Pisałem tu już o UFF-ie, a teraz pasowałoby napisać coś o obejrzanych podczas niego filmów. Trochę mi się nie chce, bo obejrzałem ich sporo, więc może choć przekopiuję ku pamięci co pisałem o nich na bieżąco na Q-Fejsie i może ze dwa zdania dopiszę. Albo i nie. Taki ze mnie leniuch.
UFF był owocny. W dwa i pół dnia obejrzałem 12 (słownie: dwanaście) filmów, a obejrzałbym pewnie i więcej, gdyby nie to, że wybrałem sobie długie filmy (dwa prawie trzygodzinne). Było kilka sekcji, jedna podsekcja i jedna retrospektywa – no festiwal pełną gębą. A zobaczyłem:
W upalną noc [In the Heat of the Night]
8/10
Film Otwarcia, czyli wyświetlony w sekcji „Przegapiłem” oskarowy „In the Heat of the Night”.
– Film nagrodzony pięcioma Oscarami (TM) za rok 1967. Jeden z nich przypadł Rodowi Steigerowi, co mnie niezmiernie dziwi, bo żując przez cały film gumę był cholernie irytujący.
– Klasyczny „Film z Sidneyem Poitierem”, czyli kino w roli edukacyjnej. Afroamerykanie mają ciężko, ale Sidney Poitier jest cool i po entym filmie, w którym walczy z rasizmem w końcu na południu to zrozumieją. Że Sidney jest cool, a rasizm jest not cool.
– Inspiracja dla QT do sceny wjazdu na plantację.
– Tytułowa piosenka w wykonaniu Raya Charlesa, ale mnie bardziej podobała się ta:
Przejeżdżający przez południe Stanów czarnoskóry mężczyzna zostaje na jednej ze stacji oskarżony o popełnienie morderstwa. Szybko oczyszcza się z podejrzeń – okazuje się, że jest policjantem z dużego miasta. A że ma doświadczenie w podobnych sprawach, wypełniając rozkaz przełożonego pomaga w śledztwie. Co nie podoba się miejscowym, którzy… no cóż, nie są politycznie poprawni.
Do słowników wielu przeszło po tym filmie „They call me, Mr. Tibbs” wypowiedziane z dumą przez Poitiera. Mniej dumny mógł być za to z kontynuacji zatytułowanej właśnie jak ten cytat. Nie wyszła. Ale może to dlatego, że wtedy już mniej rasistów było…
***
Beneath
5/10
Czterech panów w łódce i dwie panie i sztuczna ryba.
Horror szybko przeradza się w komedię, choć nadal chce być horrorem. The catfish is not working! chciałoby się krzyknąć parafrazując.
Może i dałoby się ten film oglądać, gdyby nie był taki strasznie na poważnie. Tymczasem krwiożerczy sum z żadnej strony nie jest poważny, a i trudno uwierzyć, że z jeziora aż tak trudno łódką spłynąć na brzeg. Generalnie więc półtoragodzinny spis debilnych bohaterów walczących z potworem z suwakiem.
Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że reżyser potraktował ten film jako wizytówkę swoich umiejętności i po prostu chciał udowodnić, że zna się na reżyserskim fachu. Takie portofolio z różnorodnymi scenami, które mogłoby kogoś zainteresować i zapewnić trochę większy budżet niż to, co ma w portfelu. I jako portfolio jest nawet znośne. Ale jako film jest okropne.
***
Polne lilie [Lilies of the Field]
7/10
Na UFF-ie pojawiła się zupełnie niespodziewana retrospektywa filmów Sidneya Poitiera. W jej ramach padło na ww. film.
Rolą Homera (głównego bohatera filmu) Poitier zasłużył sobie na Oscara – pierwszego dla afroamerykańskiego aktora. Potem długo długo nic nie było aż do Denzela Washingtona.
A sam film jak film. Przyjemny, wesoły, rozśpiewany. A potem się kończy. Amen. Poitier wciela się tu w rolę najemnego robotnika, który podróżując po Stanach trafia do zaniedbanego „klasztoru”, w którym mieszka kilka sióstr zakonnych. Zakonnice przyjechały tu z Europy, słabo znają język, a w klasztorze bieda aż piszczy. Dobrym słowem i podstępem sprawiają, że Homer z nimi zostaje, a za chwilę pomaga im w wybudowaniu kaplicy.
Lekko, łatwo, przyjemnie i czarno-biało (w sensie metaforycznym jak najbardziej też).
***
Co się zdarzyło Baby Jane? [What Ever Happened to Baby Jane?]
8/10
UFF to jedyny festiwal na świecie, na którym repertuar zmieniał się dynamicznie w trakcie trwania festiwalu. I tak z zaplanowanego i wyświetlonego w sekcji „Przegapiłem” „What Ever Happened to Baby Jane?” urodziła się „Podsekcja im. Cory’ego Monteitha”. Nawiasem mówiąc podsekcja, która okazała się najlepiej reprezentowaną podczas festiwalu i kontynuowaną po nim. Ale o tym potem.
Zadziwiające, że Bette Davis nie dostała za tytułową rolę Oscara (przegrzmociła z Anne Bancroft). Ale była to jej bodajże dziesiąta (i ostatnia) nominacja, więc przy dwóch już otrzymanych wcześniej Oscarach było jej chyba wszystko jedno.
Cena utraconej sławy jest wielka. Wiedzą o tym dwie siostry, które lata blasku mają już dawno za sobą. Karierę jednej przerwał wypadek samochodowy, drugiej to, że dorosła. Pierwsza porusza się na wózku i jest skazana na opiekę drugiej. A że druga obwinia ją za wszelkie niepowodzenia, jakie spotkały ją w życiu…
Smutny i wstrząsający (z zachowaniem umiaru – rok produkcji 1962 – dzisiaj by to pewnie o 16 puścili w TVN-ie; co tam jedna ugotowana papuga) zapis tego, do czego prowadzi zapomnienie i uzależnienie od sławy. A także uzależnienie od drugiego człowieka. Klasyka po prostu.
***
Bulwar Zachodzącego Słońca [Sunset Boulevard]
10/10
Arcydzieło, indeed. 10/10 i raczej pewne zwycięstwo w „Podsekcji im. Cory’ego Monteitha”.
FunnyFact: Do głównej roli aktorki mającej lata sławy dawno za sobą rozważana była Pola Negri. Ale gdy Billy Wilder zadzwonił do niej z propozycją, nie mógł zrozumieć co mówi, miała tak silny polski akcent.
Cameo: Buster Keaton (i nie tylko, ale reszta nazwisk mówi już, niestety, niewiele)
Ledwo wiążący koniec z końcem hollywoodzki scenarzysta przypadkiem trafia do rezydencji podstarzałej gwiazdy kina niemego. Gwiazda wynajmuje go do pomocy przy redagowaniu scenariusza, który napisała, a który ma jej zapewnić triumfalny powrót na ekrany. Od dawna mieszkająca tylko w towarzystwie lokaja, straciła kontakt z rzeczywistością na tyle, że nie dostrzega tego, co dla innych oczywiste…
I znów ta sama historia z gatunku: co Hollywood robi z człowiekiem. Od dawna coraz częściej wydaje mi się, że to ukryte za szczęśliwą fasadą targowisko próżności to najsmutniejsze miejsce na świecie. Miejsce, które daje wszystko, ale też szybko o tobie zapomina i zostawia samotnego, zamkniętego w czterech ścianach – rzadko w otoczeniu bogactwa. Film Wildera to chyba najznakomitszy obraz tej rozpaczy po utraconej sławie.
Hollywood bez lukru i, jako się rzekło, arcydzieło sztuki filmowej. Znakomity scenariusz bez trudu balansujący między czarnym humorem, a prawdziwą tragedią, między filmem noir, a dokumentem. Całość upstrzona znaczącymi epizodami zza drugiej strony kamery.
Pocieszające choć to, że grająca w głównej roli Gloria Swanson skończyła lepiej niż jej bohaterka.
***
Wyrok w Norymberdze [Judgment at Nuremberg]
7/10
Sekcja „Zdarzyło się wczoraj”.
To jeden z pierwszych filmów podejmujących temat Holokaustu i w swoim czasie z pewnością robił wrażenie. Dalej robi, ale już nie takie duże jak do dziś robi jego obsada.
Oparty na jednym z procesów norymberskich, w którym na ławie oskarżonych zasiedli członkowie hitlerowskiego wymiaru sprawiedliwości. Co mnie zdziwiło, bo spodziewałem się raczej, well, głównego dania. Natomiast wg niektórych (Zdzisław Ś.): to „najlepszy dramat sądowy, zostawia w tle nawet 12 gniewnych ludzi czy Świadka Oskarżenia. Te trwające kilkanaście minut ujęcia są kapitalne”. Zgadzać się nie zgadzam, ale nie ulega watpliwości, że film zobaczyć warto.
FunnyFact: To zaledwie drugi film, w którym Judy Garland… nie śpiewa. I jeden z niewielu powojennych filmów Marleny Dietrich.
A piosenkę „Lilli Marleen” oryginalnie śpiewała Lale Andersen.
***
Hollywoodland
7/10
Hollywoodland pasował do tylu sekcji, że aż zrobiłem mu nową: „A nuż” poświęconą filmom, które już kiedyś oglądałem a które nie zrobiły na mnie wrażenia. I myślałem, że może powtórka coś poprawi w tym braku wrażenia.
Poprawiła niewiele. OIDP wcześniej oceniałem go w okolicach 6, więc różnica nieznaczna. 7 głównie za ostatnią scenę z Benem Affleckiem.
I choć „Hollywoodland” opowiada o tragicznej śmierci George’a Reevesa (pierwszej ofiary Klątwy Supermana) to zahacza też o inne hollywoodzkie skandale. Mamy tu martwego jednego z mężów Lany Turner (zabitego w obronie własnej przez jej córkę; FunnyFact: tenże mąż wcześniej miał obitego ryja przez samego Seana Connery’ego, o którego był zazdrosny), jest też plotka o martwym mężu Jean Harlow, którą podejrzewano o to zabójstwo (niesłusznie, ale to długa historia), są słynne orgie producentów z małolatkami i jest też pewien aktor, którego nie kojarzę (wróble ćwierkają o Tonym Randallu – naaciąągane), a który „wywija się” tu dzięki producentowi od homoseksualnego skandalu.
„Podsekcja im. Cory’ego Monteitha” pełną gębą i refleksje te same co po „Bulwarze…”
***
Wszystko za życie [Into the Wild]
7/10
Największe zaskoczenie mojego przedfestiwalowego przeglądania listy Top250 IMDb. Co to? Skąd to? Czemu nic o tym nie wiem? Eeee? „Into the Wild”, czyli kolejny film w sekcji „Zdarzyło się wczoraj”.
Amerykańska „Siekierezada”. Wiem co autor miał na myśli i wiem, że do niektórych ten film może trafiać w punkt. Ale mnie nie trafił. Niektórzy za bardzo i zupełnie niepotrzebnie potrafią sobie skomplikować życie szukając jego sensu.
Oparty na faktach film Seana Connery’ego Penna, którego bohater (filmu, a nie Penna, a tym bardziej Connery’ego ;P) w poszukiwaniu sensu życia rusza na dwuletnią tułaczkę po Stanach zakończoną przygodą na Alasce. Zerwawszy całkowicie kontakt z domem (rodzina nie ma pojęcia, co się z nim stało) z pustymi kieszeniami błąka się przed siebie i żyje z dnia na dzień przygotowując się do przeżycia w śnieżnej dziczy.
Melancholijne kino pełne dobrych aktorów i z dobrą rolą Emila Hirscha. Jednakowoż nie wierzę, że podczas spływu kajakowego na brzegu czekają na ciebie gołe baby 😛
***
Tylko Bóg wybacza [Only God Forgives]
6/10
Nikt mi nie powiedział, że to film dedykowany Jodorowsky’emu. Znalazłbym sobie jakiś inny film do sekcji „Łodefak”.
Domyślam się, że jest w tym filmie Coś. OGF jest tak bardzo oczywisty w swoim wydawać by się mogło bezsensie, że aż za bardzo. Niestety nie wiem co to takiego to Coś i nigdzie go nie widzę. I chętnie dałbym mniej niż 6, ale wierzę w to, że nie zrozumiałem, co autor miał na myśli. O ile w ogóle cokolwiek miał poza chęcią sprawdzenia, czy już jest na tyle kultowy, że fani wszystko łykną.
Powiem tak: gdyby Frodo poruszał się z taką prędkością jak bohaterowie OGF to LOTR trwałby 14 dni.
Niektórzy mówią, że „kazał (im) szukać znaczeń czy po prostu przemyślanych detali”, ale ja myślę, że oni sami sobie to nakazali. A film… Cóż, z pewnością jest inny, ale nie jestem przekonany, że to dobra inność.
Ale zdjęcia i kolorystyka piękne (choć ta Tajlandia nawet w 1/3 nie jest taka ładna i czysta w tajskich filmach i nie wiem, kto mnie oszukuje). Takoż samo Kristin Scott Thomas, która wygląda tu po prostu wow.
***
Anatomia morderstwa [Anatomy of a Murder]
9/10
Gdzieś tak w 2/3 wyświetlonego w sekcji „Przegapiłem” „Anatomy of a Murder” pojawia się George C. Scott i zamiata całe towarzystwo. Dzielnie wspiera go Joseph N. Welch w roli sędziego i obaj kradną film Jimmy’emu Stewartowi.
A całość to świetny dramat sądowy, choć na szczęście nie tak ciężki jak wskazywałyby na to tytuł i gatunek. Pełno tu dialogów-perełek i całości nie psuje takie sobie zakończenie, no i fakt, że sprawa, którą tu przez cały film wałkują jest taka dość mało spektakularna.
FunnyFact: Muzykę do filmu napisał Duke Ellington, który pojawił się tu nawet w małym cameo.
Zdolny, choć odstawiony na boczny tor kariery, prawnik przyjmuje sprawę o morderstwo. Oskarżony, wojskowy, bierze sprawiedliwość w swoje ręce i wymierza ją gwałcicielowi swojej żony. Odważny jak na owe czasy temat i odwaga w mówieniu na ekranie o rzeczach tak wstydliwych jak… majtki.
***
Zgadnij kto przyjdzie na obiad [Guess Who’s Coming to Dinner]
6/10
Kopia dojechała (bo wcześniej nie dojechała 🙂 ) i tym sposobem na retrospektywie filmów Sidneya Poitiera wyświetlony został ww. film.
Niespecjalnie mnie urzekł. Bez dwóch zdań, jest ciekawy jako zapis swoich czasów i daje pogląd na to, jak zmienia się świat. Bądź co bądź w chwili jego premiery międzyrasowe małżeństwa wciąż były zakazane prawem w wielu amerykańskich stanach…
Ale jako film mnie nie urzekł. Ni to dramat, ni to komedia (komediodramat, wiem), a główny problem moim zdaniem źle rozegrany. Biali, czarni czy zieloni – wpada młoda córka do domu i mówi, że wychodzi za mąż za starszego faceta, którego zna dwa tygodnie. Każdy rodzic by się wkurzył.
Nie poczułem w zasadzie wcale, że rasa przyszłego pana młodego jest jakimkolwiek problemem.
***
Zakazana namiętność [The Cat’s Meow]
7/10
15 listopada 1924 roku na pokładzie Oneidy, luksusowego jachtu należącego do magnata prasowego Williama Randolpha Hearsta, w weekendowy rejs wyruszyło kilka osób. Byli wśród nich m.in. właściciel jachtu, jego długoletnia kochanka, aktorka Marion Davies, pewien aktor – niejaki Charlie Chaplin, a także Thomas H. Ince, hollywoodzki producent i innowator, którego kariera zaczęła powoli przygasać. Punktem kulminacyjnym rejsu miały być urodziny tego ostatniego. Podczas tychże Ince poczuł kłopoty żołądkowe, następnego dnia został przewieziony do swojego domu, gdzie dwa dni później zmarł. Został szybko skremowany i pochowany.
Tyle oficjalna wersja historii. Wyświetlony w „Podsekcji im. Cory’ego Monteitha” „The Cat’s Meow” (7/10) opowiada inną z wersji wydarzeń na Oneidzie (a było ich sporo). Tę, którą reżyserowi filmu – Peterowi Bogdanovichowi – opowiedział sam Orson Welles. Reżyser „Obywatela Kane’a„, filmu luźno opartego na życiu Hearsta…
Ciekawy temat sprawia, że film zobaczyć warto, ale sądzę, że prawie telewizyjnej realizacji nie pomógł niezbyt wielki budżet. Stąd trudno mówić o wielkim kinie.
***
Saratoga
6/10
A ten film zobaczyłem już po UFF-ie, ale że wpisuje się tematycznie w „Podsekcję im’ Cory’ego Monteitha” to dorzucam z rozpędu.
Długo długo zanim kończenie filmów „za pomocą” dublerów stało się domeną rodziny Lee, na planie „Saratogi” źle poczuła się ulubienica Ameryki – Jean Harlow.
Aktorka kilka dni później zmarła, a studio stanęło przed nie lada dylematem – co zrobić z filmem, którego nie dokończono. Planowano rozpocząć zdjęcia raz jeszcze z udziałem innej aktorki, ale ostatecznie na prośby widzów zastąpiono Harlow dublerką – Mary Dees. A właściwie to trzema dublerkami.
„Saratoga” (6/10) jest warta obejrzenia właściwie tylko i wyłącznie z tego smutnego powodu. To przeciętna komedyjka, jakich wiele, a od momentu, gdy pojawia się dublerka (ciągle „schowana” za lornetką, kapeluszem z rooondeeeem, bądź odwrócona plecami) rozpada się już całkiem. Widać wyraźnie, że wszyscy chcieli mieć to po prostu z głowy.
(1573)
Podziel się tym artykułem:
Into the Wild dostało aż 7? Mnie ten film strasznie wymęczył, główny bohater to najbardziej irytująca postać filmowa ever.
Ale podsumowanie w ostatnim zdaniu najtrafniejsze 😀
Mnie też wymęczył, ale raz że był ładny (w sensie zdjęć przyrody itepe), a dwa wydaje mi się, że to nie jest zły/męczący film, tylko po prostu przeznaczony dla konkretnego widza. A my nim nie jesteśmy tym konkretnym widzem :).
Stąd to 7. Zwykle tyle dostają filmy, które mi się nie podobają, ale czuję, że może to po prostu moja wina, a nie filmu. Czasem się takie zdarzają, o wiele rzadziej niż produkcje z gatunku: rany, wszyscy są nim zachwyceni, a to przecież taki beznadziejny film od początku do końca! 🙂