×
Star Trek: W nieznane, reż. Justin Lin

Star Trek: W nieznane. Star Trek Beyond recenzja filmu

Dziennik kapitański, data gwiezdna 300720.16. Obejrzałem najnowszą część Star Treka. Już tydzień temu, ale długo zbierałem się do recenzji. Było nieźle. Recenzja filmu Justina Lina Star Trek: W nieznane.

O czym jest film Star Trek: W nieznane

Minęło parę lat nowej misji najbardziej znanego statku kosmicznego w historii kina. Załoga USS Enterprise przemierza niezbadane zakątki wszechświata i powoli zaczyna mieć wszystkiego dość. Rutyna i codzienność dopadają nawet kapitana Kirka (Chris Pine), który zastanawia się nad rzuceniem wszystkiego w pizdu i klapnięciem za biurkiem w randze admirała. No wiecie, on w tej randzie, a nie biurko! Nieciekawie też u Spocka (Zachary Quinto), którego związek z Uhurą (Zoe Saldana) przeżywa lekki kryzys. Tak dumając nad ciężkim losem kosmicznego wędrowca, ekipa USS Enterprise zatrzymuje się na chwilę w stacji kosmicznej Yorktown, gigantycznej śnieżnej kuli, czyli mieście zaprzeczającemu prawom fizyki wewnątrz ogromnej „szklanej” sfery. Nie dane im tam jednak za długo odpoczywać, bo z dowództwem bazy kontaktuje się pewna kosmitka, która prosi o pomoc. Kirk i koledzy jako pierwsi wyrywają się do akcji i zabierają kosmitkę na pokład podążając wraz z nią do bardzo, bardzo odległej galaktyki, gdzie odkrywają, że zostali wmanewrowani w większe kłopoty. Oto USS Enterprise zostaje zniszczony przez niejakiego Kralla (Idris Elba), a jego załoganci (Enterprajsa nie Kralla :P) uwięzieni na nieznanej planecie. Szybko odkrywają, ze Krall, jak przystało na porządnego złoczyńcę, chce zniszczyć poukładany świat Federacji dążącej do zawarcia pokoju ze wszystkimi, z którymi tylko się da. Krallowi się to nie podoba.

Star Trek: W nieznane. Straight-to-cinema

Pomijając walory filmu, o których może potem, warto przede wszystkim zwrócić uwagę na to, że najnowszą odsłonę Star Treka należy już bardziej traktować jak produkt niż jak film. Przypadłość ta dotyka wielu filmowych serii, które z upływem czasu pojawiają się w kinach, bo już najwyższy na to czas (dawno nie było) i tylko niewiele z nich jest w stanie trzymać za każdym razem o ile nie wysoki poziom, to przynajmniej status wydarzenia. J.J. Abramsowy reboot Star Treka był takim właśnie wydarzeniem. Wiele się o nim pisało, wiele się po nim oczekiwało (niektórzy powiedzą na odwrót: niewiele się po nim oczekiwało; ale to marudy), emocjonowało się wyborami obsady, pierwszymi migawkami z filmu itd. Wydarzenie za wiele milionów dolarów, które okazało się przy okazji dobrym filmem i zielonym światłem dla części kolejnych. Potem była dwójka i szał wokół niej siłą rzeczy był już mniejszy. Ale nadal widz się zastanawiał jak sobie w filmie poradzi Cumberbatch w roli czarnego charaktera itd. Nadal to było coś. Po dwójce z reżyserskiego stołka do świata Gwiezdnych wojen odszedł J.J. Abrams, ale trudno było się spodziewać, że producenci hitu zrezygnują z niego skoro nadal zarabia. I nie zrezygnowali, choć wydaje mi się, że zrezygnowali z napinki związanej z tworzeniem nowego Star Treka, łooooo! Podeszli do części trzeciej na luzie i bez żadnej napinki wiedząc, że swoje zarobi i nie ma potrzeby kombinować, nie wiadomo co robić. Wzięli kolesia od Szybkich i wściekłych, sprawdzoną obsadę i markę, która sprzedaje się sama. I właściwie tylko budżet różni Star Trek: W nieznane od innych serii, które bardzo często w drodze od wielkiego kinowego hitu podążają w stronę filmu straight-to-dvd. Star Trek: W nieznane to trochę takie właśnie straight-to-dvd, ale za większe pieniądze. Widzowie chcą, to widzowie dostaną. Bez wielkiego wysiłku i nie wiadomo jakich cudów. Porządny film o naparzance w kosmosie z fajnymi postaciami i… I tyle. Kto spodziewał się widowiska stawiającego w szeregu za sobą poprzednie części, ten z pewnością może czuć się zawiedziony. Bo Star Trek: W nieznane jeśli nie jest krokiem do tyłu, to z pewnością jest pozostaniem w miejscu i okopaniem się na dobrze bronionej pozycji. I póki widzowie się nie zbuntują i serii nie zacznie grozić anihilacja, myślę, że nie ma się co spodziewać, że coś się w tej kwestii zmieni. Kolejny w miarę gorący reżyser, kolejna część w kolejnym klimacie.

Recenzja filmu Star Trek: W nieznane

Wyczerpałem już w zasadzie temat, bo kwalifikacja Star Trek: W nieznane do kategorii letniej rozrywki, o której szybko zapomnimy załatwia sprawę recenzji. Mnie takie postawienie sprawy nie przeszkadza, bo nigdy do Star Treka nie podchodziłem z nabożną czcią, ani specjalnie nie rozkminiałem tego, co mi pokazują (czytam, że Star Trek to coś więcej niż kosmiczna wędrówka i na to coś więcej w tej nowej części napluli całkiem z tego rezygnując – ja tego nie czuję zupełnie). Dlatego Star Trek: W nieznane podobał mi się na tyle, że po wyjściu z kina byłem zadowolony. Więcej, z zaskoczeniem doszedłem do wniosku, że seans minął mi nadspodziewanie szybko. I to chyba dobrze świadczy o filmie, który zwykle przecież im bardziej nuży, tym jest gorszy. Cóż, mnie Star Trek: W nieznane nie znużył.

Jest w Star Trek: W nieznane wszystkiego dokładnie tyle, ile powinno być. Znane i lubiane postaci nie wychodzą ze swoich ról i po prostu są sobą, scenariusz autorstwa Simona Pegga jest spodziewanie napchany odpowiednią, byle nie przesadzoną, ilością humoru, wizualnie też wszystko jest na bardzo solidnym poziomie, a efektowna stacja Yorktown jest rzeczywiście efektowna, choć zupełnie niepraktyczna. Najwięcej tu kosmicznej akcji, czego można było się spodziewać po szybkim i wściekłym reżyserze (choć w filmie nie odczułem aż tak bardzo jak w zwiastunie, że to Star Trek: Szybcy i wściekli), ale i trochę refleksji (no niedużo), zabawy z serią (homoseksualizm Sulu; choć w zasadzie można mrugnąć i to przegapić) i jak najbardziej na miejscu hołdu dla zmarłego w zeszłym roku Leonarda Nimoya. Składa się to na po prostu dobry film, który nijak nie wywrze swojego piętna na dłuuugiej historii serii.

(2110)

Dziennik kapitański, data gwiezdna 300720.16. Obejrzałem najnowszą część Star Treka. Już tydzień temu, ale długo zbierałem się do recenzji. Było nieźle. Recenzja filmu Justina Lina Star Trek: W nieznane. O czym jest film Star Trek: W nieznane Minęło parę lat nowej misji najbardziej znanego statku kosmicznego w historii kina. Załoga USS Enterprise przemierza niezbadane zakątki wszechświata i powoli zaczyna mieć wszystkiego dość. Rutyna i codzienność dopadają nawet kapitana Kirka (Chris Pine), który zastanawia się nad rzuceniem wszystkiego w pizdu i klapnięciem za biurkiem w randze admirała. No wiecie, on w tej randzie, a nie biurko! Nieciekawie też u Spocka (Zachary…

Ocena Końcowa

7

wg Q-skali

Podsumowanie : Po zniszczeniu USS Enterprise załoga statku zmuszona jest do konfrontacji z podstępnym Krallem, który chce zniszczyć Federację. Porządna kosmiczna nawalanka, która nie wywrze swojego piętna na całej serii.

Podziel się tym artykułem:

3 komentarze

  1. „choć wydaje mi się, że zrezygnowali z napinki związanej z tworzeniem nowego Star Treka, łooooo! Podeszli do części trzeciej na luzie i bez żadnej napinki wiedząc, że swoje zarobi i nie ma potrzeby kombinować, nie wiadomo co robić”
    Mnie się wydaje (acz patrzę, jako fan serii, nie przypadkowy widz), że producenci posłuchali posłuchali krytyki fanów serii i postarali się usunąć przynajmniej to co najbardziej przeszkadzało.

    Bo masz rację, pierwszy trek JJA był takim wow, był kiepskim trekiem, ale szło to przeboleć, byle seria przetrwała, bo świeża krew była potrzebna. Ale ST12 był ostro miażdżony (oczywiście nie przez przypadkowego letniego widza, ale przez hardcore fandomu) za wszystko. I prawie wszystko to co irytowało, przeszkadzało czy wręcz wk*rwiało w poprzednich 2 filmach zostało usunięte.

    Z twoim podsumowaniem się zgadzam, małe ale mam. Film nadal był za szybki. Brakło kilkunastu czy nawet 30 minut na dłuższe i wolniejsze pokazanie niektórych scen i efektów (WARP, Yorktown, budowa okrętu)… Myślę, że nawet letni widz by na to nie narzekał.

  2. spierdalaj z tymi obcymi w kosmos

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004