×

Ocalałem prowadzony na rzeź, cz.2 – Sobota

Wcześnie rano około południa obudziło mnie świergotanie dochodzące z kuchni. Świergoczące głosy nie były zbyt wyraźne, ale dało się wyłowić spośród nich słowa „Berlin” i „Szakruk”, wiedziałem więc, że dzień poprzedni mi się nie przyśnił i że czeka mnie kolejna odsłona wariactwa. Cóż było robić poza ciężkim westchnięciem w duchu (na głos się bałem; nie zapominajmy, że byłem niczym załoga Westerplatte we wrześniu 39.). Obróciłem się na drugi bok, a Asia, która (nie pisałem jeszcze o tym) kazała mi się gloryfikować, więc Ją gloryfikuję (a tak właściwie to skoro piszę o Bollyparty to może zostawię w spokoju Asię, a obudzę Aśka; bądź co bądź to trochę dwie różne postaci dramatu) wstała z łóżka i poszła dołączyć do świergolenia. Ja przez następną godzinkę byłem strasznie śpiący i zmęczony i w ogóle taki biedny, więc pozostałem na swoim posterunku z dala od punktu zapalnego, a w pobliżu telewizora, który w moim sprytnym planie na sobotę miał mi zapewnić rozrywkę w postaci Bundesligi itp. Dopiero widmo zakupu bułek na śniadanie (około 13.) zgoniło mnie z wyra i poszedłem z obrażonym Aśkiem (obraził się, bo nie chciałem iść sam) do sklepu.

Jak mówi przysłowie: przezorny zawsze ubezpieczony. Ze sklepu wróciłem więc z Przeglądem Sportowym i najnowszym numerem Filmu… 😉 A oprócz bułeczek mieliśmy bułki na hot dogi i tort.

No, a potem było śniadanie podczas którego Shanti ogłosiła, że pokaże nam zdjęcia z Berlina i w ogóle opowie o tym wydarzeniu parę słów. WOW, deja vu… Co tam dalej? Ano w zasadzie to nic ciekawego (z mojego punktu widzenia). Szaruk, Berlin, tektura, Szaruk, Berlin, Szaruk, tektura, może byśmy w końcu coś ugotowały na wieczór? Szaruk, Berlin, tektura, Szaruk, Szaruk, tektura, Berlin, Quentin nie czytaj gazety przy stole, bo to nieładnie, Szaruk, tektura, Szaruk, Berlin, Szaruk… Trochę wody w Wiśle upłynęło zanim słowa o gotowaniu stały się czynami. Zanim jednak do tego doszło, zaobserwowałem dziwne zjawisko. A było to tak. Bollysiuśmajtki zbierały się w jednym miejscu i śpiewały, oglądały teledyski, jutuby z… Berlinem itp. Ja natomiast krążyłem niczym ten przysłowiowy „wolny elektron wokół jądra Zbyszka Bońka” i byłem trochę tu, trochę tam, trochę tego meczu oglądałem, trochę tamtego, ale. Przynajmniej dwa razy zdarzyło się tak, że pojawiałem się w pomieszczeniu zajmowanym od kilkunastu minut przez Bollysiuśmajtki i w przeciągu minuty/dwóch… zostawałem w tym pomieszczeniu sam! Jedna poszła tu, druga tam, trzecia jeszcze gdzie indziej i nagle BUCH, stoję sam i gapię się na teledysk z „Dona”… Bollysiuśmajtki chyba nie lubią Niewiernych…

No, ale w końcu trzeba było coś ugotować. Ja tam od początku byłem za kurczakiem po chińsku i ten miał być uwzględniony w Planie, ale nagle dowiedziałem się, że został zepchnięty w niebyt przez zapiekankę z kurczaka i jakiegoś hinduskiego… kurczaka. Standardowo więc pokłóciliśmy się z Aśkiem, a potem i tak okazało się, że w sklepie nie mają pasty curry, więc kurczak po chińsku wrócił z powrotem do łask, a ja stanąłem nad deseczką i podziabałem pierś z kurczaka w kostkę odsuwając od siebie oskarżenia o to, że nic nie robię. Po skończeniu dziabania mogłem spokojnie usiąść za stołem i patrzeć jak Bollysiuśmajtki grupowo uwijają się nad gotowaniem i przygotowaniem sałatki (czy przygotowanie sałatki to też gotowanie?):

Podczas gotowania większość z obecnych w kuchni przeżyła małą konsternację, gdy Jinga i Karo zaczęły rozmawiać o… sprawach dotyczących sytuacji na Bałkanach oraz o stosunkach międzynarodowych, ale na szczęście wszystko w końcu sprowadziło się do… dupy Szaruka. No i jeszcze do jingowych opowieści o tym, jak na krze lodowej Amerykanin zabił Kanadyjczyka i o pewnym niedźwiadku zabitym przez Eskimosa…

A potem, gdy wszystko było przygotowane, przyszli goście.

Powiem szczerze, spodziewałem się pandemonium. Nie wiem dokładnie czego, ale w mojej głowie rodziły się najgorsze scenariusze dotyczące bollysiuśmajtkowych zachowań co rusz powodujących kiwanie z niedowierzaniem mojej głowy. A tymczasem… wszyscyśmy siedli za stołem i zaczęła się normalna nasiadówa. Ale tak serio, serio normalna. I muszę przyznać, że rozmawiano nie tylko o Bollywoodzie! Rozmawiano też o Indiach i o wyjeździe do Berlina na Bollywood 😉 To mnie zaskoczyło. Oczywiście nie obyło się bez karmienia tektury:

…oraz wycierania jej pysia, bo się pobrudził:

Spore emocje wzbudził również numer FilmFare z Szarukiem w roli asa (taka karta do gry) przyniesiony przez Juliette oraz świeżutkie wydanie „Om Shanti Om” prosto z Allegro również należące do Juliette. Zabuliła za nie coś koło 86 zeta (a za FilmFare 20 PLN), ale warto było, bo przez dłuższy czas była w centrum wydarzeń (lub jak kto woli w oku cyklonu 😉 )

Ale tak poza tym było normalnie (z małymi przerwami, podczas których byłem molestowany przez Aśka, żebym zabrał Ją w czerwcu do Niemiec na Temptations; cokolwiek to jest…). Na tyle normalnie, że w końcu uznano, że na salony bollywoodzkie można wprowadzić Adama, narzeczonego Małgosi. Biedak chyba nie wiedział, co Go czeka. No, ale robił dobrą minę do złej gry:

A potem na stół wjechał tort na cześć urodzin Beatity i Bryzi. Jubilatki w zgodzie pokroiły go na kawałki:

…i już mogły się cieszyć z prezentów. A gdy One się cieszyły ktoś zapytał czy i kiedy oglądamy zdjęcia z Indii. Gloryfikowany przeze mnie Asiek odparł, że oglądamy jak tylko Łukasz zgra je na dysk. No to musiałem pójść i zgrywać. Znaczy się podobno nie musiałem, ale to temat na dłuższe rozważania, a że już było, że dwa razy się kłóciliśmy z Aśkiem, to na jedną notkę wystarczy tej dawki agresji. Przeskoczmy więc do momentu oglądania zdjęć.

Największe emocje podczas owego oglądania wzbudziły fotografie domu Szaruka. Obejrzeliśmy dom Szaruka, okienko portierni w domu Szaruka, przystanek autobusowy pod domem Szaruka, samochód Szaruka, psy Szaruka, a na koniec gwóźdź wieczoru… majty Szaruka! Potem było spokojniej, no bo ciężko przebić majty Szaruka, prawda? Od czasu do czasu Bryzi mdlała na widok Ajaya i tak sobie oglądaliśmy te fotki, goście powoli się wykruszali, aż do akcji wkroczyła Shanti ze swoimi zdjęciami z Berlina okraszonymi Jej opowiadaniem, co też widzimy na zdjęciu: ja, ktoś tam, mąż; mąż, moja ręka; moja ręka, mąż, ktoś tam; mąż, ja, nikt ważny… i tak przy na oko 100 zdjęciach.

No, a potem potem to już było wszystko na raz. Słuchaliśmy Szaruka w wydaniu rosyjskim:

Szaruka w wydaniu chorwackim:

Harry’ego Pottera w wydaniu gejowskim:

A potem znów zagraliśmy w scrabble. Ten fragment opowieści jest nudny, bo znów dwa razy wygrałem, ale w jednej partii Shanti była bliska przegonienia mnie. Sprytnie to rozegrała (za drugim podejściem, bo za pierwszym wzięła do pomocy Aśka…), bo dała mi swoje litery i kazała układać za siebie tańcząc w międzyczasie razem z Beatitą, która dzielnie nam kibicowała. A tak w ogóle, to Bollysiuśmajtki próbowały mnie chyba psychologicznie podejść. No bo tak, przez półtora dnia w kółko leciała muzyka z „Om Shanti Om”. Zanim zaczęliśmy grać muzyka ucichła i Shanti poszła nastawić nową. Wtedy spróbowałem szczęścia i mówię:
– Shanti, zlituj się, tylko nie znowu OSO. Ja to lubię, ale tak od półtora dnia w kółko leci i mi obrzydło.
Shanti się zmartwiła, ale chyba stwierdziła, że posłucha mojej prośby. Chyba, bo włączyła „Dard-E-Disco”. Na moje pytające spojrzenie odpowiedziała:
– No co ja poradzę, że jest na początku składanki?
No nic… Na szczęście psychologia mnie nie zmogła i wygrałem. Mam dowody:

W trakcie gry dokonaliśmy szokującego odkrycia. Karo stwierdziła, że nie jest i nigdy nie była Żoną Szaruka. Nic dziwnego, że przyjechała razem z Shanti, a wyjeżdżały osobno…

No, a po scrabble zaczęły się poszukiwania płyty ze zdjęciami z Berlina. Shanti nie mogąc uwierzyć, że nie ma ich w napędzie, który nie chciał się otworzyć (nie był podłączony w ogóle) postanowiła sprawdzić w „Mój Komputer” czy rzeczywiście tam jej nie ma. Pozamykała po kolei otworzone okna (ku mojemu zdziwieniu, bo zamknęła również Total Commandera, którym spokojnie mogła sprawdzić, co chciała) i zaczęła klikać z uporem maniaka w lewy dolny róg pulpitu. Po około trzech kliknięciach zorientowałem się, o co Jej chodzi i pokazałem palcem, że „start” u Aśka jest w lewym górnym rogu… Ot, odruch Pawłowa. Płyta się nie znalazła, ale w zamian za to wpadliśmy z Shanti na pomysł genialnego biznesu. Zapytałem się Jej jak długo nie myła dłoni po dotknięciu Szaruka. Odparła, że chyba coś koło tygodnia i tak od słowa do słowa postanowiliśmy założyć portal internetowy nasza-reka.pl, w którym każdy mógłby umieszczać zdjęcia swoich niemytych dłoni, którymi dotknęli kogoś sławnego. Ja nie miałem żadnej takiej ręki, ale Shanti powiedziała, że załatwi rękę po 50 Cencie…

I tak trzeba się było kłaść spać, bo już było późno. Przed snem pomyślałem sobie jeszcze tylko, że będzie głupio jak na portal nasza-reka.pl zaczną przychodzić onaniści…

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004