×

Projekt 2000 (Część 28)

Dzisiaj odmiana – zamiast kolejnego opisywania filmów ze spisu, którego i tak na oczy nie widzieliście i mogę Wam wciskać kit, że akurat ten film jest następny, a i tak się nie zorientujecie – parę tytułów dobrych filmów, które nie wiedzieć czemu nie cieszą się aż takim uznaniem jak wg mnie powinny. Nie będzie tu pewnie żadnych tytułów, których nie znacie, więc nie spodziewajcie się, że za chwilę wyskoczę nie wiadomo z czym. Nie zmienia to jednak faktu, że ja nie słyszałem, żeby ktokolwiek się nimi podniecał (w metaforycznym tego słowa znaczeniu).

Mam nadzieję, że wpadną mi takie tytuły w oko 😉

“Detektyw bez pamięci” [“Clean Slate”]

To zdecydowanie film, który muszę sobie odświeżyć, bo za chwilę będę go zachwalał, a tak naprawdę to nie wiem, czy przetrwał próbę czasu i oglądany teraz byłby tak samo fajny jak wtedy, gdy go oglądałem. A minęło już parę lat od tego momentu.

Głównym bohaterem filmu jest prywatny detektyw, który cierpi na zaburzenia pamięci. Każdego ranka budzi się i nic nie pamięta. Nie ułatwia mu to prowadzonego śledztwa…

Każdy wie, że to co najbardziej cenię w kinie to dobry pomysł. Tutaj pomysł jest aż nadto dobry, a jego jakoś rośnie, gdy się pomyśli o „Memento” i szumie jaki narobił. Tymczasem „Clean Slate” nie narobiło żadnego szumu – nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Choć trudno byłoby się czegoś takie spodziewać po „tylko” komedii. W każdym bądź razie utknęła na wideo i nic mi nie wiadomo o tym, żeby kiedykolwiek biła w kinach rekordy kasowe.

W roli głównej znany z „Saturday Night Live” i „Świata Wayne’a” Dana Carvey, który przez krótki czas – głównie dzięki „Clean…” należał do grona moich ulubionych komików. Niestety już nie należy, bo kariera Jima Carreya nigdy nie była mu dana (nomen omen). Może nie trafił na odpowiednie scenariusze, a może już na zawsze miało mu być pisane bycie przygłupim kolegą Wayne’a, którego imię nie zmieściło się w tytule filmu, choć jak najbardziej powinno tam trafić.

„Clean…” to jego solowy popis i kto wie, czy nie jego najlepszy film, w którym grał pierwsze skrzypce. Film, w którym śmieszny humor sytuacyjny połączono z naprawdę fajnym i niebanalnym pomysłem i wykorzystano możliwości, jakie ten pomysł dawał. Danie partneruje Valeria Golino, której kariera trwała mniej więcej tyle samo co i kariera Carveya, James Earl Jones, który największą karierę zrobił swoim głosem oraz kolejny mój ulubiony aktor tamtego okresu – Kevin Pollak, o którym wypadałoby napisać to samo, co i o pozostałych z planu kolegach. Nagle zniknął i już nie wypłynął na wody głębsze niż B-Klasa.

***

Skrolluję sobie listę i widzę, że ambitne zadanie sobie postawiłem z tymi mniej znanymi, a świetnymi filmami. Szczególnie, że weny do pisania i do myślenia nie ma. Zatem ułatwię sobie życie i teraz będzie o filmie z Meg Ryan. A te przecież wszyscy znają…

Tak czy srak, gdy myślimy o Meg Ryan, która wyjątkowo paskudnie rymnęła w nicość wraz z nastaniem starości, to do głowy przychodzą nam „Bezsenność w Seattle”, „Kiedy Harry poznał Sally”, „Francuski pocałunek” itp. Tymczasem moim ulubionym z nią filmem jest bezapelacyjnie:

„Miłość jak narkotyk” [“Addicted To Love”]

Oto poczciwy bohater naszego filmu przeżywa szok, gdy jego ukochana postanawia go opuścić. Fakt faktem sam sobie winien, bo jego natura słodkiego do wyrzygania romantyka w końcu musiała kopnąć w tyłek jego partnerkę, która zapragnęła utonąć w ramionach Francuza (i tu kolejny kolega, którego nagle Hollywood przestało lubić – Tchéky Karyo). Jednak nasz bohater (Matthew Broderick) nie chce się poddać. Wynajmuje dom naprzeciwko mieszkania swojej eks i ją podgląda notując każde wahania nastroju i licząc na to, że wkrótce do niego wróci. Zanim to jednak nastąpi, do obserwacji zakochanej pary dołączy dziewczyna Francuza, która chce się na nim zemścić za to, że ją zostawił. Co dalej już na pewno wiecie.

Jeśli jakimś cudem nie widzieliście „Miłość jak narkotyk” to koniecznie musicie nadrobić to niedopatrzenie (znów nomen omen). A jeśli macie dosyć słodkiej Meg Ryan to też zobaczcie ten film, bo w nim nie jest już taka słodka, co z pewnością sprawia, że nie ma się poczucia oglądania po raz enty tego samego. Tak, to wciąż komedia romantyczna i nie będę wmawiał, że wybija się ponad komromowy schemat, ale być może właśnie to sprawiło, że w panteonie najlepszych filmów z Meg się go raczej nie wymienia. Bo widzowie mieli już dosyć Meg, która jak potem udowodniła w niczym innym znaleźć się nie potrafi. I być może dlatego Wy też go nie widzieliście. Błąd.

W tym filmie jest w zasadzie wszystko. Jest romantyzm (choć wyśmiany), jest komedia (mnóstwo), są świetne dialogi…
– Jak masz na imię?
– Mike
– Jak masz na imię, Mike?
– Sam.
… i jest też coś dla widzów, którzy po filmie oczekują też wizualnych atrakcji. Scena z malowaniem ściany na biało z pewnością zalicza się do takich właśnie atrakcji. 11/10.

***

“Fenomen” [“Phenomenon”]

Przyznaję się do bicia, mam ogromną słabość do tego filmu i nawet na torturach nie powiem, że mi się nie podoba.

Prostolinijny pracownik warsztatu ma w życiu w zasadzie jeden tylko cel – poderwać kobietę z dwójką dzieci, która zajmuje się robieniem wyplatanych krzeseł. Idzie mu słabo. Pewnego dnia wracając nocą z urodzinowej imprezy zauważa na niebie tajemnicze światło. Światło powala go na ziemię, a gdy odzyskuje świadomość (on a nie światło :P) zaczyna zauważać, że łatwiej niż wcześniej kojarzy różne fakty i w ogóle mózg pracuje mu o wiele bardziej wydajnie. Kiedy w pół dnia uczy się języka portugalskiego (bodajże), wie już, że coś nie teges. Ale się nie przejmuje, bo podrywanie kobitki nagle idzie mu też coraz lepiej.

Ciepły i spokojny film, którego atutem jest opowiadana historia. Jeśli szukalibyście w nim jakichś fajerwerków czy szarżowania, to ich nie znajdziecie, bo ich tu nie ma. W zamian jest opowiedziana z humorem wzruszająca historia o paru prostych rzeczach, na które czasem nie zwraca się uwagi (banał, wiem). Miłość, przyjaźń, NASA…

„Fenomen” to jeden z filmów, które powstały w okresie, gdy John Travolta wrócił „Pulp Fictionem” na łono kina i z lubością to wykorzystywał. Niektóre z nich były marne („Michael”), a niektóre po prostu świetne („Fenomen” właśnie). Travolcie partnerują Kyra Sedgwick (jedna z brzydszych aktorek, jeśli byście byli ciekawi mojej opinii na ten temat), Forest Whitaker i Robert Duvall.

Szczere kino dla starszych i młodszych – 10/10.

***

“Kręglogłowi” [“Kingpin”]

Nie wiem czemu, ale pod palce podchodzą mi tylko filmy o zabarwieniu lekkim, łatwym i przyjemnym. Trudno, nie samą krwią człowiek żyje.

Owszem, humor braci Farrelly jest specyficzny i po prostu trzeba go lubić. Akceptując ten humor akceptuje się też żarty o wymiotach i innych tego typu sprawach. Ale jeśli się je zaakceptuje, to może się czasem okazać, że nawet filmy z wymiotami mogą być śmieszne. A to już duża sztuka zrobić taki film.

Jeśli chodzi o mnie to raczej większości filmów wymiotnych braci albo nie trawię albo są mi one zupełnie obojętne. Jednak jest zupełnie inaczej, gdy w grę wchodzą „Kręglogłowi” – najlepsza według mnie komedia Farrellych.

Dawny gwiazdor kręgli popada z hukiem w ciągnący się długie lata alkoholizm i menelstwo. Kiedy wydaje się, że nie ma zakrętu z tej drogi, poznaje sympatycznego Amisza, który rzuca kulą tak jakby urodził się na torze bowlingowym. Eks-gwiazdorowi świta do głowy przewrotny plan – zaczną z sympatycznym Amiszem nabierać ludzi i ogrywać ich na kasę. Zanim jednak ten plan zrealizują, eks-gwiazdor będzie musiał przekonać rodzinę naszego Amisza, żeby puścili go z domu.

No i cóż tu więcej pisać. Ten film to nieustające pasmo gagów mniej i bardziej śmiesznych z przewagą tych drugich. Wymiotów i tej pomarszczonej starej baby nie wybaczam, ale cała reszta za każdym razem bawi mnie bardzo bardzo. Duet Harrelson/Quaid bezapelacyjnie daje radę, no i Vanessa Abgel też swoją sutkową cegiełkę dokłada.

No i obłędny Bill Murray – „Kręglogłowi” to prawdopodobnie jedyny film, w którym wg mnie Murray jest zabawny. No może jeszcze „Łowcy duchów”. 9/10.

CDN (znaczy Projekt 2000 to wiadomo, ale mam na myśli wyławianie niedocenianych filmów)
(1120)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004