×

Statyści

Dwa słowa (a może pięć, jak to zawsze ;P) na temat tego przedstawiciela wymierającego już niestety (albo i stety, zalezy od punktu widzenia) gatunku zwanego: dobry film polski. Największe zaskoczenie dnia wczorajszego (a konkurencja była spora, bo Asiek publicznie oświadczył, że chciałby mnie do wora wrzucić i wywalić; ciekaw jestem skąd by taki wielki wór wzięła ;P) czyli żywy dowód na to, że jeszcze w Polsce kręcić się filmy potrafi. Co więcej, „Statyści” wskazują na to, że takie kręcenie filmów to sprawa prosta i doprawdy nie wiem, czmu mało komu w naszym kraju to wychodzi. Takczysiak.

Do Konina przybywa grupa chińskich filmowców, którzy chcą nakręcić smutny dramat. A że doszło do ich chińskich uszu, że Polacy to najsmutniejszy naród na świecie, to przyjeżdżają do nas i kompletują obsadę złożoną z wszelkiej maści przeciętniaków, którzy mają im zapewnić ten smutny, bazarowy background. Różnie z tym bywa… Równocześnie z chińskimi filmowcami, do Konina (pozdro dla Wizarda BTW, jedynego człowieka, którego znam w Koninie (o ile w ogóle jeszcze stamtąd nie wyemigrował niczym syn jednej z bohaterek filmu) przybywa Bartosz Opania, który chce odzyskać uczucie swej bardzo byłej miłości i poznać syna, którego zostawił srocem będąc. Znaczy ten syn był srocem, a nie Opania. Bo dla Opanii zarezerwowana została rola najsłabszego ogniwa w tym bardzo dobrym filmie.

No i co. Jako się rzekło, „Statyści” przywraca wiarę w polskie kino, choć dobrze wiadomo, że jedna jaskółka wiosny nie czyni i raczej to przykład marginalny, a kontrprzykładów kupy rzadkiej mnożyć by można długo (a pewnie i jeszcze dłużej, gdyby polska produkcja filmowa była z siebie w stanie wydobyć więcej niż ze dwadzieścia filmów na rok). Wiarę tę przywraca w sposób doprawdy bardzo prosty i generalnie średnio odkrywczy. Bo co to za odkrycie, że do dobrego filmu potrzebny jest dobry pomysł, dobry scenariusz i dobra ekipa filmowa, która scenariusza nie zarżnie. „Statyści” ów prosty przepis na składniki dobrego filmu spełniają w prawie 100% – całość osłabia wspomniany wyżej Opania, który do końca filmu nie wiedział, kogo on właściwie tam gra. Czy luzaka z gitarą płacącego za taksówkę rupiami, czy faceta, który nagle wynalazł definicję miłości i podrzuca ją niczym te przysłowiowe pierły przed wieprze. A może jeszcze kogo innego. Jest więc ów Opania przez cały ten film i romatykiem i debilem i luzakiem i narwańcem i wokalistą ogniskowym (kaaaasztaaanyyy, kaaaasztaaanyyy) i poważnym gościem, który Zrozumiał… Ale dajmy mu spokój, nie jego cienki występ jest w „Statystach” najważniejszy. Na szczęście tonie w powodzi dobrego, co niesie ze sobą film.

Powtarzam to przy każdej okazji, ale mocno w to wierze i to dlatego właśnie z uporem maniaka klepię jak mantrę, że nie ma dobrego filmu bez dobrego pomysłu. Pomysł najlepiej musi być prosty jak konstrukcja cepa, żeby go nadmiernym kombinowaniem nie zarżnąć. No i pomysł na fabułę mają „Statyści” znakomicie wręcz absurdalny – ekipa chińskich filmowców kreci film w Koninie. Genialne, prawda? Chińskie lampiony feat. prowincjonalny bazar, chińskie piżamy feat. angielski kapelusz, chińskie dialogi feat. dialogi polskie… absurd w czystej postaci pokazany w sposób wiarygodny – ja to łykam, rzeczywiście, tak mogło być. Przecież nie od dzisiaj wiadomo, że Konin to raj dla chińskiej sztuki filmowej. A przy okazji koncept ten daje pole do popisu w temacie pogmatwania losów głównych bohaterów, z których każdy dźwiga na plecach jakiś bagaż, którym przez czas trwania filmu dzieli się z widzami i kolegami z planu. Reżyser opowiada więc kilka równolegle rozgrywających się historii, które łączą się ze sobą mniej lub bardziej prowokując to do śmiechu to do łez od czasu do czasu. I tyle, prawda że proste?

„Statyści” to ciepła komedia obyczajowa, którą co podejrzliwsi obcujący na co dzień z polskim kinem podejrzewają o konszachty z czeskimi scenarzystami. Gdzieś tam w internecie ktoś się zapytał, czy aby czasem Pepiki nie napisali nam do tego filmu scenariusza i rzeczywiście, podejrzenie jest słuszne, bo obejrzeć możemy w rzeczy samej film przywodzący na myśl czeskie produkcje, za którymi dość często słychać wycie w naszym kraju, że takie dobre, a my nie umiemy. Porównanie takie kolejną zatem pochwałą dla filmu jest i nie ma się co wstydzić w tym chwaleniu, bo na tle inszości serwowanej przez polską kinematografię „Statystów” chwalić trzeba. Do Oscarów z tym nie ma co startować, ale przecież nie to jest najważniejsze. Najważniejszy jest dobry film i takowym „Statyści” są. Rewolucji w x-muzie nie robią, ale wystarczającym pozytywem jest to, że można z przyjemnością zasiąść do oglądania i cieszyć się, że i u nas potrafią. A gdy jeszcze dodać do tego wszystkiego świetną muzykę Michała Lorenca i zdjęcia Wybaczy Mi Nie Chce Mi Się Sprawdzaćaja to już w ogóle nic tylko zapuścić wieczorkiem i pośmiać się przez łzy. No może tak po środku, bo ani salw śmiechu, ani wodospadów łez się nie spodziewajcie. Wot porządnej komedii obyczajowej z kilkoma dobrymi kreacjami aktorów rozpoznawalnych aczkolwiek nie głównonapędowych naszego kina (Romantowska, Kiersznowski, Preis; nawet Pszczółka Maja jest).

I tyle tych dwóch słów. Jak zawsze mam wrażenie, że o czymś zapomniałem, ale to się nie zmieni, jak nie będę recek pisał od razu po obejrzeniu filmu… 5(6)
(831)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004