×

Szybko i krótko o kiepskich filmach

Zastój trwa. Nie obejrzałem filmu od hoho. Mam na imię Quentin… Zostało jednak jeszcze parę filmów, które obejrzałem ostatnio (=od początku roku) a jeszcze ich nie zreckowałem. No to teraz to zrobię. I z tego co rzuciłem okiem będą to kiepskie filmy, których nie polecam.

Legendary

Ckliwa opowieść o chuderlawym chłopaku, który postanawia zostać dobrym zapaśnikiem. W realizacji celu pomoże mu brat, były mistrz wszechświata i okolic w zapasach, którego życie potoczyło się inaczej niż myślał, że się potoczy.

Przeciętny film a’la Walt Disney przedstawia. Dramatyczna próba wyciśnięcia z Johna Ceny choćby jednej innej od zaciętej miny, która to próba momentami przynosi efekty. Aczkolwiek niewielkie. Obok Ceny nie wysilają się Patricia Clarkson i Danny Glover oraz główny młodzieniec, który nowym Pattisonem nie będzie (nawet na plakat filmu się nie załapał).

Sztampowa historia sportowa z gatunku od zera do bohatera. Na dodatek przez cały film razi niezdecydowanie twórców, którzy najwyraźniej nie mogli jednogłośnie zdecydować, czy udawać, że to historia prawdziwa czy nie. W efekcie całość wygląda jakby była historią prawdziwą, ale historią prawdziwą raczej nie jest. A takie nie wiadomo co nigdy nie jest dobre dla filmu.

W usiech każdego roku powstają dziesiątki filmów o sporcie i lepiej próbować wśród nich znaleźć coś ciekawego, a „Legendary” sobie odpuścić. 5/10

***

Święty interes

Polskie kino od lat cierpi na brak dobrych pomysłów. „Święty interes” dobry pomysł miał. W końcu.

Oto po pogrzebie ojca dwóch braci orientuje się, że w spadku dostali pierwsze auto Karola Wojtyły. Oczywiście postanawiają na nim zarobić.

Pomysł był, pierwsze pół godziny filmu było fajne, aktorzy, choć opatrzeni, grali sympatycznie… Już myślałem, że doczekaliśmy się w naszym kraju porządnej komedii obyczajowej. Niestety, szybko się okazało, że się nie doczekaliśmy.

Wszystko co fajne zostało koncertowo spartolone i po raz kolejny dostaliśmy dowód na to, że sam dobry pomysł wystarczy na pół godziny filmu, ale na cały pełen metraż potrzebne jest coś więcej. W efekcie ciekawie zarysowana historia zamieniła się w serię scen bez ładu i składu, w których główna fabuła przepleciona została epizodami coraz bardziej wykrzywiających twarz w minie „a co mnie to obchodzi, OT!!” 5/10

***

Rytuał [The Rite]

Wielce żałuję, że nie napisałem recki tego filmu zaraz po seansie. Myślę, że byłaby fajna. Teraz minęło już trochę czasu i wyparłem go z pamięci.

Młody kleryk cierpi na kryzys wiary. W zasadzie zawsze na niego cierpiał, ale w końcu odważył się głośno to przyznać. Ksiądz przełożony radzi mu darmową wycieczkę do Rzymu. Wycieczkę w trakcie której wykształci się na egzorcystę u boku doświadczonego kapłana o wyglądzie Anthony’ego Hopkinsa.

Znacie te horrory, które miały być straszne, ale z minuty na minutę są coraz bardziej niezamierzenie śmieszne? W których twórcy chcą widza przestraszyć, ale tak naprawdę sprawiają, że widz ma ich za kretynów? „Rytuał” to właśnie taki film.

Nie wiem, może jestem niewidomy, ale nie widziałem tu tego, co wielu dostrzegło – dobrej kreacji Anthony’ego Hopkinsa. Ja miałem wrażenie, że to kolejny odcięty kupon od kariery, którą powinien zakończyć zgodnie z obietnicą jakoś tak w okolicy „Mission Impossible”. Szkoda bowiem patrzeć na świetnego aktora, który męczy się, żeby z bzdurnego filmu coś zrobić.

Ww. twórcy zastosowali popularny obecnie chwyt pod tytułem „oparte na prawdziwych wydarzeniach” i robili wszystko, żeby przekonać widzów, że egzorcyzmy to dziedzina wiedzy i nauki, a nie jakieś widzimisię kościoła. Zdołali jedynie sprawić, że nie wiedziałem, która ze scen najbardziej zasługuje na NFQ w kategorii „Najgłupsza scena filmowa”.

Co gorsza – ten film jest zły niezależnie od tego czy się wierzy w diabła czy nie. 2/10

***

Stosunki międzymiastowe [Going the Distance]

A znacie te filmy, które z trailera wyglądają na sympatyczną komedyjkę bez napinki i bez silenia się na bycie komedią wszech czasów, a potem się okazuje, że w trailerze było wszystko co najciekawsze? Tak, to właśnie ten gatunek filmu.

Oni się w sobie zakochują. Ona wyjeżdża daleko, on obiecuje, że ich miłość przetrwa. No i starają się, żeby tak właśnie było.

„Stosunki…” to komedia o robieniu z siebie idiotów. Czy to podczas jedzenia, czy to podczas opalania, czy to podczas sekstelefonu, czy to podczas wizyty u rodziny. Jest tak śmiesznie, że w końcu usnąłem po godzinie filmu. 3/10

***

Poznasz przystojnego bruneta [You Will Meet a Tall Dark Stranger]

Nigdy nie kryłem, że nie jestem fanem Woody’ego Allena. A i owszem, jego humor jak najbardziej do mnie przemawia podczas oglądania głupotek typu „Wszystko… o seksie…”, ale gdy przychodzi do anniehallowego nowojorskiego psychoanalizowania to ja mówię wtedy „pass”.

Ale też trzeba przyznać, że „Brunet” miał pecha. Obejrzałem przed nim (pierwszy raz!) „Miłośc i śmierć” (świetne) oraz „Złote czasy radia” (przeciętne) i na tle tych filmów wypadł strasznie blado. I też mnie uśpił.

O czym był ten film?

„Brunet” do mnie przemówił. Powiedział: „hej, jestem filmem Woody’ego Allena i dlatego jestem zajebisty! choćby moi bohaterowie siedzieli przez półtorej godziny i nic nie mówili – zachwycaj się!”. Mhm, 3/10
(1153)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004