×
Po prostu przyjaźń (2017), reż. Filip Zylber.

Po prostu przyjaźń. Po prostu recenzja

Historia stara jak świat. Miałem nie iść do kina na film Po prostu przyjaźń, ale wyczytałem na Filmwebie, że jest on tak straszny i okropny, że gorzej być nie może. Zwykle nie ruszają mnie takie opinie, ale ta była dobrze uargumentowana, więc uznałem, że sensowna. A ja lubię oglądać takie straszne i okropne filmy, bo fajnie się potem pisze ich recenzję. Resztę historii już pewnie znacie. Poszedłem do kina i okazało się, że dupa, wcale nie jest tak źle jak miało być. Jest… badum.tss. lepiej. A nawet dużo lepiej porównując do opinii z poziomu skrobania dna od spodu. Recenzja filmu Po prostu przyjaźń.

O czym jest film Po prostu przyjaźń

Trudno powiedzieć, bo tak po prawdzie to nie ma tu jakiejś konkretnej fabuły, którą można streścić do jednego zdania. Gdzieś tam w głębi da się wydobyć trochę szkieletu i ości i wyglądałyby one tak: grupa znajomych z liceum każdego roku wyrusza na wyprawę w góry. Tradycję zapoczątkował ich szkolny wychowawca czy tam jedynie nauczyciel polskiego (Marcin Perchuć). Kiedyś zabrał ich w góry – nie wiadomo czemu akurat ich i dlaczego nie całą klasę – i tak im zostało przez kolejne lata. Po prostu przyjaźń opowiada o jednej z takich wypraw, ale pisanie w ten sposób jest sporym nadużyciem, bo ani nie zdradza tego beznadziejny zwiastun, ani w filmie nie jest to jasno powiedziane od początku jakby to miał jakiś nie wiadomo jaki twist. Tak czy siak do grupy byłych uczniów należą Julia (Agnieszka Więdłocha), która właśnie się dowiedziała, że ma raka, Jadźka (Aleksandra Domańska), która zbiera… guziki znanych ludzi oraz tworzący skomplikowany trójkąt miłosny Grzesiek (Zakościelny), Kamil (Stramowski) i Olka (Katarzyna Dąbrowska). Kamil i Olka są rozwiedzionym małżeństwem, a kobieta spotyka się aktualnie (i potajemnie) z najlepszym kolegą Kamila, Grześkiem właśnie. Do tego dochodzi nauczyciel, który właśnie wygrał 10 milionów w totka. Pogrubiam, bo lubię Marcina Perchucia. Dobrze się z nim pije ;).

No i teoretycznie byłaby to spójna fabuła, gdyby nie fakt, że w filmie śledzimy jeszcze dwa inne i praktycznie zupełnie niezwiązane z powyższym wątki: potrąconego przez samochód chłopca, którego kumpel sprawcy próbuje zmiękczyć, by nie pogrążył owego sprawcy w sądzie oraz niejakiej Ivanki (Magdalena Różczka), która wymyśliła sobie, że na dawcę spermy najlepiej nadaje się jej elegancki sąsiad (Topa). Dzieje się, nie?

Recenzja filmu Po prostu przyjaźń

W kwestii budowy Po prostu przyjaźń nic się nie zmienia od tego, co pisałem w Poszedłbymie. To klasyczne chodzenie po linii najmniejszego oporu zużyte w kinie już dziesiątki razy. Zbieramy gwiazdorską obsadę, tworzymy kilka przenikających się historii, voila mamy film. Do perfekcji takie przenikanie doprowadził To właśnie miłość i potwierdził przy okazji, że to jeden z najprostszych sposobów na film, bo w sumie nie trzeba wymyślać mu żadnej fabuły, a wystarczy motyw przewodni. Po prostu przyjaźń nie wnosi do takiej budowy niczego nowego poza chaosem. Patrząc na film tylko z tego punktu widzenia łatwo zauważy się, że to przenikanie się wątków jest zrobione słabo i chaotycznie. Albo w zupełnym oderwaniu od, nazwijmy to, głównej fabuły (najsłabszy wątek Różdżki i Topy – wygląda jak jakiś pomysł na film, którego nikt nie chciał wykorzystać, więc wykastrowano go do sedna i dołączono do innej produkcji), albo z nieudolną próbą połączenia jednego z drugim. Trudno powiedzieć, z jakiego powodu bohaterka Więdłochy pyta o zdrowie potrąconego chłopca, a jeszcze trudniej, dlaczego lekarz zdardza takie szczegóły zupełnie obcej chłopcu osobie. Czuć tu niekończące się poprawki w scenariuszu, z powodu których zaplątały się w nim pomysły z poprzednich draftów. Postać Więdłochy – o ile dobrze pamiętam, bo dopiero teraz to sobie uświadomiłem i może jestem w błędzie – przyszła do szpitala z powodu tego chłopca właśnie, a przynajmniej tak to wyglądało (choć pewnie było jakąś wizytą kontrolną, co nie zmienia faktu, że jest wrażenie oglądania kilku różnych koncepcji). Co dziwne, bo nie ma później żadnej przesłanki, że coś ich ze sobą łączy. Podobne uczucie zagubienia w montażu towarzyszy wątkowi Perchucia i Sonii Bohosiewicz. Podczas kolacji jest jasne, że ciała dała Bohosiewicz, a potem bohaterowie zachowują się tak jakby winna była postać Perchucia

Dobra, no nie jest film Po prostu przyjaźń jakąś wielce misterną scenariuszowo układanką, wręcz przeciwnie. Na szczęście – co okazało się ważniejsze – dużo lepiej poszło z kreowaniem samych postaci i ich losów. Pierwsze są sympatyczne, a drugie na tyle ciekawe, żeby oglądać Po prostu przyjaźń z przyjemnością. Wiadomo, że nie ma czasu na zagłębianie się we wszystkie możliwe zakamarki ich duszy (a byłoby, gdyby całkiem wywalić niepotrzebny wątek Różczka/Topa) i sporo rzeczy jest jedynie naszkicowane z nadzieją na wyrozumiałość widza, ale ważne jest jedno. To, że Po prostu przyjaźń nie jest kolejną głupią polską komedią, ani nie jest kolejną nieromantyczną polską komedią romantyczną, a bardziej lekkim filmem obyczajowym, w którym nie wszystko jest takie kolorowe i wymuskane jak wnętrza z produkcji TVN-u. Którą, nawiasem mówiąc, Po prostu przyjaźń jest, co może niektórym przeszkadzać. Kto widział choć jedną, ten wie, jaki standard życia mają ich bohaterowie itd. Tutaj też dużo rzeczy jest na wypasie, obowiązkowe apartamenty z widokiem na Pałac Kultury itd., ale nie przesłania to wspomnianej wyżej „sympatyczności” głównych bohaterów. Która jest najważniejsza wobec dziurawej fabuły i nie oszukujmy się, nie jakichś specjalnie błyskotliwych dialogów. Kiedy wystarczająco mocno przymknie się oczy, spędzi się w kinie przyjemne dwie godziny. Ja tam spędziłem, choć rękami i nogami zapierałem się przed tym, żeby czasem Po prostu przyjaźń mi się nie spodobał. Nie jest to kino, które koniecznie i w te pędy trzeba obejrzeć w kinie, ale seans z pewnością nie jest katorgą.

Z listy fakapów Po prostu przyjaźń koniecznie trzeba napiętnować jeden: debilną scenę z kupowaniem psa od górala. No ludzie, scenarzystkę powinno się ukarać kilkudziesięcioma godzinami pracy społecznej w schronisku dla psów!

A i jeszcze na koniec warto wspomnieć o rzadkich w polskim kinie sympatycznych dzieciakach, które nawet potrafią grać. Były w filmie dwa i oboje dali radę. To miła odmiana od mjakmiłościowych Wojtusiów. Na szczęście wcielający się w jego postać Feliks Matecki jest kumaty i chce zostać piłkarzem, jak teraz czytam :). Oby lepiej haratał w gałę niż gra.

(2177)

Historia stara jak świat. Miałem nie iść do kina na film Po prostu przyjaźń, ale wyczytałem na Filmwebie, że jest on tak straszny i okropny, że gorzej być nie może. Zwykle nie ruszają mnie takie opinie, ale ta była dobrze uargumentowana, więc uznałem, że sensowna. A ja lubię oglądać takie straszne i okropne filmy, bo fajnie się potem pisze ich recenzję. Resztę historii już pewnie znacie. Poszedłem do kina i okazało się, że dupa, wcale nie jest tak źle jak miało być. Jest... badum.tss. lepiej. A nawet dużo lepiej porównując do opinii z poziomu skrobania dna od spodu. Recenzja filmu…

Ocena Końcowa

7

wg Q-skali

Podsumowanie : Grupa przyjaciół wyrusza na coroczną wyprawę w góry. Tym razem będą musieli wytłumaczyć sobie kilka rzeczy. Sympatyczne kino obyczajowe, które uniknęło pokusie bycia głupią komedią romantyczną.

Podziel się tym artykułem:

5 komentarzy

  1. frank drebin

    Panie, ja bym wolał przeczytać dlaczego mi się „Księgowy” nie podobał 🙂

    A tak btw, nie lubię nikomu zaglądać do portfela ale chyba pisanie „przeznikogonieczytanego” bloga to intratne zajęcie, skoro stać cię na chodzenie do kina na słabe filmy? 😉

  2. „Księgowy” to jakieś absurdalne kuriozum z totalnie przekombinowanym scenariuszem. Jak przewidywałem w Prevuesach bodaj, zabrakło jedynie, żeby na końcu Księgowy w pełnej napięcia scenie rodem z Kobayashiego w „Podejrzanych” zaskoczył wszystkich, że autyzm udawał od dziecka! 🙂 A jeszcze lepiej oczywiście, żeby Łysy z Łiplasza to odkrył w montażu migawek z poprzednich scen :).

    Pisanie przeznikogonieczytanego bloga to hobby, jestem jak Stasia Bozowska – orka na ugorze, te sprawy 🙂

  3. frank drebin

    „„Księgowy” to jakieś absurdalne kuriozum z totalnie przekombinowanym scenariuszem. ”
    O, brakowało mi tego podsumowania, to teraz będę musiał mu zmniejszyć ocenę z 6 na 5/10 🙂

    „Stasia Bozowska”
    Wstyd przyznać ale musiałem wujka G spytać kto zacz. Pewnie miałem to w szkole w czasach, kiedy wolałem już czytać Macleana zamiast lektur 🙂

  4. Nie przejmowałbym się. Ja z kolei nigdy nie ekscytowałem się MacLeanem 😉

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004