×

QFF – Królowa Wersalu [The Queen of Versailles]

Ominąłem wersalską królową na tegorocznym Warszawskim Festiwalu Filmowym z prostego powodu. Wobec mnogości propozycji z całego świata z automatu wykreśliłem wszystkie amerykańskie filmy z mojej listy zainteresowania, bo dobrze wiedziałem, że najłatwiej będzie je dorwać na innych nośnikach. I nie pomyliłem się, taki jestem zajebisty!

Czasem do zrobienia ciekawego filmu dokumentalnego potrzebna jest doza szczęścia. W przypadku fabuły z grubsza niewiele można robić poza dokrętkami, które raczej udowadniają, że od filmu nie ma czego wielkiego oczekiwać, bo skoro z nim kombinują, to znaczy, że coś jest nie tak. A w dokumencie stawiasz kamerę i obserwujesz. Oczywiście, samo z siebie nic się nie nakręci, ale jeżeli nie wszystko idzie w takim kierunku jak się tego spodziewałeś, to jeszcze nie oznacza, że trzeba wyrywać włosy z głowy.

I o ile wierzyć temu co na szybko przylukałem w necie, „Królowa…” to przykład takiego właśnie dokumentalnego szczęścia. Z założenia miał to był film o nieprzyzwoicie bogatej rodzinie, która nie wstydzi się swojego majątku. Ba, chwali się nim na lewo i prawo. Co więcej, ma ambitny plan zamieszkania w stylizowanym na Wersal domu, największym prywatnym domu mieszkalnym na świecie. Rusza budowa…

…i zaczyna się Kryzys, a film wchodzi na wyższy poziom świadomości i nadjaźni.

Zaczyna się z przepychem. Główna bohaterka filmu, tytułowa Królowa Jacqueline Siegel, to była miss piękności i żona potentata hotelarskiego (upraszczając sprawę), która wprowadza nas w swój i swojego męża świat. Mają hurtową ilość dzieci i wielki dom, w którym zaczyna brakować im miejsca, bo gdzieś trzeba poupychać ogromne bohomazy przedstawiające Siegelów w jakichś żenująco-slapstikowych pozach (dla nich to zapewne dzieła sztuki). Ruszamy więc na plac budowy Wersalu Bis, by pospacerować po wielkich halach, które okazują się być szafami Dżaki. Jestem piękna, bogata i będę jeszcze bogatsza. Nie mam stylu, ale o tym nie wiem. A mój mąż (całkiem sympatyczny koleś swoją drogą) nie całkiem legalnie pomógł Dablju Buszowi wygrać wybory na Florydzie…

Im większe bogactwo Siegelów na początku, tym większy kontrast po uderzeniu Kryzysu. Finansowe imperium uzależnione od tanich kredytów i pożyczek bankowych upada z hukiem i pan domu zmuszony jest stawać na uszach, by nie stracić wszystkiego. Jest jednak optymistą i, jak już napisałem, całkiem fajnym kolesiem, więc wierzy nie tylko w to, że jakoś to będzie, ale i w to, że zła passa się odmieni. Tylko sprzeda swoją niedokończoną posiadłość, której nikt nie chce kupić. Pani domu i jej dzieci starają się żyć beztrosko tak jak dawniej, choć bez zwolnionej służby to trudne. Spotykają się więc w swojej codzienności z niespotykanymi do tej pory sprawami, jak przelot rejsowym samolotem. „Dzieci pytały mnie, co ci ludzie robią w naszym samolocie?”. Albo to, że zwierzaki trzeba karmić, bo inaczej zdechną. „Nikt mnie nigdy nie wziął do sklepu zoologicznego!”.

Jednym słowem taka to współczesna przypowieść z morałem na wszechobecny konsupcjonizm. Ciekawa, choć żadnych wyższych strun we mnie nie poruszyła, bo za bardzo skupiłem się na szczegółach (ale gópi ci Amerykanie) niż na ogółach. 7/10

PS. Całkiem niedawno życie dopisało do tej historii jeszcze jeden morał, ale daruję sobie spoilery.

(1452)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004