×

„Ostrza chwały” [„Blades of Glory”]

Chazz Michael Michaels (Will Ferrell) i Jimmy MacElroy (Jon Heder), światowej sławy łyżwiarze figurowi rywalizują ze sobą w konkurencji solistów. Dzieli ich wszystko, a łączy jedynie perfekcyjne opanowanie łyżwiarskiego rzemiosła. Podczas jednych z bliżej nieokreślonych mistrzostw (zapewne realizatorzy filmu nie dostali zgody na korzystanie z oficjalnych nazw czy logosów takowych imprez, zresztą pewnie nawet wszystko było im jedno) obaj zdobywają tę samą liczbę punktów za swoje przejazdy oraz, co za tym idzie, złote medale. Tyle tylko, że bójka podczas dekoracji sprawia, że obaj zostają dożywotnio wykluczeni z międzynarodowej rywalizacji. Na szczęście dla nich, kilka lat później odkrywają lukę w przepisach, która pozwala im wystartować razem w konkurencji par sportowych.

„Blades of Glory” swego czasu przetoczyło się jak taran po amerykańskich kinach i bez problemu pokonało w box ofisie „Grindhouse”, którego za wodą czekała sromotna porażka. Nic więc dziwnego, że ciekaw byłem tego, czy można polegać na amerykańskim guście. No dobra, wiedziałem, że nie i że niepowodzenie „Grindhouse” to skandal, ale kto wie, może byłem w błędzie… Taaaa…

Problem z „Blades od Glory” jest taki, że choć chciałoby się, to nie można napisać o nim, że „śmiech na sali”, bo człowiek mógłby być źle zrozumiany. Nie napiszę więc w taki sposób, a jedynie użyję innej wyszukanej metafory: film ów nadaje się do psi dupy… No co? Moja babcia tak zwykła mawiać. Z drugiej strony: czego się człowieku spodziewałeś po komedii z Willem Ferrellem, w której dwóch facetów startuje w konkurencji łyżwiarskich par sportowych? No właśnie niczego się nie spodziewałem i właściwie to się nie zawiodłem, bo dostałem to, czego chciałem. Mimo wszystko nie mogę oprzeć się wrażeniu, że taki sam film nakręcony w latach 80. z Chevym Chasem i Danem Aykroydem w rolach głównych byłby autentycznie śmieszny i do dziś wytrzymałby próbę czasu. A te kolejne bzdurne komedyjki mające śmieszyć widokiem starego chłopa w majtach, to już nawet nie starają się mieć jakąkolwiek klasę tylko po prostu ładuje się w nie kolejne pokłady bzdur i kręci byle szybciej zarobić swoje i nakręcić nowy pierd.

Dobrze wiem, że takie filmy mają swoich zwolenników, którym na pewno się podobają. Dobrze wiem, że nie powinienem go w ogóle oglądać, bo przecież wiadomo było co i jak i skoro ja czegoś takiego nie trawię, to jak mam inaczej zareagować niż krytyką? Ale co? To już mi nie wolno spróbować „a nuż” i potem mieć pretensje do garbatego, że ma dzieci proste? Wolno i z tego prawa korzystam (szczególnie, że mam słabość do Jona „Napoleon Dynamite” Hedera, który prawdopodobnie już nigdy w niczym równie fajnym nie wystapi). Tak samo jak z prawa do narzekania.

Wiem również, że nie jest to film o łyżwiarstwie figurowym, ale mimo to poznęcam się nad nim z łyżwiarskiego punktu widzenia. Układy zaprezentowane w tym filmie wołają o pomstę do nieba. I g mnie obchodzi, że w filmie grają komicy a nie łyżwiarze. Tak samo jak g mnie obchodzi, że nie czuję bluesa i traktuję je zbyt serio. Jakieś granice przyzwoitości są, a tymczasem nasi bohaterowie pochodzą chwilę po lodzie, porobią dłońmi jakieś wygibasy i pokażą język i za to dostają od sędziów szóstki. Ba, jeden przejazd „dostał” szóstkę mimo tego, że łyżwiarz wyrył z impetem w bandę po nieudanym lądowaniu. A przecież można było się bardziej postarć, czego dowodzi bardzo fajna figura z krzesaniem iskier łyżwami. Też nieprawdopodobna, ale fajna. No, ale nikomu się nie chciało wysilać. Postawili „łyżwiarzy” na blueboxie, sfilmowali po amerykańsku (przypomnijmy, że w planie amerykańskim ujęcie rozpoczyna się od kolan) oni się gibali, a potem dołożono w tle lodowisko i voila. A oprócz tego zapomniano, że już jakiś czas temu zmienił się system oceniania za przejazdy (nie ma szóstek) i że jeśli złoty medal zdobywa ex equo dwóch sportowców, to srebrnego medalu się nie przyznaje, a dopiero brązowy. Zastanawia mnie też jakim cudem komentatorzy sportowi znali ten niebezpieczny manewr rodem z Północnej Korei, a nasi bohaterowie nie i z rozdziawioną japą patrzeli jak… fajna scena to była. Czyli był potencjał.

Bzdura do kwadratu. 3(6). Bo Katie była ładna.
(517)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004