×

Kronika opętania [The Possession]

Na świecie są tysiące filmów. Głównie przeciętnych, często słabych, czasem bardzo fajnych. Każdy z nas może się chyba przyznać do obejrzenia całkiem sporej ilości takich, które nic nie wniosły do jego życia. Żadnej, najmniejszej choćby rozrywki (bo nawet nie chcę poruszać się w górnolotnych rejestrach pojęcia „wnieść coś do czyjegoś życia”). A mimo to przesiedzieliśmy je od początku do końca… I patrząc na to z tej strony, jeśli ktoś z Was powie mi, że nie warto obejrzeć amerykańskiego filmu, w którym drewniana skrzynka na dzień dobry wita nas po polsku słowami „Zjem twoje serce!” – to z miejsca uznam, że chromolicie głupoty.

Swoją drogą nie rozumiem jednej rzeczy. Wydają te miliony dolarów na filmy, a nie stać ich na parę dolców dla kogoś, kto im powie, że nie mówi się „chcę zamieszkać w ciebie” tylko „chcę zamieszkać w tobie”. Kurde, dzwońcie do mnie. Za sto dolców mogę być niezależnym konsultantem spoza Hollywood!

Żywot „The Possession” skończyłby się zapewne w moim przypadku na obejrzeniu trailera, gdyby nie ujrzane w nim nazwisko duńskiego reżysera Olego Bornedala, dla którego to już druga próba rozpoczęcia przygody za wielką wodą. I chyba znów zakończy się na tym jednym epizodzie, bo film wyszedł mu gorszy niż poprzedni remake swojego własnego „Nattevagten”. A skoro ta pierwsza przygoda zakończyła się niczym… Drugie podejście jest zdecydowanie słabsze, porównując już choćby pojawiający się w obydwu amerykańskich filmach Bornedala motyw prosektorium. W „Nightwatch” widz miał pietra idąc ramię w ramię z Ewanem McGregorem, natomiast w „Kronice…” jakichkolwiek emocji w kostnicy nie ma prawie wcale. I na pewno nie można całej winy za taki stan rzeczy zwalić tylko na Jeffreya Deana Morgana, który w głównej roli po raz kolejny udowadnia, że nie ma nosa do horrorów.

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że „Kronika…” znalazłaby sobie wygodne miejsce w przegródce z filmami spóźnionymi o przynajmniej 20 lat. Myślę, że te 20 lat temu mogłaby zrobić dużo większe wrażenie i wyryć się w pamięci na dłuższy czas. Bo w zasadzie jest w niej wszystko, co czasem w horrorach daje radę urzec. Jakiś tajemniczy przedmiot, niewyjaśnione zjawiska, poszukiwanie pomocy w dziwnym miejscu, prastary rytuał do odprawienia – wszystko to brzmi fajnie, a jednak na współczesnym widzu wrażenia nie zrobi. Współczesny widz raczej zaśmieje się na widok naukowca, który bez zmrużenia oka patrząc na zwykłą drewnianą skrzynkę orzeknie, że pochodzi z Polski i poda ramy czasowe jej powstania.

Gdyby więc nie ten polski motyw to owszem, nie byłoby czego oglądać. Jakiś tam klimacik film w pierwszych minutach ma, ale potem jest już coraz gorzej. Powoli i sztampowo, od A do B z obowiązkowym w tego typu produkcjach zakończeniem.

Nie napisałem jeszcze o czym jest ten film, ale już pewnie każdy się domyślił, więc nie ma się co wysilać. 5/10

(1462)

PS. Film został oparty na prawdziwych wydarzeniach ( 😉 ) opisanych w TYM artykule. To tak na wypadek, gdyby ktoś był ciekawski. 

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004