Podobno w każdym człowieku drzemią dwa wilki. Natomiast w Zamachu na papieża na pewno drzemią dwa filmy: dobry i zły. Recenzja filmu Zamach na papieża.
O czym jest film Zamach na papieża
PRL, początek lat 80. Na Kremlu za plecami I Sekretarza zaplanowana zostaje operacja Paproch. Głównym jej celem jest wyeliminowanie papieża Jana Pawła II. Do wykonania tego zamachu wybrany zostaje cierpiący na płynność finansową Ali Agca. Na tym plan się nie kończy, bo potem trzeba będzie wyeliminować jeszcze Ali Agcę. Tego zadania podejmie się emerytowany wojskowy, Konstanty Brusicki pseudonim Bruno. Bruno to strzelec wyborowy, jakiego świat nie widział. Tylko czterech innych snajperów mogło się z nim równać na całym świecie w czasach jego największej świetności. Były wojskowy podejmuje się zadania, które ma znamiona planu doskonałego. Otóż Brusickiego nie będzie trzeba potem eliminować, bo skutecznie wyeliminuje go nieuleczalny rak płuc. Bruno przygotowuje się do zadania w małej mieścinie, gdzie w ostatnim czasie zaczynają ginąć dzieci.
Zwiastun filmu Władysława Pasikowskiego
Recenzja filmu Zamach na papieża
Nie jesteś fanem Władysława Pasikowskiego, jeśli przez pierwsze pół godziny jego najnowszego filmu nie szczerzysz japy z zachwytu. No po prostu nie jesteś i weź się z tym pogódź. Przestań snuć te smutne pierdolety, że Pasikowski zapomniał, że lata 90. już dawno minęły, a on dalej kręci takie same filmy. A jakie filmy ma kręcić autor, który wypracował sobie niepowtarzalny styl w najsmutniejszym okresie polskiej kinematografii utkniętej pomiędzy martyrologią Wajdy, a rozrywkowym Hollywoodem, z którego filmy nagle przestały się pojawiać w kinach dopiero pięć lat po ich premierze? Jeśli idziesz do kina na film Pasikowskiego, to nie spodziewaj się filmu Jamesa Gunna. Nie ma to najmniejszego sensu (choć w drugą stronę to bym coś takiego zobaczył). Zamiast narzekać, ciesz się, że Pasikowski wrócił do oryginalnego siebie z początku kariery. Zamach na papieża to 200 procent Pasikowskiego w Pasikowskim. Kino autora, którego nie pomylisz z nikim innym. Filmowca, który wypracował sobie pozycję niepokornego i niepokornym pozostał, nawet jeśli oznacza to mentalne zatrzymanie się w latach 90. przy okazji jego najnowszego filmu. Dla mnie to plus, bo przynajmniej wiem, że oglądam Pasikowskiego, a nie tak jak teraz, gdy do końca nie wiadomo, czy ten najnowszy kinowy hit to Matuszyński, Holoubek czy inny Domalewski. I nie chodzi o to, że złe filmy robią, wręcz przeciwnie, ale jak nie przeczytasz, kto wyreżyserował daną produkcję, to sam się nie domyślisz.
Od pierwszych sekund Zamachu na papieża jesteś w domu. Genialny wstęp z opowieścią o snajperach i komisją weryfikacyjną Polskiego Związku Wędkarskiego od razu nastraja cię na cały seans ogromnym bananem. Głos Mirosława Baki z offu otula niczym Samuel L. Jackson na lektorce u Quentina Tarantino. Później już nie powróci, ani głos, ani Baka, ale robi robotę, a ty po paru minutach zanurzony jesteś w czystym Pasikowskim niczym trup dziewczyny, który za chwilę wypływa zza kadru.
Zamacha na papieża to wszystko to, co kochamy u Pasikowskiego. Męscy mężczyźni, puszczalskie kobiety oraz dialogi do zapamiętania i wykorzystania w dogodnych momentach. Nakręcone fajną kamerą, wizualnie skutecznie umieszczone w epoce, w której rozgrywa się akcja filmu, atrakcyjne fabularnie, bo przecież sam zamach na papieża i realizacja tego planu są ciekawe i nie sposób temu zaprzeczyć. Z prawdziwą historią w tle, już mniejsza o to jak wykorzystaną, bo niepotrzebnie marginalizowaną. Przydałoby się trochę faktów choćby w postaci pisemnego wstępu, bo to zawsze dodaje filmowi wartości, gdy masz wrażenie, że oglądasz coś, co się wydarzyło, ale o czego szczegółach nie miałeś pojęcia. Bez tego uwiera, że nie wiesz co jest prawdą, a co fikcją wymyśloną w głowie Pasikowskiego.
Nie zagubisz się jednak w tym świecie, jeśli Pasikowskego zajadałeś na śniadanie w połowie liceum. Zamach na papieża nie brzmi żadną fałszywą nutą w requiem skomponowanym przez twórcę Psów i Krolla. To świat męskich mężczyzn, którzy mówią jak męscy mężczyźni, dają w ryj jak męscy mężczyźni, chleją wódę jak męscy mężczyźni, klną jak męscy mężczyźni i są męskimi mężczyznami nawet z peruką na głowie (ciekawe czy Adam Woronowicz zbiera sobie tupeciki i peruki z planów kolejnych filmów, jeśli tak, to już chyba pokoju mu na nie zabrakło). Dla innych nie ma tu miejsca, bo jeśli męscy mężczyźni wyczują w tobie choćby malutki pierwiastek niemęskiego mężczyzny, to nie będą patrzeć na to, że jest 2025 rok. Wprost ci powiedzą, że jesteś ciotą i zaczną cisnąć z ciebie bekę. Nowy w świecie Władysława Pasikowskiego? No jakże mi przykro. Nie płacz, ze tak nie wolno!
Pasikowski dalej nie potrafi pisać postaci kobiecych. Nawet jeśli w tym przypadku sobie troszeczkę ułatwił sprawę – takie Agata, Angela czy Nadia były po prostu puszczalskie przez co nieco bardziej skomplikowane psychologicznie. Blanka czy tam Bianka (Karolina Gruszka), nie pamiętam, nie jest puszczalska, a od razu na dzień dobry jest pospolitą kurwą z charakterem. Zmusił cię? Pojebany jesteś? Zapłacił mi. Nie musi się więc tutaj Pasikowski pochylać głębiej nad jej charakterem i tym, co doprowadziło ją do puszczania. Ostatecznie dla widza to wszystko jedno, bo w jej przypadku najbardziej zasadnym jest pytanie o to, po co w ogóle taka postać w Zamachu na papieża? Ja nie wiem. Jasne, jest w tym starym skurwielu Brunie jakaś ostatnia iskra człowieczeństwa, która chce kochać, być kochanym, chcę się opiekować, chce być dobrym, ale Pasikowski opowiada o tym równie subtelnie, co swoje firmowe żarty o fujarze, która dyndała komuś tam do kolan. Zbyt męskim jest reżyserem, by umieć to zrobić, przez co wątek Blanki/Bianki jest pierwszym do całkowitego wyrzucenie go w kosmos. A to nie koniec panteonu postaci kobiet widzianych okiem Pasika. Jest przecież też alkoholiczka i kolejna puszczalska na jeszcze wyższym poziomie, bo to córka głównego bohatera, która puściła się z Nigeryjczykiem.
Do wyrzucenia w kosmos jest więcej, a tym, co pogrąża Zamach na papieża w złych ocenach jest nadmiar niepotrzebnych wątków, które odciągają uwagę widza od głównej historii. Ta na długi okres zamiera, bo Bruno zamiast w spokoju przygotowywać się do swojego zadania, niespodziewanie musi wykonać kilka misji pobocznych zupełnie z dupy i cała konstrukcja filmu upada pod ciężarem niepotrzebnego balastu. Dalej trafiają się sceny perełki, teksty perełki, kreacje perełki (aktorzy mają pełną świadomość tego, w czym grają i dają się ponieść pasikowszczyźnie), ale zbyt długo człowiek zaczyna kręcić się niecierpliwo znudzony w fotelu, by powrócić na ścieżkę, którą tak radośnie podążał przez pierwsze 30 minut. Nie pomaga w tym również bieda-finał prosto z odcinka Trudnych spraw o papieżu. Nie widzieliście go? Spokojnie, powtórzą na TVN7 w czwartek o 13:40.
Ale żeby od razu jakieś gówno-oceny pokroju 4/10? Nie dam się ponieść tej fali! Dawno się tak dobrze nie bawiłem na fragmentach żadnego filmu oglądanego w kinie (może też dlatego, że byłem na sali sam i sobie mogłem nawet pośpiewać Kochać Szczepanika wraz z wiejskim zespołem muzycznym).
(2650)
Ocena Końcowa
7
w skali 1-10
Podsumowanie : Umierający na raka snajper wyborowy podejmuje się uczestnictwa w zamachu na papieża Jana Pawła II. 200 procent Pasikowskiego w Pasikowskim. Gdyby film utrzymał jakość pierwszej pół godziny, może byłaby i Dycha. No ale potem tonie to wszystko w zupełnie zbędnych wątkach pobocznych, które nie wnoszą niczego do całości, no może poza sceną z młotkami.
Podziel się tym artykułem:

Jak się to ma jakościowo do Psów 3?
Psy 3 oceniam na 3, więc jest przynajmniej dwa razy lepszy 🙂
https://quentin.pl/2020/01/psy-3-recenzja-filmu.html
Czasami się zastanawiam czy te głosy krytyki, które przywołujesz czasami w swoich recenzjach są prawdziwe, czy wymyślasz je na potrzeby własnej polemiki 🙂
No ale pewnie wynika to z tego, że ja w zasadzie przestałem czytać recenzje filmów poza Twoimi. Natomiast ad meritum, to rozbawił mnie akapit, w którym dziwisz się, że ludzie się dziwią, że Pasikowski nakręcił film w którym akcja dzieje się w latach 90-tych i ten film jest za bardzo jak z lat 90-tych. Jakbym był reżyserem to taka krytyka byłaby dla mnie największym komplementem.
Najczęściej przywołuję opinie, które mignęły mi na Filmwebie. Recenzji nie czytam, ale wchodzę w zakładkę, w której jest kilka zdań o filmie od recenzentów, widzów i znajomych. Jeśli się pojawiają w recenzjach, to na 90 proc. stamtąd. Reszta pewnie z Twittera. Nie są wymyślone 🙂