×

Niepokonani feat. Ostatni egzorcyzm

Co za popieprzony dzień… A miałem taki ambitny plan napisania najlepszej recenzji we wszechświecie. I dupa. Zamiast niej będzie standardowe narzekanie, że nic nie pamiętam z filmu poprzedzone akapitem narzekania nie na temat.

„Niepokonani” [„The Way Back”]

Nie, najlepsza recka na świecie nie miała być poświęcona temu filmowi. Idea upadła, więc standardowo – recknę w skrócie parę oglądanych ostatnio filmów. Pewnie niewiele, bo jak znam życie, to za parę minut zadzwoni telefon i mnie rozproszy.

Kategorii filmowych jest wiele. Są filmy sensacyjne, horrory itd. Są też filmy reprezentujące gatunek Na Pewno 6/10, A W Porywach 7/10 Więcej Nie. „Niepokonani” należą do tego właśnie gatunku. Czyli nie jest źle, ani nie jest tak dobrze, jak próbuje nam wcisnąć nachalna reklama dość mocno mijająca się z prawdą. No, ale film w końcu wszedł na polski rynek, to nie zaszkodzi pokrzyczeć w reklamach, że to historia polskiego męstwa, które coś tam i pierwszy film o bohaterstwie Polaka. no i jeszcze truć przez pół roku, że Colin Farrell gra tu Polaka, co nie jest prawdą.

Fakty są rzeczywiście takie, że krystalicznie czysty Polak postanawia zebrać grupę więźniów gułagu i prysnąć przez Syberię w kierunku Chin. Kompletuje międzynarodową ekipę i uciekają. Przy czym sama ucieczka jest najłatwiejszą częścią planu.

Prawda, która przeciwstawia się reklamie jest taka, że zagraniczny widz, który obejrzy ten film to ostatnim, o czym pomyśli będzie refleksja nad polskim męstwem.

Zadzwonił telefon 🙂 A nawet trzy. Znaczy jeden telefon, a trzech rozmówców.

O czym to ja… Aha, o polskim męstwie widzianym okiem zagranicznego widza. No więc ten zagraniczny widz raczej nie zwróci uwagi na polskie męstwo, ale na męstwo w ogóle. Męstwo bohaterów, którzy są odważnymi facetami, ale nie są odważnymi Polakami. I niby to pikuś, bo co to kogo, ale jednak film w ogóle i film ten w szczególe, to język uniwersalny, który mówi po prostu do widza, który jest narodowości różnej. A co za tym idzie cieszenie się, że w końcu ktoś zrobił o nas film, w którym nie jesteśmy pijakami i w którym nie występujemy przez 30 sekund mówiąc „kurwa” jest co najwyżej chwytem marketingowym, który nijak nie ma się do rzeczy.

Pozostawiając więc na boku ten lokalny patriotyzm dostajemy przeciętny film, który opowiada, owszem, bohaterską i nieprawdopodobną historię (pomijam fakty, które wyszły przy okazji objawienia się pomysłu na film, że ktoś coś tam komuś ukradł itepe, piszę te słowa z pozycji osoby, która zakłada, że było tak jak w filmie i już), ale też wcale nie wiadomo jak nieprawdopodobną. Na dobrą sprawę za dużo tu zostaje w sferze niedomówień, żeby mieć przed oczami pełen obraz tej wędrówki przez tysiące kilometrów niedostępnych terenów. Ot uciekli, przez parę tygodni nic nie jedli, ale nie stracili sił, doszli gdzie mieli dojść, a nawet dalej.

Obejrzeć warto, głównie dla pięknych krajobrazów. Ale na dobry film o polskim męstwie nadal musimy poczekać. 7/10.

„Ostatni egzorcyzm” [„The Last Exorcism”]

Kampanię reklamową tenże film miał świetną. Filmiki z czatruletki, w których laska zamienia się w upiora rulezowały. Potem pojawił się film i zaczęto na nim wieszać psy (pozdrowienia dla Bazyla, który też niedługo napisze o tym filmie). A potem do oglądania przystąpiłem ja. I przez jakieś pół godziny nie mogłem uwierzyć, że aż takie marne opinie zebrał.

Oto ekipa dokumentalistów przygotowuje film o kaznodziei-egzorcyście z misją. Otóż kaznodzieja ten doznał objawienia przeczytawszy o dziecku uduszonym w trakcie wykonywania egzorcyzmów. Postanowił więc pokazać w filmie dokumentalnym cała prawdę o egzorcyzmach – niebezpiecznych praktykach, w których szarlatani za pomocą sztuczek wmawiają tym, którzy chcą w to uwierzyć, że demony są wśród nas. On sam takim szarlatanem był i teraz może pokazać cały zestaw swoich tricków. A wszystko po to, żeby uchronić choć jedno „opętane” dziecko przed uduszeniem.

Sori za ten nieskładny opis, ale liczba rozpraszających mnie rzeczy osiągnęła w tym momencie zenit i tylko 1/3 mózgu steruję nad tym, co piszę.

Jeśli czyta to ktokolwiek z osób odpowiedzialnych za ten film (wiem, że nie, raczej nie potrafią czytać 🙂 ), to teraz czas pryśnie. Bo owszem, przez pół godziny nie mogłem uwierzyć w to, że film zjechano w każdy możliwy sposób, ale po tej pół godzinie już wiedziałem dlaczego. Ano dlatego, że to marny film i na dodatek nudny.

Ale początek ma fajny. Jasne, filmy w stylu mocumentary już dawno przestały być czymś świeżym i nowym, ale mimo to początek tej opowieści był intrygujący, a forma dokumentu mu służyła (aczkolwiek potem ktoś się chyba zapomniał, skoro do zdjęć robionych z ręki podczas ucieczek itp. zastosował montażowe cięcia). Przynajmniej mnie się to fajnie oglądało i nie narzekałem. Atmosfera się zagęszczała i było wiadomo, że za chwilę coś się wydarzy.

Ale tak naprawdę nic się nie wydarzyło, a widz po raz enty został zrobiony w banię nieadekwatnym do treści filmu plakatem i akcją, która też nijak się miała do tego, czego można się było spodziewać. Dlatego, jeśli już chcecie marnować czas na ten film, to zmarnujcie go na jakąś inną produkcję. Jest dużo więcej lepszych słabych filmów. 4/10

A „Blair Witch Project” dwa razy nie wyjdzie.

Dobra, starczy. Do listy narzekań dołączyła senność 😉
(1126)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004