Trzynaście lat minęło od ostatniego, porządnego filmu Juliusza Machulskiego. Potem nastąpił rollercoaster totalnych klap (Ile waży koń trojański, Ambassada) oraz przeciętniaków (Kołysanka) i wydawało się, że właśnie taki przeciętniak będzie następny w kolejce. Sprawdziło się? Recenzja filmu Volta.
O czym jest film Volta
Podczas przejażdżki samochodowej ulicami Lublina, Aga (Aleksandra Domańska) i jej ochroniarz Dycha (Michał Żurawski) o mało nie rozjeżdżają na ketchup Wiki (Olga Bołądź). W ramach przeprosin podrzucają ją do odziedziczonej przez nią po dziadku kamienicy, która wyraźnie wpada w oko Adze i chciałaby ją odkupić. Przeprowadzająca akurat remont Wiki zaprzyjaźnia się z Agą i wkrótce nowa znajoma jest świadkiem odnalezienia ukrytego za ścianą skarbu. To warta fortunę korona króla Kazimierza Wielkiego. Odkryciem zaczyna interesować się facet Agi, Bruno Volta (Andrzej Zieliński). To pewny siebie spin doktor, który aktualnie zajmuje się kampanią prezydencką niejakiego Kazimierza Dolnego (Jacek Braciak). Nie jest to łatwa robota, bo propagujący wartości patriotyczno-religijne kandydat partii Socjalistyczno-Narodowej popełnia gafę za gafą. Volta w koronie króla Kazimierza widzi szansę na ocieplenie wizerunku swojego podopiecznego, który choć na poparcie narzekać nie może, to zawsze mogłoby być lepiej. Zwracając historyczny artefakt państwu zapracowałby nie tylko na wybór na prezydenta, a nawet może i na króla! Teraz tylko wystarczy wejść w posiadanie drogocennej, choć brzydkiej, korony.
Recenzja filmu Volta
Do filmu Volta byłem nastawiony mocno sceptycznie, ale na szczęście nie było tak źle. A nawet było całkiem okej. W porównaniu do przenędznej Ambassady, Volta wygląda bardzo dobrze, choć jeśli już bawić się w porównania, to nie jest to poziom Vinci, nie mówiąc już o Vabankach, bo tu nie ma o czym gadać. Machulski zaczął karierę od swojego opus magnum i nic się już w tej kwestii nie zmieni. Mimo to reżyserowi wyraźnie służy powrót do ulubionego przez niego con-gatunku i w nim czuje się najlepiej. Poprzednie filmy, choć pomysły na fabułę miały niezłe, a nawet i bardzo dobre, zupełnie nie potrafiły wykorzystać potencjału i kończyło się pierdołami, które tak bardzo chcą być luźne, wesołe i zawadiackie, że zupełnie takie nie były. Tymczasem Volta serwuje zupełnie przeciwną sytuację. Choć pomysłu na fabułę tu nie ma (o tym za chwilę), to może właśnie dlatego trzeba było się bardziej przyłożyć do całej reszty i wyszedł sympatyczny misz-masz, w którym nic się nie dzieje, a mimo to seans żwawo leci do przodu skacząc po różnych płaszczyznach czasowych, a nawet po różnych epokach z historii Polski. Dużo tu rzeczy, z których można by kilka kolejnych filmów zrobić, bo posłużyłyby za niezły punkt wyjścia.
Największy problem filmu Volta to ta nieszczęsna fabuła, której tu brak. Odczułem to podczas seansu, ale też podczas pisania streszczenia fabuły filmu Volta. Tak pisałem, pisałem i sam już nie wiedziałem, o czym warto wspomnieć, bo ważne dla fabuły właśnie. I o czym właściwie był ten film. Laska znalazła koronę, facet chce ją przejąć, koniec fabuły. Zaskakująco mało tych ważnych punktów, jak na film, w którym podróżujemy i do Hiszpanii i do czasów napoleońskich i do renesansu. Śmiało można zadać pytanie: jakie te podróże wstecz mają sens i w jaki sposób pchają fabułę do przodu? Nie pchają, ot kilka rodzajowych scenek, których mogłoby nie być. I tak praktycznie cały film.
Filmowi Machulskiego ciąży też, znów paradoksalnie, gatunek, jaki Volta reprezentuje. Wszyscy wiemy, że coś się w filmie kręci, ale nie wiadomo co i można odnieść wrażenie, że… totalnie nic. Masa tu scen, w których słychać charakterystyczną muzykę brzmiącą przy filmowych przekrętach i „informującą”, że oto jesteśmy świadkami fabularnej, nomen omen, volty. Tyle, że oglądane obrazki z tym nie współgrają. Ktoś wchodzi do domu. Koniec. Wydaje się więc, że dużo lepszy sposób na con-movie jest taki, że od początku wiemy, jaki jest cel filmowego przekrętu i dopiero później się nim bawimy. Cuma wychodzi z paki, żeby zwinąć Damę z łasiczką – ot, np. tak. Zaś przez 90 minut Volty można zwątpić w to, czy film się już zaczął, czy może wciąż jesteśmy na wstępie. A potem słusznie dochodzimy do wniosku, że strasznie grubymi nićmi to zostało uszyte i masa tu szczęśliwych zbiegów okoliczności i dziur sprzyjających intrydze. Przekreślają Voltę jako dobrze przemyślany film o przekręcie, ale na szczęście nie przekreślają solidnej rozrywki na poziomie krajowym. Mnie jakoś wielce owe nieścisłości i ich wielkość nie przeszkadzały. Tak jak i oczywisty product placement, głównie Lublina. Bywało już znacznie gorzej w polskim kinie. Jestem zdania, że już lepiej sprzedać się Lublinowi i przynajmniej jakoś wyglądać niż nie sprzedać się nikomu i wyglądać jak film z wesela.
Paradoksalne to wszystko, bo z jednej strony piszę, że Machulskiemu służy powrót do con-movie, a z drugiej, że nie ma tu wcale tego con-movie. No ale może mając z tyłu głowy, że znów robi takie kino, łatwiej było mu napisać lekki i wesoły scenariusz. Bo taki moim zdaniem napisał. Nie są to szczyty humoru, bo na śmierć ze śmiechu nie ma co liczyć, ale myślę, że to dobra droga do jeszcze lepszego filmu, który być może uda się jeszcze Machulskiemu stworzyć. Uważam, że Volta napisana jest na najlepszym poziomie, na jaki obecnie stać polską rozrywkę filmową i lejąca się na nią krytyka na Filmwebie jest nieuzasadniona. Volta nieźle przepuszcza to, co obecnie dzieje się w polskiej polityce i okolicach przez krzywe zwierciadło i to najmocniejsze akcenty filmu. Podobały mi się też próby zrobienia polskiej odpowiedzi na Kod da Vinci i może w tę stronę warto było pójść zostawiając przekręt na boku? Zamiast odnaleźć koronę to jej szukać?
Na koniec trzeba jeszcze wspomnieć Jacka Braciaka, aktora, o którym od lat powtarzam, że jeśli napiszę w końcu film (wszyscy wiemy, że nigdy się to nie zdarzy), to będzie w nim rola dla niego ;). Jako Dolny jest świetny i zostawia w tyle resztę konkurencji. Siłować na komediowe aktorstwo mógłby się z nim jedynie Cezary Pazura, ale niestety jest tutaj w znikomych ilościach. Reszta obsady robi swoje, więc jedynie wątki z karłami bym wywalił w kosmos.
(2269)
Czas na ocenę:
Ocena: 7
7
wg Q-skali
Podsumowanie: Odnalezienie zaginionej korony króla Kazimierza Wielkiego daje początek historyczno-politycznym perypetiom. Nie jest to jeszcze Machulski, którym można by się pochwalić na świecie, ale zdecydowana zwyżka formy po koszmarnej Ambassadzie.
Ej! Kołysanka była przednia
Nie, ale zazdroszczę, też bym chciał, żeby mi się podobała 😉