×

Hiszpanka

Kino byłoby nudne, gdyby wszystkie filmy były pod linijkę. „Hiszpanka” na szczęście taka nie jest.

Na szczęście dla mnie, bo w kinie świetnie się na niej bawiłem, ale na pewno nie na szczęście dla samego filmu, który – już wiadomo – zaliczy spektakularną klapę finansową. Nie pomogły mu kiepskie recenzje, nie pomogłem ja sam pisząc, że pójdę na niego do kina tylko po to, żeby się szyderczo pośmiać, nie pomogła mu w końcu afera rozpętana przez naczelnego psuja frekwencji na polskich filmach – Tomasza Raczka. Zarzucił on recenzentowi Gazety nieetyczne zachowanie i zachwalanie filmu, nad którym sam miał coś do powiedzenia. Rozpętała się gównoburza, mało kogo obchodził już sam film. Został pogrzebany, a wraz z nim ten bodajże największy budżet w historii polskiego kina. A na pewno jeden z największych.

„Hiszpanki” nie da się już uratować, dogorywa właśnie na ostatnich seansach w co większych kinach i za chwilę dołączą ją do Party, żeby zminimalizować ogromne straty. Dogorywa w atmosferze skandalu, pohukiwania na jej żałosną jakość, łapania się za głowę, jak można było władować tyle pieniędzy w takie coś. Przez chwilę sam uwierzyłem, że oto mamy do czynienia z godnym spadkobiercą „Ciacha” i tym bardziej chciałem to zobaczyć. Obsmarować, obśmiać, ocharchać. Poszedłem do kina i…

Nie wierzyłem własnym oczom! Jakie to jest dobre od samego początku! Nawet FONTY ma bardzo fajne – cóż za novum w polskim kinie. I zrobiło mi się żal tego filmu, który umrze z piętnem kacwawości, a przecież taki pozytywnie inny jest niż te wszystkie produkcje kserowane od sztancy.

Nie dziwię się w zasadzie, że Patrioci krzywią paszcze na widok tego, co z Powstaniem Wielkopolskim zrobił Łukasz Barczyk, twórca m.in. filmu z najgłupszym tytułem ever w historii polskiego kina – „Nieruchomego poruszyciela”. Jak to? Zryw narodowowyzwoleńczy, jedno z czterech wygranych polskich powstań, bohaterstwo żołnierzy zapisujących krwawe strony na kartach chlubnej polskiej historii, a tu wilki jakieś, telepaci? No każdy mógłby się zdenerwować, ale czemu nie ochłonąć i nie spojrzeć na całość okiem wolnym od wyobrażeń o kinie patriotycznym? Bo to tylko film, niezależnie od tego, kto dał na niego kasę i co sobie wyobrażał, że za to kupi. Może niedokładnie powiedział, że chce kino lekturowe, na które będzie można posłać szkoły? A teraz się dziwi, że dostał polskiego ogiera wykształconego w Anglii dosiadającego ruską klacz? Jaki to zresztą fajny koncept, gdy nie myśli się o tym na kolanach! Szczególnie że w postaci skąpo odzianej Sandry Korzeniak (polska Jennifer Tilly BTW) stukającej podkowami.

Kanwą „Hiszpanki” są wydarzenia historyczne, które doprowadziły do wybuchu narodowowyzwoleńczego przeciw Rzeszy Niemieckiej. Oto do Poznania – wciąż jeszcze pod butem pruskiego zaborcy – zmierza Jan Ignacy Paderewski. Ma wygłosić przemówienie, które porwie Poznaniaków do walki przeciwko wrogowi. Ale wróg nie śpi. Zleca swojemu najsłynniejszemu telepacie Dr. Abuse (Crispin Glover), by powstrzymał Paderewskiego przed dotarciem na miejsce destynacji. Do walki z nim staje grupa polskich patriotów, którzy znajdują dla Abuse’a godnego przeciwnika. Wyrachowanego żydowskiego telepatę, świeżo po zwycięskim tournée u Stalina. Najemnika, dla którego liczą się tylko pieniądze.

Jakaż to przyjemność oglądać w końcu inne polskie kino! Często oglądając produkcje zachodnich kolegów naszych reżyserów zastanawiam się, dlaczego u nas nie mają wyobraźni, nie mają odwagi, nie mają jaj, żeby zrobić coś inaczej. Byle polski moralny niepokój, byle dostać kasę z PISF-u („Hiszpanka” też dostała, więc może nie ma się co bać eksperymentować), byle tak jak na filmówce uczył Wajda, byle nakręcić smętnego klona czarno białego filmu o Życiu, czy debilnej komedii, na którą pójdzie akurat ten margines widzów, którzy nic nie kumają, ale finansowo dadzą wyjść na plus. A tu, proszę bardzo – w końcu jakiś film z pomysłem. Karkołomnym, wyglądającym na przekombinowany, ale – niespodzianka – w ogóle nie przekombinowany. Z wizją tego, co chce się zrobić, nawet jeśli nie wszyscy zrozumieją na tyle, żeby nie narzekać. I z odwagą, żeby zaryzykować, że być może jednak prawie nikt nie zakuma.

Nie twierdzę, że ja kumam, co Barczyk miał na myśli, może i nie, ale uważam, że zobaczyłem spójny i przemyślany film zanurzony w basenie absurdu tak przyjemnego, że przez pierwszą połowę filmu właściwie cały czas się uśmiechałem (trochę gorzej było w połowie drugiej, jakby zabrakło pomysłu na to, dokąd to wszystko ma zabrnąć). Nie tylko z powodu historii, ale i sposobu jej zrealizowania. Z szerokimi kadrami (zapomnijcie o bieda kadrach, żeby nie było widać, że nie stać nas na za dużo; w ogóle sporo tu kombinowania ze zdjęciami, co również na plus), z zamysłem inscenizacyjnym, z uroczo demonicznym Gloverem, ze smaczkami typu Stanisław Kubryk, czy nawiązania do „Gwiezdnych wojen” i z wpadającą w ucho muzyką. No i z powodu pięknych kobiet po patriotycznej stronie – rzadko oglądanej na ekranach ww. Korzeniak (tytułowa Marylin z głośnej sztuki Lupy „Persona: Marylin”) i zjawiskowej Patrycji Ziółkowskiej.

Dajcie mu szansę!

(1855)

[usr=8]

Podziel się tym artykułem:

4 komentarze

  1. ŚwinsonowskiZdzisław

    Nie dawajcie mu szansy. Ten gniot uczyni bardzo dużo złego w najbliższych latach wszystkim którzy są związani z polskim kinem. Ten film nie miałby tak złych recenzji gdyby nie był tak drogi i przy tym tak tandetny, nieudolny i po prostu nieskuteczny w tym czym miał być. Mam nadzieję, że to ostatnia zabawa Barczyka za publiczne pieniądze, ten film nie miał prawa się udać, a rzucanie haseł w trailerze ”Filmowe Arcydzieło” było chwytaniem się brzytwy.

    1/10

  2. Co do trailera prawda, ale pokaż mi kogoś, kto nie chwyta się takich tandetnych chwytów przy promocji filmu. Ciężko będzie znaleźć, szczególnie u nas.

    A ja myślę, że nic złego nie uczyni. Zaraz zostanie zapomniany i wszystko, co z nim związane.

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004