Tęsknię za Doaksem

Nie byłem zadowolony po pierwszym odcinku trzeciej serii „Dextera”, ale po trzech odcinkach moja opinia o sezonie się poprawiła. Nie na tyle, żeby piać z zachwytu, ale na tyle, żeby nie kręcić nosem. Wiadomo, że to już nie to samo, co w pierwszym sezonie, wiadomo, że raczej nie ma co liczyć na jakieś wielkie zaskoczenia, ale pomimo to można spodziewać się miłych pięćdziesięciu minut przed ekranem. Niezależnie od tego, że w myśl żelaznej zasady seriali w „Dexterze” pojawiło się dziecko. A wiadomo, że jak nie masz pomysłu na rozwój kolejnej serii serialu, to dorzuć do niego dziecko. Małe takie, w brzuszku albo noworodka. Na trochę ożywi to serial (nie zdziwiłbym się, gdyby w PB zaciążyła Sara) i da nowe możliwości. No i w „Dexterze” też się familijnie zrobiło, ale na szczęście ironiczne poczucie humoru Dextera pozwala przyjąć to na spokojnie. Tak więc jest dużo lepiej niż się zapowiadało po pierwszym odcinku, ale nie na tyle dobrze, żeby spodziewać się jakichś niespodziewanych zwrotów akcji, które pozwolą krzyknąć do ekranu „o kurwa!”.

No i niezależnie od tego wszystkiego, dopiero teraz wyraźnie widać, jak wiele dawała serialowi moja ulubiona postać – Doakes. Bez Doakesa to już nie jest to samo. Tęsknię za Doakesem.

Na szczęście ostał się Masuka.

Skomentuj

Twój adres mailowy nie zostanie opublikowany. Niezbędne pola zostały zaznaczone o taką gwiazdką: *

*

Quentin

Quentin
Jestem Quentin. Filmowego bloga piszę nieprzerwanie od 2004 roku (kto da więcej?). Wcześniej na Blox.pl, teraz u siebie. Reszta nieistotna - to nie portal randkowy. Ale, jeśli już koniecznie musicie wiedzieć, to tak, jestem zajebisty.
www.VD.pl