×

Poszedłbym? Odc. 26

Czyli wpis dla dziwnych ludzi, których nie ruszają mecze Francja – Niemcy i Brazylia – Kolumbia ;).
 

Rodzinne rewolucje – Nie poszedłbym

Bardzo przestrzegam przed wkurzeniem się na stracone pieniądze. Niestety, powiedzenie „do trzech razy sztuka” tym razem działa na odwrót. Jestem wielkim zwolennikiem (napisałbym „fanem”, ale to bardziej odnosi się tylko do drugiego filmu) poprzednich kolaboracji Sandlera z Barrymore, ale ta im zupełnie nie wyszła. Nie wyszła i to z hukiem.

Problemem filmu jest to, co było mocą Od wesela do wesela i 50 pierwszych randek – pomysł. Tym razem brak go zupełnie. O ile siłą poprzednich filmów były proste koncepcje „odtwórzmy klimat lat 80”, „uczyńmy bohaterką dziewczynę, która co rano traci pamięć”, to tutaj próżno szukać czegoś choćby odrobinę zalatującego zapachem pomysłu. Jest co prawda theme „Afryka” i mogło wyjść z tego coś fajnego, ale tak naprawdę to tylko fasada, coś, co fajnie wpisać do tagline’a, jakiś wabik na widza. W rzeczywistości procentu Afryki w Afryce jest tutaj niewiele. Za Afrykę robią bluboksy i za Afrykę robi hotel zbudowany pewnie na planie w Los Angeles, czy innej Kanadzie, żeby było taniej. Za Afrykę robi też totalnie denerwujący Terry Crews.

Usuwając z równania Afrykę nie zostaje już nic. Jest wyświechtana do granic możliwości para totalnych przeciwieństw, które od pierwszego spotkania się nie znoszą, a potem są skazane na siebie. Wszystko to bez tempa, pomysłu, a nawet odrobiny sympatii dla bohaterów. W filmie robi się z nich idiotów, którzy totalnie nie pasują do prawdziwych oblicz bohaterów pokazywanych nam równolegle do idiotyzmu zapoczątkowanego najgorszą randką w ciemno w historii kina. Gdy Drew opluwa się zupą cebulową już wiadomo, że dalszy seans będzie męczarnią.

Właściwie to policzę sobie to jako recenzję. A skoro recenzja, to wypadałoby dać jakąś ocenę. Daję: 4/10

(1749)
 

Gang Wiewióra – Nie poszedłbym

I wszyscy zgodnym chórem: czego nie lubię??!!
 

Zbaw nas ode złego – Poszedłbym

Daję żółtego Poszedłbyma, bo nazwisko Scotta Derricksona, reżysera fajnego Sinistera, a teraz powyższego filmu kusi, co by sprawdzić co tam znowu wymodził. Gdyby nie ono to raczej bez zastanowienia władowałbym żółty Nie poszedłbym. Dlaczego?

Wszystkie filmy, które „twierdzą”, że są oparte na prawdziwych wydarzeniach, a potem oglądamy w nich jakieś dziwne stwory, diabły, egzorcyzmy – są podejrzane. Wiadomo, że zdarzenie typu „policjantowi zdaje się, że coś tam widział” zostają filmowo rozdmuchane do monstrualnych wymiarów i mniejsza z tym, że już dawno nikogo nie przekonują, że tak było naprawdę. Poza tym takich filmów było już multum, a ten wygląda na po prostu kolejny. A więc jedynie reżyser/scenarzysta może zrobić różnicę.

Osobiście jestem jednak praktycznie pewny, że spokojnie można sobie poczekać na DVD i taki domowy seans może być przyjemny.
 

Zacznijmy od nowa – Poszedłbym

Mam problem. Wiadomo, „Zacznijmy od nowa” to nowy (pasuje tu „nomen omen”?) film reżysera głośnego „Once”. Tyle że ja tego „Once” jeszcze nie widziałem. Chcę zobaczyć, ale zebrać się nie mogę.

Tu i tam mignęło mi, że „Zacznijmy…” to taki „Once” tylko z bardziej znanymi aktorami. To może już chromolić ten „Once” tylko od tego zacząć? Stąd zieleń, bom ciekaw efektu. Ale pewnie skończy się na obejrzeniu w końcu „Once”.

Pokrętne, wiem. Ale lubię filmy o muzyce, więc to jeszcze jeden argument za seansem.

Czerwony i niebieski – Nie poszedłbym

Pierwsze co robię w przypadku zagranicznego (innego niż amerykański bądź polski) filmu, o którym nic nie wiem, to sprawdzenie czy wyszarpał jakieś nagrody. Jak nie wyszarpał to nie idę do kina.

Choć nie przekreśla to zupełnie szans na seans. Z opisu powyższego wynika, że to połączenie „Młodych gniewnych”, „Stowarzyszenia umarłych poetów” i „Zagniewanych młodocianych”. Wynika też, że niewiele będzie się różnił od wymienionych (w warstwie fabularnej, czyli przychodzi nowy belfer, chce nauczać młode umysły, a tu beton). Widzieliśmy na sto różnych sposobów i kolejny nam niepotrzebny raczej. Szczególnie że nie ma się co chyba spodziewać potraktowania sprawy w sposób choć trochę świeży jak np. w „Detachment” z Brodym.
 

Uciekinier z Nowego Jorku – Nie poszedłbym

Zaglądam do recenzji. Widzę: „Polifoniczna renesansowa muzyka odciska piętno na formie filmu Oberta”. Wydaję wyrok.

Takie dokumenty (forma ponad treść) to nie moja bajka. 

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004