Co prawda miałem tę reckę ustawioną na piątek, ale trochę ją przyspieszę w związku z dochodzącymi z Sundance odgłosami odnośnie autorów Córek dancingu – reżyserki Agnieszki Smoczyńskiej i scenarzysty Roberta Bolesta. Para spotka się ponownie, tym razem na planie musicalu Deranged opartego na albumie Davida Bowiego Outside. Ma to być post-industrialne dzieło, którego przygotowanie zajmie kilka lat. Film wesprze Sundance Institute, a to oznacza, że dzięki solidnemu grantowi będzie im łatwiej zaistnieć w Hollywood. Powtarza się więc lansowana tu często prawda, że najlepiej trafić do Hollywood poprzez horror. Nawet tak średnio udany jak Córki dancingu :P. Koniec informacji agencyjnej, przechodzimy do recki.
W końcu udało mi się obejrzeć Córki dancingu wokół których krążę od momentu premiery i zbliżyć się nie potrafię. Teoretycznie skazałem film na porażkę, bo takie eksperymenty w Polsce to się nie udają, ale fejm, jaki zyskał ów film za granicą sprawił, że wciąż był w zakresie mojego zainteresowania. Po obejrzeniu wypada znów napisać, że w przypadku filmu Córki dancingu prawda standardowo leży pośrodku.
O czym jest film Córki dancingu
Członkowie zespołu muzycznego koncertujący każdej nocy na scenie jednego z warszawskich klubów lat 80. ubiegłego wieku (żadne daty chyba nigdy nie padają, więc to raczej umowna czasówka) imprezują sobie nad Wisłą aż tu nagle na brzeg nadpływają dwie syreny: Srebrna i Złota (Marta Mazurek, Michalina Olszańska). Przystojny chłopak (Jakub Gierszał) wpada im w oko, więc jak to bywa w przypadku syren zaczynają pięknie śpiewać wodząc mężczyzn na pokuszenie. Wyłowione z wody zostają zabrane do klubu, w którym występują Gierszał i reszta ekipy (fajowa Kinga Preis – bardzo lubię – i Andrzej Konopka, który nie wiedzieć czemu gra ostatnio w każdym filmie chyba jeszcze częściej niż Piotr Głowacki; partneruje im też Magdalena Cielecka), a tam na ich umiejętności zwraca uwagę menadżer przybytku (odkurzony z niebytu Zygmunt Malanowicz), który orzeka, że będą występować w chórkach i striptizach. Syrenom w to graj, ale to co chyba było zabawą, szybko przeradza się w poważny problem, bo jedna się zakochuje, a druga robi się głodna. A stąd już tylko krok do krwawej rozpierduchy.
Recenzja filmu Córki dancingu
Nie zwracając przez chwilę na absurdalność całej historii, wydaje się, że gdyby poprowadzić ją normalnie, filmowi tylko wyszłoby to na lepsze. Jak w tym cytacie z Chłopaki nie płaczą: jesteśmy normalni, nie potrzebujemy żadnych udziwnień. I tutaj też nie było potrzeby, żeby udziwniać i tak już dziwnej historii. Horror o syrenach w Warszawie lat 80. brzmi wystarczająco atrakcyjnie, by już nie silić się na dalsze kombinacje. Giną ludzie, pętla się zaciska, syreny szaleją, ich „odkrywcy” zaczynają sobie uświadamiać, w co się wpakowali, milicja depcze po płetwach… I choć to wszystko w Córkach dancingu jest, to jakoś ma się wrażenie, że nikt nie panuje nad tym, co dzieje się w filmie i w efekcie górę nad zdrowym rozsądkiem biorą coraz dziwniejsze teledyski, które tylko oddalają widza od sedna filmu i widz zaczyna ziewać. Przynajmniej tak było w moim przypadku i po naprawdę obiecującym początku, potem już kontrolę przejął niekontrolowany chaos i przekonanie, że skoro robimy film o syrenach, to wszystko nam wolno. Jesteśmy Oliverem Stone’em i kręcimy Urodzonych morderców. Po cholerę?
Mimo to daleki byłbym od przesadnego krytykowania filmu Córki dancingu. Także dlatego, że to bardzo wdzięczny obiekt do krytyki, który niejako sam wystawia się na strzał prosto w ryj świadomie próbując być inny niż wszystko, co do tej pory widziało nie tylko polskie, ale i zagraniczne kino. I nie dziwi mnie popularność tego filmu poza granicami Polski, bo bez ciężaru znajomości aktorów, tamtego okresu i tego jak wyglądał nasz polski świat rzeczywiście musi się oglądać Córki dancingu jako coś, nawet jeśli nie dobrego, to coś, czego nigdy się jeszcze nie widziało. Pulsujący w rytm fajnej muzyki hipnotyzujący świat rodem z Drive może przesłonić zamąconą fabułę, której brakuje wzięcia za łeb. Szczególnie że pod względem wizualnym i muzycznym Córki dancingu są dopracowane i się wyróżniają.
Na pewno Córki dancingu się zapamiętuje po seansie, źle czy dobrze, ale zapamiętuje. Twórcy zaryzykowali i mimo że jednoznacznie nie wyszli na tym ryzyku z tarczą (EDIT: zagranica ich uratowała, więc jednak z tarczą KONIEC EDITA), to doceniam próbę. Na pewno wolę takie filmy niż bezrefleksyjne kopiowanie amerykańskich filmów, z którego wychodzą nijakie pierdoły, które każdy jeden amerykański reżyser po szkole w wypożyczalni kaset wideo zrobiłby sto razy lepiej. Jednakowoż Hiszpanka podobała mi się dużo bardziej ;).
(2195)
Czas na ocenę:
Ocena: 6
6
wg Q-skali
Podsumowanie: Dwie syreny w drodze do USA zatrzymują się w Warszawie lat 70.-80. Szalony musical, który niestety zapragnął być mądrzejszym i ambitniejszym filmem niż powinien.
Ja tam jestem za. Fakt faktem, że scenariusz to daleki jest od doskonałości, parę innych elementów również, ale raz jak na polskie kino to zaskakuje znakomita sfera realizacyjna (nawet efekty na poziomie), a dwa, że nawet jak na światowe kino to jest to oryginalne, jest to jakieś. Nie jest to kolejny polski kom-rom pod polskiego widza, ani podróba kina zagranicznego, ani też jakieś niedoszlifowane techniczne nudy pod Oscary (tak, chodzi o „Idę”). Jest to jakieś. Oczywiście ciągle czekamy na polski horror, który nie będzie próbował być superambitnym kinem moralnego niepokoju, ani przerostem formy nad treścią, ale chyba sobie jeszcze poczekamy. 😉
Bardziej mi się nie podobało niż podobało, ale generalnie to się zgadzam w zupełności. Zajebiste oceny Córki mają wśród znajomych na Filmwebie, praktycznie 1-2 albo 8-9 nic pomiędzy
Jak dla mnie miła odmiana od tych polskich filmów z białym plakatem.