×

Daybreakers – Świt [Daybreakers]

Moja reakcja na obejrzany w końcu film z tytułu zdążyła już narobić trochę szumu na fejsie Q-Bloga, więc teraz zobaczymy, co narobi na samym blogu. Pewnie znów usłyszę, że się nie znam 🙂 A usłyszę to szybko, bo za dużo do czytania w tej recce chyba nie będzie. Odciąłem sobie wczoraj kawałek lewego palca wskazującego, co trochę utrudnia mi pisanie. Przy okazji potwierdziło się, że nie lubię widoku swojej krwi. Co innego cudzej – stąd „Daybreakers” dostaje ode mnie 10/10. Przy czym, jak to już uzasadniałem na fejsie: tak naprawdę to 9/10, ale jakoś tak w ramach wdzięczności za w końcu jakiś cool film – plus jeden do maksa. No i przy czym2 czuję dziwną potrzebę tłumaczenia się z tej oceny, tak jakbym miał wyrzuty sumienia, że wystawiłem ją taką, a nie inną. I, choć to niesprawiedliwe dla „Daybreakers”, nie należy zapominać, że maksa dostał też u mnie np. „Penetration Angst„… A teraz zaliczyłem zdziwienie, bo zajrzałem do recki PA i zobaczyłem, że wcale nie było maksa, tylko prawie maks. Biorąc pod uwagę, jak często wspominam PA – zdecydowanie byłem niesprawiedliwy ze swoją oceną.

No ale tak. Miało być krótko, bo nie mam palca, a tu rozpisuję się nie na temat.

Oto niedaleka chyba przyszłość. Światem rządzą i dzielą wampiry. Mają jednak kłopot – w związku z ich wrodzoną krwiożerczością szybko następuje niedobór pożywienia, a gatunek ludzki jest na wymarciu. Co z tym fantem zrobić debatują naukowcy, którym pozostaje coraz mniej czasu na stworzenie substytutu krwi. Tymczasem po ulicach miast wałęsa się coraz więcej głodujących krwiopijców, a sytuacja grozi zamieszkami na skalę światową.

„Daybreakers” wyreżyserowali bracia Spierig, którzy dawno temu wypłynęli na ustach krwawych fanów swoim „Undead” z efektami przygotowanymi na pececie (BTW właśnie zobaczyłem uroczy polski tytuł tego filmu, którego to tytułu nie znałem – „Zombie z Berkeley”). Osobiście zdziwiłem się tym rozgłosem filmu, który wg mnie jest „takise” i chyba nie tylko ja byłem zdziwiony, bo przez kilka następnych lat bracia (choć tak naprawdę, to nie wiem czy to bracia, czy może tylko zbieżność nazwisk, a szukać mi się nie chce, choć wiem, że to cztery kliknięcia) nie nakręcili niczego nowego. Nie przepadli jednak w Piekle Reżyserów Którym Wyszedł Tylko Jeden Film – wręcz przeciwnie, powrócili w wielkim stylu niczym… nigdy nie pamiętam czy heroina, czy kokaina.

Kto od czasu do czasu czyta Q-Bloga dobrze wie, że mnie najłatwiej urzec dobrym pomysłem. I właśnie w ten sposób „Daybreakers” breaknęli do mojego gustu, którego wg sporej części społeczeństwa nie posiadam. To właśnie świetny i prosty pomysł jest największym atutem tego filmu. Nie obchodzi mnie czy zerżnięty z książkowego „I Am Legend” (choć na mój gust to co najwyżej zainspirowany… no dobra, nie czytałem powieści, znam tylko słaby film ;P), czy może było już wcześniej coś takiego, do czego moja pamięć nie potrafi powrócić. Dla mnie liczy się tylko tyle, że „Daybreakers” ze swoim przewrotnym podejściem do wampirzego tematu pokazało coś świeżego, odmiennego od tych wszystkich lukrowatych opowiastek o wampirach, którymi obecnie zachwyca się pół świata (i to kolejny plus „Daybreakers”, który ani przez chwilę nie wygląda na to, że powstał tylko dlatego, że aktualnie trwa wampirza koniunktura (nie mylić z konfiturą) ). Oto koronny przykład na to, jak powinien wyglądać prosty, świeży i niewymuszony pomysł na film.

Owszem, zgadzam się, że potencjał tego pomysłu nie został wyeksploatowany do ostatniej kropelki, ale wg mnie tylko dlatego, że tak naprawdę to materiału wystarczyłoby na wielowątkowy serial. A chcąc zrobić film trzeba się było na coś zdecydować. I moim zdaniem wybrano dobrą drogę stawiając na widowiskowe i przede wszystkim pomysłowe (powtarzam się, ale wypada jak najczęściej podkreślać, co jest głównym atutem filmu – nie akcja, nie krew, nie aktorstwo) opowiedzenie historii z zarysowaniem wielu rzeczy, które można by rozwinąć, ale w trzygodzinny film. Dlatego sporo zależy od widza, czy chce sobie dośpiewać to czy tamto, czy może woli narzekać, że nie zrobiono tego za niego. Ja, wyjątkowo, nie narzekam.

Drugim największym atutem filmu są mroczne zdjęcia, które wprowadzają do filmu świetny klimat. Dodatkiem do tego wszystkiego są tryskająca bez oporów krew, trochę akcji, no i trochę bardziej w tle aktorzy, którzy raczej nie wchodzą na wyżyny swojego talentu (a Dafoe na dodatek miał pecha u kostiumologa – chyba nie swój kostium dostał). Ale nie muszą, bo to nie jest film na Oscary za aktorstwo. To film rozrywkowy i jako taki dostarczył mi takiej rozrywki, jakiej bym sobie życzył po wszystkich filmach.

Nie jest tak, że „Daybreakers” nie ma skaz, ale po prostu uważam, że nie zasługuje na to, żeby się czepiać takich pierdół jak np. scena z palącym się Hawke’iem, któremu nie palą się ani gacie, ani skóra, ani włosy. To nie tak, że nagle oślepłem i tego nie widzę. Po prostu – nie przeszkodziło mi to tym razem (choć to głównie przez tę scenę musiałem szukać jakichś ekstra bonusów, żeby dociągnąć do maksa).
(1104)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004