Wielkie firmy znalazły sposób na ponad dwugodzinny product placement sprzedawany w kinach pod postacią filmu – widzowie ich nie nienawidzą! Recenzja filmu Gran Turismo.
O czym jest film Gran Turismo
Jann Mardenborough (Archie Madekwe) całymi dniami przesiaduje przed komputerem, na którym kręci kolejne mistrzowskie okrążenia w Gran Turismo. Nocami też by siedział, ale bratu skutecznie udaje się go wyciągać na imprezki na mieście. Wabik na wyjścia ładnie się uśmiecha i ma na imię Audrey (Maeve Courtier-Lilley). I tak by sobie płynęło nudnym rytmem życie Janna zakłócane pretensjami ojca (Djimon Hounsou), gdyby nie szalony pomysł speca od marketingu Nissana, Danny’ego Moore’a (Orlando Bloom). Wpada on bowiem na pomysł, by zebrać najlepszych graczy w Gran Turismo i wystawić ich w prawdziwych wyścigach po ukończeniu kursu na kierowcę. Zadania przeprowadzenia kursu podejmuje się były kierowca wyścigowy, Jack Salter (David Harbour). Jest on sceptyczny wobec swoich gamingowych podopiecznych, wśród których jest też Jann. Jest przekonany, że szybko udowodni im, że kierownica do komputera nie może się równać z kierownicą samochodu. Nie do końca się tak jednak dzieje.
Zwiastun filmu Gran Turismo
Recenzja filmu Gran Turismo
Nigdy nie grałem w Gran Turismo, ale to dobrze, bo Gran Turismo nie jest ekranizacją Gran Turismo, a fabularną opowieścią opartą na prawdziwych wydarzeniach związanych z tą grą. Oto ktoś wpadł na pomysł posadzenia gamerów za prawdziwym kółkiem, oto stworzona została akademia Nissana, oto gamerzy się nie pozabijali w prawdziwych wyścigach, oto w końcu istnieje prawdziwy Jann Mardenborough, który na planie pełnił rolę kierowcy dublera. Oto – warto o tym chyba napisać – w końcu też trafiła się produkcja, która utarła mi nosa. Pół filmu przewracałem oczami na kolejną we współczesnym kinie wepchniętą na siłę międzyrasową parę (Hounsou i Ginger Spice), a potem poszukałem prawdziwych rodziców Janna i uświadomiłem sobie, że to nie było na siłę, bo tacy są naprawdę. Przy okazji dzięki temu trafiła się choć jedna rzecz, za którą mogę pochwalić Gran Turismo.
Szkoda, cholernie szkoda Neilla Blomkampa do takich filmów! Człowieka, który przed prawie piętnastu laty z gumki recepturki i szwajcarskiego scyzoryka stworzył w kraju, w którym niebezpiecznie jest być bwana mkubwa, jeden z najciekawszych filmów sci-fi XXI wieku. I oto jak w tym memie z czarno-białym koleżką dzwoniącym gdzieś z 1960 roku do naszych czasów z przekonaniem, że na pewno już skolonizowaliśmy Marsa. Jednak, kurde, nie skolonizowaliśmy. Tak samo my po obejrzeniu Dystryktu 9 moglibyśmy zadzwonić z 2009 roku do teraz i zapytać Blomkampa, co teraz porabia. Nasza mina byłaby taka sama jak tego koleżki z mema. Gran Turismo porabia, kurde.
Jeśli widzieliście kiedykolwiek jakiś film wyścigowy, to widzieliście już Gran Turismo i nie ma potrzeby, żebyście lecieli do kina na ten schematyczny do bólu product placement Nissana, Sony i czego tam jeszcze. Naprawdę. W recenzjach poczytacie, że owszem, scenariusz jest słaby, ale gdy zaczynają się ścigać, to wszystko to spada na dalszy plan, bo jak to jest zrealizowane, ło panie! Otóż wcale nie jest! Jest zrealizowane poprawnie i tyle. Blomkamp nie zrewolucjonizował nam tu gatunku wyścigowego, a tego można by przecież oczekiwać po wizjonerze kina. Podobnie jak u Hannibala Lectera po zjedzeniu języka pielęgniarki, tętno widza pozostaje tu na tym samym poziomie. Samochody się ścigają, grafika na ekranie czasem stara się nam przypomnieć, że to wszystko ma coś wspólnego z grą komputerową, a Jack Salter zapewnia Janna, że pomoże mu w trakcie wyścigu swoimi wskazówkami pokonać, co trudniejsze momenty. Wskazówki ograniczają się potem do „weź się w garść” i „musisz go wyprzedzić”. Dzięki, wujku dobra rada. Salter przydaje się też do tego, by standardowo zapewniać Janna, że „to nie jego wina”, ale jak nie jego, kiedy kretyńsko wziął się za wyprzedzanie wężykiem w momencie, kiedy za chwilę miał zjechać do pit-stopu?
Filmowi w niczym nie pomaga scenariusz pełen oklepanych klisz filmowych, wepchniętego na siłę wątku miłosnego i wepchniętego równie na siłę i z dupy wątku projektanta gry Gran Turismo. Jest zamknięty w sobie nastolatek, który spełnia marzenie życia, ale nadal ma minę jak gdyby miał zatwardzenie, jest ojciec, który go nie rozumie, bo nie próbuje zrozumieć, jest diaboliczny czarny charakter w złotym samochodzie, który na torze wyprawia takie rzeczy, że zdyskwalifikowaliby go, zanim zdążyłby powiedzieć „świeca zapłonowa”. Jest też Hungaroring, który udaje inne tory oraz ignorowanie prawdziwej historii na rzecz filmowej fikcji. Jann załapał się dopiero do trzeciej edycji akademii i takie tam. Film rządzi się swoimi prawami i w sumie to akceptuję, bo nie zawsze życie jest najlepszym scenarzystą.
Gran Turismo wchodzi bezboleśnie, owszem, ale nie tego oczekiwałoby się po hicie lata. Chciałoby się jakiegoś „wow, Blomkamp wprowadza kino o wyścigach do XXII wieku!”. Film zdecydowanie jest za długi i zdecydowanie za bardzo chce być biopikiem, a za mało „ekranizacją” gry i product placementem. Tym ostatnim jest chyba najbardziej, choć sprytnie udało się wybrnąć z tego ponad dwugodzinnego product placementu, który wygląda jak product placement przy okazji. W radości z filmu nie pomaga „europejska” realizacja, która odziera film z hollywoodzkiego blichtru. A ja bym wolał hollywoodzki blichtr niż prawie dokumentalne urywki z Eleven Sport. No ale tutaj to może tylko moja fanaberia osoby, która nie przepada za realizowanymi po europejsku blockbusterami. Jak również jest zatwardziałym dziadem, któremu nikt nie wmówi, że esport to prawdziwy sport. Najbardziej mi cały czas szkoda jednak tego biednego Blomkampa, który pewnie sam chciałby być teraz zupełnie gdzieś indziej.
(2588)
Ocena Końcowa
5
wg Q-skali
Podsumowanie : Utalentowany gracz w Gran Turismo otrzymuje szansę pokierowania prawdziwym samochodem podczas równie prawdziwych realnych wyścigów. Stereotypowe, pełne klisz i o pół godziny za długie kino wyścigowe, które cofa karierę Neilla Blomkampa przed miejsce, w którym był wraz z „Dystryktem 9”.
Podziel się tym artykułem: