inna sprawa, jak wypadł efekt końcowy i ile jest tego koreańskiego filmu romantycznego w tym polskim filmie romantycznym o znachorze. Cóż, polscy twórcy muszą się jeszcze trochę nauczyć w tej kwestii, ale i tak ta imitacja wyszła im co najmniej przyzwoicie. Jest w niej wszystko, co zobaczycie w podobnych filmach i serialach z Korei. Przede wszystkim wyrazisty pomysł na fabułę. Również i południowokoreański film mógłby wyjść z tego miejsca, w którym: utalentowany chirurg walczący z zabobonami i znachorstwem traci pamięć i wędruje od wioski do wioski lecząc ludzi jako znachor. I kiedy mamy już intersującą historię, dodajemy do tego rozbite rodziny, miłość większą niż życie i walczącą z przeciwnościami losami, które powaliłyby słonia oraz wyraźnie dobrych i jeszcze bardziej wyraźnie złych ludzi. Wszystko podlane tragedią, targane emocjami i malowane monumentalną pracą kamery, która sugerowałaby raczej batalistyczne kino wojenne, a nie dramat o chłopie chodzącym od chałupy do chałupy w poszukiwaniu chleba. Wszystko tu jest. No może oprócz muzyki, która odstaje od całej reszty w sposób zbyt wyraźny i robi wszystko, żeby nie zwrócić na siebie uwagi. To zresztą pierwszy argument za Znachorem z 1981 roku, w którym niemal operowa kompozycja pobrzmiewająca mocą w kluczowych fragmentach filmu nadaje mu gargantuiczny wymiar. Znachor 2023 wypada tu blado z tymi wyliczonymi suwmiarką ludowymi piosenkami, które pojawiają się w równych odstępach czasu, bo przecież to film, którego akcja dzieje się na wsi.

W ogóle to chyba największy zarzut pod adresem nowego Znachora, ta właśnie suwmiarka, która przyłożona została do każdego prawie aspektu filmu. Filmu nakręconego na bogato, z efektownymi scenografiami, szerokimi kadrami, pięknymi krajobrazami, płynną pracą kamery podkreślającą ślicznymi zdjęciami pracę całej reszty pionu produkcyjnego pracującego przy filmie. Jednocześnie robi wrażenie, ale też sprawia, że gdzieś w tym wszystkim zabrakło ducha, a została czysta kalkulacja. Wszystko jest tutaj takie jak Pan Bóg przykazał i dodatkowo czuje się, że zostało wyliczone niemal z matematyczną precyzją. Przy filmie, w którym głównie mają wybrzmieć emocje, chciałoby się, aby takie emocje targały też jego twórcami. W emocjach nie wszystko zrobisz tak jak należy, ale masz pewność, że dałeś sto procent serca. Tymczasem Znachor Gazdy sprawia wrażenie nakręconego z chłodną głową i przemożnym pragnieniem zachowania kontroli nad wszystkim. Chyba nic lepiej nie unaocznia tego podejścia do filmu jak wszechobecna czystość panująca w każdym zakamarku kadru. Czyste ubrania, czyste ulice, nawet brud, kurwa, czysty! Stoi sobie panicz Czyński, duma: „Ale tu bieda?”, a widz myśli sobie: what, typie? Jaka bieda?! Gdzie? W którym miejscu? Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że zamiast do ubogiej wsi trafiliśmy do skansenu, do którego zaraz przyjadą turyści, żeby zostawić trochę grosza na ręcznie robione okaryny i te w kwiatki haftowane kubraczki.

Tak oto dotarliśmy do tego miejsca przejścia, w którym powtórzę raz jeszcze, że Znachor 2023 potrafi robić wrażenie i jest filmem porządnym, ale w którym też przejdę do wskazania paluchem, dlaczego film Hoffmana jest lepszy. Zanim jednak o tym, warto już teraz wspomnieć o czymś, co prawdopodobnie w ogóle najlepszym jest od lat, jeśli chodzi o polskie kino. Karta tytułowa, o panie! Szeroki kadr, dramat na ekranie, dźwięk prawie jak na czołówce Martwego zła przebudzenia i tytuł napisany fontem (czy tam czcionką, zawsze mi się mylą), która nie wygląda jak zestaw znaków, w którym zabrakło polskich liter. Cymesik.

Dlaczegoż to Znachor 1981 jest lepszy od Znachora 2023?

Proszę państwa, Wysoki Sądzie, oto film, w którym zabrakło emocji. Dobrze czytacie, zabrakło emocji. Ja wiem, że wszędzie w recenzjach piszą teraz, ze emocje aż kipią tu z ekranu, no ale nie kipią. Może by kipiały, gdyby nie film Hoffmana, ale nie kipią, bo film Hoffmana pokazał lepiej jak powinny wyglądać kapiące z ekranu emocje. Dla Znachora to wciąż wzór z Sevres, a twórcy nowej wersji uznali, że zrobią to lepiej i nie potrafili tego udowodnić kastrując większość z tego, co w filmie Hoffmana chwytało za serce i sprawiało, że kibicowało się jego postaciom, bo się je kochało. Postaci Gazdy nie są do kochania. Są do opowiedzenia historii, która sama w sobie jest wzruszająca, ale nic ponadto. Zupełnie szczerze ma się w dupie czy Marysia i Antoni znajdą szczęście. Bo, uwaga, są całkiem szczęśliwi już teraz. Czym się tu więc wzruszać?

Współczesne kino zna w zasadzie tylko jeden sposób na dostosowanie filmów do współczesnych standardów i zaprezentowanie nowym głosem znanych już wcześniej historii. Tym sposobem jest stworzenie tzw. Silnej Postaci Kobiecej, co załatwia wszystko. Nie zwraca się w tym procesie uwagi na czasy, w których rozgrywa się akcja i ignoruje ówczesną rzeczywistość przykładając do niej współczesną miarę. Tak też stało się w przypadku nowego Znachora, na potrzeby którego stworzona została Silna Postać Kobieca, czyli Marysia (Maria Kowalska). To niemal całkowite przeciwieństwo Marysi u Hoffmana, dzięki której emocje buzowały w tamtym filmie jak w kociołku pozostawionym na ogniu o godzinę za długo. Współczesna Marysia nie budzi u mnie żadnych ciepłych uczuć – nie, że jej nie lubię, po prostu nie sposób mi się wzruszać oglądając tę opowieść o niej – bo wiem, że sobie poradzi w życiu, o co więc ten cały ambaras? Na tym etapie tworzenia głównej bohaterki ulatują wszystkie emocje towarzyszące Znachorowi Hoffmana. Jego sierotka Marysia była postacią, której chciało się pomóc, której kibicowało się w osiągnięciu szczęścia, za którą z chęcią wsiadłoby się na motocykl i rozwaliło łeb o kamień. Naiwną, słodką dziewczyną, samotną od lat, która na zaloty Zenka, czy jak mu tam było, odpowiada naiwnie: Ale ja pana nie kocham! Koniec tych bzdur, kobiety XXI wieku takie nie są! Z drogi, wchodzi nowa Marysia! Wchodzi i od tego momentu sprawia, że wszystko co w „starym” Znachorze wzruszało, w „nowym” nie wzrusza. A zaczyna się już od pierwszych minut. Oto autorzy filmu rozpoczynają go naprawdę wzruszającą sceną z kochającym ojcem i kochającą go córeczką. Znamy tę historię, wiemy, co wydarzy się dalej, gul staje nam w gardle, gdy mała Marysia przytula się do tatusia, którego za chwilę straci, by za kolejną chwilę zostać zupełnie sama, bezbronna i uzależniona od obcych. Oho, będzie dobrze, myślisz sobie obserwując otwierającą film scenę operacji. I nagle obuchem w łeb. Cześć, jestem Jan. A ja Marysia. Żadnego: gdzie jest tatuś? ja chcę do tatusia! Nic! Obcy chłop? Spoko, też fajny, będziemy mieszkać w lesie ze zwierzątkami. Jebać tatusia! A jeśli tak zaczynasz, to co potem? Ano luzik, mama umarła niedawno, tata zaraz po niej. Marysię owszem, doświadczył los, ale nie wtedy, gdy była malutką dziewczynką, tylko dorosłą pannicą, która za chwilę pojedzie do Warszawy na studia, jeszcze tylko zarobi parę groszy. Sama biorąc swój los w ręce, bo to silna i niezależna kobieta. W wynajmowanym pokoju rzuci tylko okiem na starą lalkę, która aktualnie jest dla niej raczej zwykłą szmatką niż wspomnieniem tych pierwszych kilku lat szczęśliwego życia u boku mamusi i tatusia, zanim śmierć przyszła po wszystkich! Wyruszając z tak ukształtowaną Marysią w ciąg dalszy filmu, całkowicie osłabiasz wszelkie szanse na emocje towarzyszące jej interakcjom z Wilczurem i młodym Czyńskim. Tych pierwszych jest skandalicznie mało. Gazda nie daje możliwości zbudowania jakiejkolwiek relacji pomiędzy nimi poza rzuconym ukradkiem spojrzeniem Wilczura i melodią z dzieciństwa graną przez Marysię. Dochodzi do tego, że dziwisz się na widok Wilczura lecącego z jęzorem do wypadku motocyklowego. Wiesz, o co chodzi, bo widziałeś poprzedniego Znachora (aha, książki nie czytałem, żeby nie było; ekranizacja Hoffmana jest jednak dość wierna, z tego, co się rozejrzałem), ale z tego nowego zupełnie nie wynika, że oto rozegrała się dużo większa tragedia niż wypadek. Podobnie na ekranie wypada wielka miłość Marysi i Leszka, która wielka jest tylko dlatego, że widziałeś poprzednią ekranizację. Wkurwiałeś się, że zarozumiały paniczyk podbija do biednej sierotki, by ją prawdopodobnie skrzywdzić. W nowym Znachorze to raczej Czyński musi się martwić o to, żeby krzywdy nie zrobiła mu wyemancypowana Marysia! Blado wypada w tym wszystkim grający go Ignacy Liss, ale co chłopak winny temu, że wykastrowano go w scenariuszu? No dobra, ewidentny piętnastolatek, jakiego przyszło mu grać, też pasuje do tego współczesnego nam wizerunku młodego mężczyzny, ale akcja filmu nie rozgrywa się teraz, tylko sto lat temu, do jasnej cholery! Oto spełnia się na ekranie lewacki mokry sen o silnej kobiecie, do której podbija pizda w rurkach! Gdzie mu tam do „starego” Czyńskiego, który wyciął matce wszystkie kwiaty i chciał się zabijać w romantyczno-dramatycznym uniesieniu? Płakaliśmy, bo wiedzieliśmy, że Marysi może pęknąć serce na wieść o jego śmierci. A tutaj nie płaczemy, bo Czyński, żeby znaleźć Marysię, dzwoni do mamy, bo standardowo, bez jej pomocy niczego nie osiągnie. Się pytam: czym ja się mam w tej sytuacji wzruszać?!

Tyle dobrego, że kastracja nie czekała też tytułowego bohatera, profesora Wilczura. Przy czym nie uważam, żeby problemem filmu – tak jak to miało miejsce z odmianą Marysi – było to, że i chirurg-znachor kreślony jest tu współczesną kreską. Posuń się miśku Bińczycki, oto ja, nowy znachor. Będę uprawiał seks, jeśli mam ochotę na uprawianie seksu, a do kina nie pójdę w szmatach, tylko założę surdut, bo trza być w butach na seansie. Myślę, że te zmiany bronią się całkiem mocno i nie wpływają na to, czego Znachorowi A.D. 2023 brakuje. Oczywiście można się sprzeczać, czy zmiany fabularne w finałowej pół godzinie filmu w stosunku do filmu z 1981 roku są lepsze czy gorsze, ale ta „kryminalna” warstwa Znachora nigdy nie była jego największą mocą, więc wszystko jedno. Choć gdyby ktoś mnie spytał, to uważam, że doktor Dobraniecki zrezygnowałby z rozbudowanego wątku na rzecz: Proszę państwa, wysoki sądzie, to jest profesor Rafał Wilczur!

Żeby jednak skończyć tę recenzję jakimś optymistycznym akcentem, bo przecież nie jest to film zły, napiszę – co nie jest żadnym odkryciem – że najbardziej nowego Znachora warto zobaczyć dla absolutnie świetnej Anny Szymańczyk w roli kradnącej ekran Zośki.

(2592)

Majonez Kielecki czy Winiary? Pomidorowa z ryżem czy z makaronem? Placki ziemniaczane z cukrem czy z solą? Adam Małysz czy Kamil Stoch? Wydawało się przez chwilę, że do listy tych nieśmiertelnych polskich konfliktów narodowych wkrótce będzie można dodać: Znachor z 1981 czy Znachor z 2023 roku?* Wiadomo już, że nic z tego, bo Król Polski jest tylko jeden. Recenzja filmu Znachor od Netfliksa. *Pierwsza ekranizacja powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, o której wielu zapomina, film Znachor z 1937 roku wyreżyserowany przez Michała Waszyńskiego, nie bierze udziału w tym wyścigu. Obecnie można oglądać go jedynie w ramach ciekawostki w celu dokonania porównań i…

Ocena Końcowa

6

wg Q-skali

Podsumowanie : Po utracie pamięci światowej sławy chirurg udziela się po wsiach jako utalentowany znachor. Skutecznie odpierając zarzuty o tym, że świętości nie wolno szargać, jednocześnie nie potrafi wzbudzić takich emocji, co ukochany przez wszystkich oryginał. Chłodna kalkulacja wzięła górę nad gorącym sercem.

Podziel się tym artykułem:

5 komentarzy

  1. Znachor może być tylko jeden. Zgadzam się nowy nie daje emocji. Tylko ładny obrazek. To nie będzie film do którego się będzie wracać.

  2. No ale z rolą Barcisia to zjebali.

  3. Zjebali po całości. Inna sprawa, że pan doktor w tym nowym już nie tak atrakcyjny aktorsko jak w starym.

  4. frank drebin

    Ale że netflix powstrzymał się i nie ma w filmie inteligentnej postaci murzyńskiej ani wątku lgbt?
    To nie ma co narzekać

  5. @frank
    Zadowolili się dobrym Żydem 🙂

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004