WFF – Sąsiedzi Boga [Ha-Mashgihim aka God`s Neighbors]

No i na koniec – bo o ile dobrze liczę to już ostatni film, jaki widziałem na WFF – zostawiłem sobie najlepszy film, jaki obejrzałem na festiwalu. Film, o którym – mam takie wrażenie – paradoksalnie napiszę najmniej. Nie wiem czemu.

Z drugiej strony po co mam się rozpisywać? Skoro najlepszy to znaczy, że najlepszy i już.

„Sąsiedzi Boga” to izraelska odpowiedź na kino Tarantino, choć sam bym chyba nigdy na to nie wpadł. Przeczytałem takie zdanie gdzieś tam i w sumie może rzeczywiście nie zwróciłem na to uwagi. A może to po prostu bzdura. Nieważne. Ważne, że film jest bardzo dobry.

Opowieść to o trzech kumplach wychowujących się w jednej żydowskiej dzielnicy. Kumplach spędzających czas na pracy (no troszkę), świętowaniu szabasu i jaraniu blantów. Kumplach nadających nową definicję określeniu „ortodoksyjny Żyd”, czyli taki, od którego trzeba uważać, żeby nie dostać po łbie Talmudem. Przesłanki naszych boyzów inda hood są szlachetne – dbają o to, by kobiety ubierały się cnotliwie, Arabowie nie jeździli po ich dzielnicy peżotami z za głośno włączonym samochodowym radiem, a ruskie pijaki nie hałasowali w piątek wieczorem. Bo jak nie to w łeb. Bejsbolem.

Wszystko ewoluuje, także i wiara. Nowe czasy wymagają nowego podejścia do spraw starych jak świat i właśnie o tym jest ten film. I trochę o miłości jednego z bohaterów do niezbyt cnotliwie ubierającej się Żydówki. Wszystko nakręcone w szybkim i nowoczesnym tempie, z dobrymi dialogami i aktorstwem oraz doprawdy zajebistą ścieżką dźwiękową. 9/10

(1443)

Odpowiedź

Skomentuj

Twój adres mailowy nie zostanie opublikowany. Niezbędne pola zostały zaznaczone o taką gwiazdką: *

*

Quentin

Quentin
Jestem Quentin. Filmowego bloga piszę nieprzerwanie od 2004 roku (kto da więcej?). Wcześniej na Blox.pl, teraz u siebie. Reszta nieistotna - to nie portal randkowy. Ale, jeśli już koniecznie musicie wiedzieć, to tak, jestem zajebisty.
www.VD.pl