Jakie to miłe, gdy zapowiadany wybuchowym zwiastunem film również okazuje się wybuchowy. Efektem pełna satysfakcja zarówno z seansu, jak i z tego, że nikt nas w konia nie zrobił i nie wyciął do zwiastuna dwóch fajnych minut ze 115 minut dziadostwa. Łapcie w kinie Atomic Blonde, bo warto. Recenzja filmu Atomic Blonde.
O czym jest film Atomic Blonde
Jest rok 1989. Europa wrze, a w samym jej centrum wciąż mocno trzyma się symbol podziału, jakim jest Mur Berliński. Ostatnie wydarzenia wskazują jednak na to, że mogą to być jego ostatnie chwile i za moment padnie łącząc z powrotem kapitalistyczny RFN z komunistycznym NRD. Nic więc dziwnego, że atmosfera w mieście z dnia na dzień staje się coraz bardziej napięta. Tarcia pojawiają się również na arenie szpiegowskiej, a pewnego wieczora zamordowany zostaje brytyjski agent. Mordercą szpiegowski znajomy z ZSRR, który przejmuje od swojej ofiary zegarek zawierający listę tajnych agentów działających na arenie dyplomatycznej wojny. Tydzień później poobijana agentka MI6 Lorraine Broughton (Charlize Theron) ledwo wyciąga swoje półzwłoki z wanny pełnej lodu, by udać się na briefing w siedzibie wywiadu. W bardziej przypominającym przesłuchanie spotkaniu uczestniczy również kolega z CIA Emmett Kurzfeld (John Goodman), który podobnie jak jego brytyjski odpowiednik (Toby Jones) bardzo chce dowiedzieć się tego, co wydarzyło się przed tygodniem w Berlinie. Właśnie tam Lorraine wybrała się, by odzyskać feralną listę agentów współpracując z głęboko zakamuflowanym brytyjskim agentem Davidem Percivalem (James McAvoy). Stawka zawodowej wycieczki była podwójna: kto zdobędzie listę, pozna również personalia podwójnego brytyjskiego agenta pracującego także dla ruskich. Razem z opowieścią Lorraine cofamy się więc o siedem dni i od razu po wylądowaniu jacyś ruscy najwyraźniej chcą czegoś więcej niż tylko porozmawiać.
Recenzja filmu Atomic Blonde
W Poszedłbymie wyrażałem nadzieję na to, żeby zapowiadający się wybuchowo Atomic Blonde nie został zepsuty przez zbyt ambitną fabułę. Często tak kończą się filmy, które w zwiastunie kuszą mordobiciem i strzelaniem, a potem cały film jest przegadany, bo scenarzysta myślał, że jest Szekspirem. Cóż, wyszło trochę na przekór, bo Atomic Blonde nie jest bezmyślnym akcyjniakiem, w którym non stop ktoś dostaje po ryju, tak jak w sumie chciałem, żeby był. Tyle, że te spokojniejsze momenty są tutaj właściwie w większości i na szczęście nie psują efektu końcowego, który robi wrażenie. Gdybym musiał narzekać, to bym ponarzekał, że jak dla mnie tej szpiegowskiej gry w kotka i myszkę było za dużo i końcówka trochę mnie znużyła, ale na szczęście nie muszę narzekać, bo Atomic Blonde jest filmem bez dwóch zdań satysfakcjonującym.
W końcu można chyba napisać wyświechtane: fajnych czasów dożyliśmy. Może to zbyt optymistyczny szacunek, ale zdecydowanie kino przestało bawić się w grzeczne akcyjniaki, w których nikt nie krwawi i wróciło do tego, co tygrysy lubią najbardziej. Jeszcze jeden wyświecht z tym tygrysem. Atomic Blonde to kolejny po Johnie Wicku (obydwa filmy łączy ten sam reżyser David Leitch) czy Deadpoolu (Leitch wyreżyseruje też dwójkę) film, który na duży ekran przynosi jeszcze więcej dobra w postaci krwawej rozpierduchy na skalę, jakiej kino w ostatnich latach panicznie się bało. A jest nawet jeszcze lepiej, bo mocno komiksowe Wick czy Deadpool prezentowały przegiętą akcję przepuszczoną przez pryzmat pastiszu. Atomic Blonde jest niemal całkiem na poważnie i nie mam wątpliwości, że dzięki temu podobał mi się bardziej niż John Wick. Kto więc szukałby tu Wicka w stosunku 1:1, nie znajdzie go. Atomic Blonde to taki zachodni Raid tyle, że z dobrymi aktorami.
Charlize Theron jest w Atomic Blonde równie znakomita jak sceny akcji. Nie tylko dlatego, że sama leje po ryjach czy strzela z giwery, ale również dlatego, że wykreowała świetną postać, która nie jest Supermanką. Inaczej. Supermanką to jest, ale gdy po akcji zaszywa się w wannie czy idzie na podryw do klubu, widać, że nie jest to niezniszczalna maszyna do zabijania, a osoba, która robi co robi i znalazła się tu, gdzie się znalazła, ale wcale tego nie szukała, bo to kocha. Theron jest w swojej roli w stu procentach wiarygodna i to wcale nie dlatego, że jak ją uderzą to krwawi i ma siniaki.
Sama zaś akcja to top topów i nie ma się co rozpisywać wymieniając, co w tej akcji jest fajne. Wszystko jest fajne. Oglądasz tę długą scenę na jednym ujęciu i widzisz, że cię oszukują, bo to wcale nie jest scena na jednym ujęciu, ale totalnie się tym nie przejmujesz starając się nie przegapić żadnego ciosu i żadnej ekwilibrystyki kamery, która płynnie „siedzi” na siedzeniu pasażera (choć tak naprawdę to powinien tam siedzieć Marsan), a za chwilę wędruje gdzie indziej i widać, że na siedzeniu pasażera rzeczywiście siedzi Marsan. Znaczy się jego bohater.
Całości dopełnia świetnie oddany klimat epoki przedtransformacji. Industrialny Berlin przełomu „wieków” zamieszkały przez wałęsające się po ulicy punki, ale też seksowne Francuzki (Sofia Boutella) i klaustrofobicznie zamknięty murem, współgra z opowiadaną historią na tyle skutecznie, że całość zaowocowała najlepszym akcyjniakiem tego roku. Dawać mnie tę drugą część!
(2273)
Ocena Końcowa
9
wg Q-skali
Podsumowanie : W przededniu runięcia Muru Berlińskiego, brytyjska agentka wyrusza do Berlina, by zdobyć ważny dokument i zdemaskować zdrajcę. Kobieca odpowiedź na Johna Wicka zaowocowała jeszcze lepszym filmem. Brawa za realizm i oddanie ducha epoki.
Podziel się tym artykułem:
3 komentarze
Pingback: Bodyguard Zawodowiec. Recenza filmu Hitman's Bodyguard
Pingback: Najlepsze filmy 2017 roku
Pingback: The Old Guard. Recenzja filmu. Charlize Theron. Netflix