×

„Horsemen – jeźdźcy Apokalipsy” [„Horsemen”]

Wstęp standardowy: Nie lubię dziur w kalendarzu, więc pasowałoby zapełnić tę, która powstanie za godzinę. Godzina to kupa czasu, żeby coś napisać, ale sztuki dla sztuki uprawiać nie chce, jeśli ktokolwiek kacze mój drift. Chce mi się spać, a jak chce mi się spać to słabo myślę. Trochę filmów obejrzałem, ale nie pisałem recek na bieżąco i teraz już nic nie pamiętam, łącznie z tym, że nie pamiętam nawet do końca co oglądałem. Dlatego raczej dwa słowa tylko napiszę o jakimś filmie i to wszystko. Koniec wstępu standardowego. Bez tych elementów czułbym się niepełny i nie byłbym sobą.

Zmarnowałem trzy minuty.

Marketing to straszna sprawa. Nikt ci nie powie, że film w ogóle nie miał mieć kinowej premiery poza Włochami, która to premiera odbyła się już jakiś czas temu (nawet zwiastun z początku był tylko po włosku). A skoro film miał prosto na DVD polecieć to wiadomo, co i jak. No ale tego marketing i spece od niego ci nie powiedzą. Oni powiedzą ci co innego. Powiedzą, że na ekrany kin trafia film tak mocny, że w Stanach wyświetlano go w wersji pociętej, pozbawionej strasznych rzeczy, na które amerykański widz wychowany przecież na „Pile”, która nie wystraszyłaby nawet pięciolatków z obozu dla majsterkowiczów. Dodadzą też, że ciebie drogi polski widzu kopnęło niesamowite szczęście i dane ci będzie zobaczyć ten niebywale wstrząsający film w całości, bo i żołądek masz mocniejszy i w ogóle wyjątkowy jesteś. Leć więc do kina, bo okazja jest ku temu niepowtarzalna.

Okazja trafia się również bohaterowi „Jeźdźców Apokalipsy”, który jest dzielnym detektywem, który jakiś czas temu stracił żonę i który musi opiekować się dwójką dzieci, którymi opiekować się nie potrafi (za mało tych „który”, który!). Otóż na biurko owego detektywa trafiają powyrywane zęby, które z całą pewnością należały przed wyrwaniem do kogoś, bo jakże by inaczej. Znalezionym zębom towarzyszy złowrogi napis „COME AND SEE”, który pojawi się znów przy kolejnym trupie… Rany, dwa dni temu to oglądałem i nie pamiętam, o czym to jest… To na pewno przez to, że spać mi się chce… Znak to wyraźny, że, seryjnie! w mieście pojawił się seryjny morderca, którego trzeba złapać ryzykując nawet życiem prywatnym i miłością zaniedbywanych synów. Nasz detektyw nie waha się, bierze nadgodziny i będzie ścigał tajemniczego mordercę. Po drodze zaś trafia na pewną, tajemniczą, adoptowaną Chinkę, która zagmatwa śledztwo w sposób dość znaczny.

Weźmiesz Dennisa Quaida, który ostatnimi czasy przeżywa drugą filmową młodość, weźmiesz Ziyi Zhang, która doprawdy nie wiadomo, dlaczego akurat znajdzie się w twoim filmie w absurdalnej roli adoptowanej, chińskiej dziewczynki (sic!), dorzucisz śnieg, który załatwi sprawę klimatu, krwawe morderstwa, które wiążą się z tajemniczym podwieszaniem, o którym warto wspomnieć w materiałach promocyjnych, nie omieszkasz ze trzy razy zacytować Apokalipsy, żeby było jeszcze tajemniczej, no i dobrze by było, żebyś wspomniał gdzieś o matce i ojcu wszystkich filmów o serial killerach – „Siedem”, na wypadek gdyby nikt się nie domyślił, co cię inspirowało. I buch, masz film. Nie wyjdzie z tego żadne cudo, co najwyżej film, który obejrzeć się da przy odrobinie dobrej woli, ale jak będziesz miał farta to polska maszyna promocyjna pozwoli ci dorobić parę dolarów zanim jak Bóg przykazał, twój film trafi na DVD.

Pewnie za późno już na to, by uratować kilka osób, ale jeśli jeszcze kina nie odwiedziłeś i nie zobaczyłeś tam tego filmu, to weźże i kina nie odwiedzaj, bo to strata twoich pieniędzy i twojego czasu. Poczekaj, jak bardzo chcesz, to zobacz go sobie na DVD, bo jakiś wyjątkowo słaby to on nie jest, ale też nie obgryzaj z niecierpliwości palców w oczekiwaniu na DVD premierę.

ło, już piąty akapit? No to kończymy. Film na 3(6). Zakończenie przewidywalne aczkolwiek dość odważne, niezły zimowy klimat potęgowany naprawdę fajnymi zdjęciami i sympatyczną (złe słowo) muzyką naszego rodaka Jana A.P. Kaczmarka, ale za mało tego na jakiś specjalny szał. Fabuła nawet nie nudna, bo cały czas się coś dzieje i nie ma niepotrzebnych zapychaczy, ale to wszystko już było gdzie indziej i doprawdy nie znajduję tu niczego, co pozwoliłoby powiedzieć: „no i co z tego, że wszystko już gdzieś było, ale jak to się ogląda!”. No właśnie ogląda się to tak sobie, a puls nigdy nie przekracza 85 uderzeń na sekundę, nawet gdy zjadacie język pielęgniarki, która się nad wami pochyla… Ale to inna bajka.
(832)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004