×

PS Kocham Cię [P.S. I Love You]

Tak, wiem, że w sondzie wygrywa coś zupełnie innego, ale tak jakoś mi się zachciało popatrzeć na Hilary Swank, a w świetle kryzysu oglądania nie ma co marnować przypływów ochoty na jakiś film, więc poleciało to właśnie romansidło w reżyserii gościa (scenariusz też napisał, ale na podstawie powieści), który kiedyś dawno temu popełnił „The Fisher King” i „The Bridges of Madison County”.

Dopiero co wczoraj pisałem o szukaniu w amerykańskich filmach bollywoodzkich naleciałości, a tu się okazało, że następny obejrzany film jest na dobrą sprawę jedną wielką naleciałością z „Kuch Kuch Hota Hai”. No może przesadzam z tą „wielką”, ale podobieństwa są zauważalne na pierwszy rzut oka. Albowiem…

Jest sobie kochająca para Holly (Swank) i Gerry (Gerard „Spaartaa!” Butler; żałowałem, że babka nie miała na imię Martha, aż się prosiło, żeby Leonidas stanął na klatce schodowej i ryknął: „Maarthaaa!”; ale by było fajowo), która ma trochę finansowych problemów, ale jakoś daje sobie z nimi radę. Tyle tylko, że Gerry umiera na raka mózgu („świetnie wygląda jak na faceta z rakiem mózgu” (c) Asiek) ), a Holly wpada w deprechę, z której wyciągają ją… listy otrzymywane od zmarłego męża.

Tak sobie napisałem na początku dość lekceważąco, że to „romansidło”, ale muszę zaznaczyć do akt, że nie było to określenie lekceważące, bo do romansideł nic nie mam. Ot po prostu takie określenie pasuje do gatunku prezentowanego przez „PS I Love You” (PSILY) idealnie, bo komedią romantyczną raczej trudno ten film nazwać. Zresztą mniejsza o określenia, ważne, że jest cały akapit o niczym! 🙂

Zaczęło się bardzo dobrze. Szybko wciągnąłem się w film i załapałem klimat. Dialogi mnie rozbudziły (byłem śpiący po „Untraceable”), a Hilary w staniku… a nie, nic, zupełnie nic, nie wiem, dlaczego o tym napisałem. Potem było coraz lepiej. Śmiałem się coraz głośniej (wprost proporcjonalnie do popłakiwania Aśka – generalnie oglądanie filmów w Jej towarzystwie rzuca nowe światło na oglądane filmy; sam czasem pochlipuję, ale akurat na PSILY mi się to nie zdarzyło i nawet bym o tym nie wspomniał w recce, że film zmusza oczy do wysiłku; a teraz wiem, że zmusza i to dość znacznego – Asiek spuchnięty jest na twarzy do tej pory; znaczy chyba, bo aktualnie śpi, taka była impreza urodzinowa! 😉 ), fabuła się szybko rozwijała i mogło być tylko lepiej. No, ale nie było. W pewnym momencie zabrakło powera i tak naprawdę film od połowy leciał już za bardzo na siłę. Wrażenie to pogłębiały retrospekcje w zasadzie zupełnie od czapy („Ona tu ma 19 lat? To ja mam czternaście” (c) Asiek) i oczekiwanie na to jak żesz się wszystko skończy. No, ale żeby doczekać końca, to trzeba było się jeszcze trochę pomęczyć niestety. Ale na szczęście nadszedł.

I tak film, którego ocena na początku była wysoka i spokojnie podchodziła pod bardzo mocne 5(6) stopniowo tracił na owej ocenie, która leciała, może nie na łeb na szyję, ale regularnie i stopniowo w kierunku 3(6), co po wyciągnięciu średniej arytmetycznej daje 4(6), czyli całkiem nieźle, ale mimo wszystko rozczarowująco (jest takie słowo? w scrabble by uznali? aż sprawdzę… nie, nie uznaliby, świnie). Mam wrażenie, że widziałem dużo więcej lepszych filmów, którym też wystawiłem czwórkę. No, ale co tam.

Jedna mądra uwaga: Harry Connick Jr. pasuje na amanta mniej więcej tak samo jak i ja. Czyli tak sobie.

No cóż, wciąż czekam na jakiś dobry, amerykański film. Ale taki serio, serio dobry. Dawno już takiego nie widziałem.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004