Nie słabnie zainteresowanie zombiakami. Po tym jak południowi Koreańczycy powalczyli z nimi w pociągu, Japończycy powalczyli z nimi w miasteczku outletowym. Recenzja filmu I Am a Hero.
O czym jest film I Am a Hero
Hideo Suzuki jest rysownikiem mang. Przed piętnastu laty odniósł największy w karierze sukces i zgarnął nagrodę dla najlepszego debiutanta w branży, ale od tego czasu wiele się zmieniło. Na gorsze. Hideo jest podrzędnym rysownikiem w jakiejś bliżej nieokreślonej firemce, a kolejne jego próby podbicia rynku nową mangą spotykają się z odrzuceniem. Bohaterowie jego mang są zbyt normalni jak na wymagania rynku, a przynajmniej tak słyszy w wydawnictwach. Wkurza to także jego dziewczynę, która wyrzuca go z domu. Hideo jest zbyt cichy i spokojny, żeby się sprzeciwiać. Prosi tylko swoją ukochaną strzelbę i papiery na nią, bez których nie mógłby jej używać. Tymczasem media podają coraz więcej informacji o nowym wirusie i jego ofiarach wyglądających dziwnie (wirus uwypukla żyły) i zachowujących się dziwnie (pewna pani pogryzła psa). Jedną z ofiar okazuje się dziewczyna Hideo, która na drugi dzień strasznie przeprasza rysownika za swoje zachowanie, by za chwilę chcieć go zjeść. Hideo ucieka, a na mieście rozpętuje się piekło. Szansą przetrwania tego piekła góra Fudżi, na której wysokości wirus podobno ma tracić swoje właściwości. Hideo z właśnie poznaną dziewczyną (nie wiem, która ta, więc wypiszę ze trzy, a nuż trafię: Masami Nagasawa, Kasumi Arimura, Miho Suzuki) wyruszają więc w tym kierunku.
Recenzja filmu I Am a Hero
Historia I Am a Hero, jak to zwykle w Japonii bywa, zaczęła się od wielce popularnej mangi. Potem był już film, po obejrzeniu którego właściwie ciężko powiedzieć, dlaczego akurat ta manga zrobiła karierę. Ciężko, bo nie ma w jej filmowej adaptacji niczego nowego, co zrewolucjonizowałoby zombie-gatunek. Wręcz przeciwnie, od początku do końca ułożona została ze znanych klisz i to jej największa słabość, bo ktoś, kto chciałby zobaczyć coś świeżego, zobaczy coś, co już widział. No może jedynie nie w japońskim wykonaniu, ale nawet to ciężko zaliczyć do plusów, bo I Am a Hero jest… no taki normalny jest jak na japońskie standardy. Myślisz sobie: oho, Japończycy sieknęli film o zombie, na pewno będzie pokręcony! Nie jest, to zwyczajny zombie-film, jakich wiele. Dobrze zrealizowany zombie-film.
Z tego też powodu miotam się między wystawieniem Szóstki i Siódemki, bo mimo wszystko ciężko spodziewać sie po filmie o zombie czegoś wielce nowego, a atrakcyjna realizacja to zawsze dodatkowy plusik. Mimo wszystko jednak Train to Busan podobał mi się ciut bardziej, bo przede wszystkim więcej się w nim działo. A w I Am a Hero, jeśli się zastanowić, tak naprawdę nie dzieje się prawie nic. Jak we Władcy pierścieni :). Dlatego film skończy z Szóstką, choć myślę, że może czuć się trochę zawiedziony taką oceną, bo naprawdę dobrze się go ogląda. Ostatecznie jednak sam pozbawił się szans na lepszą ocenę. Ot już choćby zupełnie niewykorzystana jest profesja głównego bohatera. Aż się prosiło jakoś zagrać tym rysowaniem mang i się nim pobawić. Tymczasem dość szybko profesja bohatera staje się nieważna, a na pierwsze miejsce wyłania się jego normalność – to w zasadzie jeden z niewielu motywów pogrania taką mangą, wszak to właśnie normalność ich bohaterów jest głównym zarzutem przeciwko Hideo. Ma to zresztą podwójne dno, bo o ile dobrze się wczytałem, autor mangi I Am a Hero Kengo Hanazawa uczynił bohaterem siebie samego. Oprócz tego wszystkiego jest w I Am a Hero kilka delikatnych prób pójścia w kierunku Shaun of the Dead, ale nic godnego uwagi.
W związku z powyższym I Am a Hero ożywa właściwie dopiero na końcu, gdy główny bohater staje ze strzelbą kontra pokaźnej grupie zombiaków. Fajnie się to ogląda, ale nie ma wątpliwości, że jeśli ktoś chce zobaczyć scenę typu koleś ze strzelbą kontra inni, to nieporównywalnie większe wrażenie robi finał Lesson of the Evil. BTW strzelby jest jeden plus, jaki na swoim koncie może zapisać sobie I Am a Hero – poznawczy. Na początku jest scena zatłuczenia zombiaka bejsbolem. Jeden z bohaterów rzuca uwagę: w Ameryce wystarczyłby jeden strzał. Potem jedyną uzbrojoną w broń palną osobą w całym I Am a Hero jest główny bohater. Siłą rzeczy złapałem za gugla i poszukałem jak to jest w tej Japonii z bronią i się zdziwiłem, bo nie miałem pojęcia, że oni aż tak restrykcyjni są w tej kwestii. Upraszczając – w Japonii panuje niemal całkowity zakaz używania broni palnej. To fajny motyw w przełożeniu na zombie-apokalipsę i myślę, że też można go było bardziej pomysłowo w I Am a Hero ograć.
Oglądając I Am a Hero człowiek docenia inwencję twórców The Walking Dead. Nie chodzi o fabułę i jej kreowanie itp., ale o samo zabijanie zombiaków, które w TWD mimo tylu sezonów wciąż potrafi być mocno kreatywne i oryginalne. W I Am a Hero takich oryginalnych śmierci praktycznie brak, a jedynym godnym uwagi zombiakiem jest zombi-lekkoatleta.
(2176)
Ocena Końcowa
6
wg Q-skali
Podsumowanie : Nieporadny życiowo rysownik mang zmuszony jest wziąć udział w zombieapokalipsie. Typowy film o zombie prosto z Japonii, co tym razem nie jest jego dodatkowym atutem.
Podziel się tym artykułem: