Coraz częściej o powodzeniu jakiegoś filmu nie decyduje jego treść (wszystko już było), ale przede wszystkim forma podania tematu. Księżycowe kundle są przykładem takiego właśnie filmu, bo porównując go do wczorajszego Na czatach też trzeba powiedzieć, że nie ma tu niczego, czego byśmy już sto razy nie widzieli, a jednak super się to wszystko po raz kolejny ogląda. Recenzja irlandzkiej komedii obyczajowej Księżycowe kundle aka Moon Dogs wyświetlanej w ramach Pokazów specjalnych na 32. Warszawskim Festiwalu Filmowym.
O czym jest film Księżycowe kundle
Michael mieszka na jednej z wysp szetlandzkich i właśnie kończy liceum. Co ważniejsze, wzorem wszystkich nastolatków na świecie wychowujących się w zakichanych dziurach in the middle od nowhere, Michael ma już dość takiego życia z dala od cywilizacji i jest mu w rodzinnym miasteczku coraz ciaśniej. Na szczęście nie jest tak do końca beznadziejnie, bo Mike ma przynajmniej fajną dziewczynę, która trzyma go na powierzchni. Zmienia się to jednak dość szybko, gdy dziewczyna wyjeżdża studiować do Glasgow i wiele wskazuje na to, że wpadłszy w wir imprezowania jeszcze szybciej zapomni o swoim pozostawionym na wsi facecie zanim ten zdąży powiedzieć: placek z jagodami. Michael postanawia działać. Namawia swojego adoptowanego brata Thora na wspólną podróż przez całą Szkocję w celu zabrania dziewczyny z tej całej glasgowskiej Sodomy i Gomory zwanej akademikiem. Thor, muzyczny artysta awangardowy, szybko zgadza się towarzyszyć bratu, choć do tej pory nie dogadywali się za bardzo. Też ma swój cel podróży – stanięcie oko w oko z matką, która kiedyś oddała go do adopcji. Podróżując bez grosza przy duszy chłopaki spotykają zbuntowaną Caitlin, która chadza swoimi ścieżkami, doskonale potrafi sobie poradzić sama, a chłopaków potrzebuje raczej do towarzystwa, bo w niczym innym jej nie pomogą.
Recenzja filmu Księżycowe kundle
Księżycowe kundle w reżyserii Philipa Johna (to kinowy debiut reżysera, który na swoim koncie ma już multum odcinków seriali m.in. Downton Abbey i Outlandera) to lekka komedia obyczajowa slash kino drogi, które ogląda się z przyjemnością i w tym momencie można by zakończyć recenzję, bo wszystko co ważne już o filmie zostało powiedziane. Kino drogi sprzyja tematowi dojrzewania i dorastania, nie inaczej jest w przypadku filmu Księżycowe kundle, którego bohaterowie ruszają w tę drogę w stroną dorosłości i gdy dotrą do jej końca nie będą już tacy sami, jak przed wyruszeniem. Pisałem, motyw to ograny i oklepany na wiele sposobów i wiele rodzinnych konotacji wymagających dotarcia w trackie długiej podróży, ale wesoły sposób zaserwowania tego motywu stanowi największą siłę filmu Księżycowe kundle. Dramaty nie są tu aż tak dramatyczne, żeby popsuć spędzany z uśmiechem na ustach seans, groźne bandziory wcale nie są takie groźne, jeśli przewiązać im sznurek przez kolczyk w żołędziu, a wszelkie kłody pod nogi konieczne są do przebycia tego procesu katharsis i narodzenia się na nowo.
Jest coś takiego w tych lekkich i przyjemnych brytyjskich (Moon Dogs to koprodukcja walijsko-szkocko-irlandzko-brytyjska) filmach drogi (taki Leap Year na przykład), czego nie ma – a to ci niespodzianka – w polskich filmach. Kiedy oglądasz polski film, za który ktoś zapłacił, żeby pokazać w nim Podkarpacie, to za każdym razem, gdy dron z Biedronki pokazuje najładniejsze możliwe okolice, ty się biedaku irytujesz, bo przyszedłeś do kina na film, a nie na reklamowy film o Podkarpaciu. Innymi słowy – zawsze wygląda to sztucznie i dokładnie wiadomo, w którym momencie odpowiedni urząd zgłosił swoje uwagi do efektu finalnego. W filmie Księżycowe kundle nie ma czegoś takiego, choć masa tu ładnych widoczków, których fabuła wcale nie potrzebowała i bez dwóch zdań znalazły się w filmie po to, by promować brytyjskie miejscówki dla przyszłych turystów. Nie po to ministerstwo dorzuciło publiczną kasę, żeby Irlandia i okolice nic z tego nie dostały w zamian. A jednak tak to jakoś wkomponowane w film, że zupełnie nie przeszkadza. Pewnie wynika to z tego, że gdy film jest dobry to się go ogląda, a nie myśli o takich pierdołach.
A Księżycowe kundle ogląda się bardzo dobrze, szczególnie w pierwszej połowie filmu, która jest jeszcze bardziej świeża, wesoła i zawadiacka. Trochę się to psuje w części drugiej, kiedy brakuje już lekkości i tego flow, które sprawia, że oglądasz film z bananem na ustach. Coś się gdzieś po drodze lekko zacina i choć nadal jest dobrze, to już nie tak dobrze jak wcześniej. No ale nie ma to większego wpływu na całościowy obraz Księżycowych kundli, które dzięki humorowi, muzyce i sympatycznej trójce głównych bohaterów dobrze zagranych przez młodych aktorów, okazują się mile spędzonym w kinie czasem na niezobowiązującej rozrywce z niewielkim morałem.
(2138)
Ocena Końcowa
8
wg Q-skali
Podsumowanie : Przyrodni bracia ruszają do Glasgow, by tam załatwić kilka osobistych problemów. Młodzieżowe (bo o młodzieży) kino drogi opowiedziane lekko i z humorem.
Podziel się tym artykułem:
2 komentarze
Pingback: Houston, mamy problem. Recenzja mockumentu HBO
Pingback: Najlepsze filmy obejrzane w 2016 roku.Które filmy na 10/10?